24 czerwca 1976 roku premier Piotr Jaroszewicz przedstawił w Sejmie „propozycję zmian struktury cen”. Miały one zostać poddane „konsultacjom społecznym”, ale decyzje dawno już zapadły: jeszcze tego samego dnia rozesłano po kraju (w zaplombowanych workach) nowe cenniki.
Podwyżki miały być wysokie, a towarzyszący im system rekompensat w społecznym odbiorze był rażąco niesprawiedliwy, szczególnie dla osób mniej zarabiających. Dlatego na reakcję zdesperowanych robotników nie trzeba było długo czekać. Już dzień później protestowano w ponad 100 zakładach pracy. W protestach uczestniczyło – według danych MSW, zapewne zaniżonych – co najmniej 70–80 tysięcy osób. Najbardziej dramatyczny przebieg miały te w Radomiu i Ursusie, a także w Płocku. Peerelowskie władze – pamiętając nauczkę z Grudnia ’70 – nie zdecydowały się na użycie broni. Uniknięto masakry podobnej nie tylko do tej sprzed niespełna sześciu lat na Wybrzeżu, ale też do wcześniejszej – tej sprzed niemal lat dwudziestu – podczas Poznańskiego Czerwca 1956 roku. Jednak podobnie jak w obu tamtych przypadkach, rządzący postanowili wziąć odwet na niepokornych robotnikach.
Według oficjalnych danych w Radomiu zatrzymano 634 osoby, w Ursusie 72, a w Płocku 55, z kolei w ocenie opozycji (KOR) w tym pierwszym mieście miało to być co najmniej 2 tysiące osób, a w Ursusie około 500 osób. Zatrzymanych – często przypadkowe, Bogu ducha winne osoby – bito i to kilkukrotnie, urządzając im „ścieżki zdrowia”. Część z nich stanęła przed kolegiami ds. wykroczeń, a 40 osób (25 w Radomiu, 7 w Ursusie i 18 w Płocku) przed sądami. Najwyższe wyroki – zasądzono je w przypadku niektórych radomian – sięgały 10 lat więzienia. Ostatnich skazanych uwolniono jednak na podstawie amnestii z lipca 1977 roku. Ludzi wyrzucano z pracy z „wilczym biletem”. Taki los spotkał np. ponad tysiąc osób, głównie z Radomia.
W odpowiedzi na represje władz, w celu niesienia pomocy represjonowanym robotnikom i ich rodzinom, utworzony został Komitet Obrony Robotników, o którego powstaniu poinformowano 23 września 1976 roku. Jego przyszli członkowie rejestrowali – co niezwykle cenne – „na gorąco” represje i szykany, jakie dotykały osób oskarżonych o udział w Czerwcu ’76. I tak np. w jednym z dokumentów opisano szykany, które dotknęły pracowników Zakładów Mechanicznych „Ursus”. Stwierdzano w nim, że „akcja protestacyjna przebiegała przez cały czas dość spokojnie”, choć – jak dodawano – doszło do kilku drobnych incydentów. Cały protest miał szansę zakończyć się pokojowo – „około godziny 20.00 robotnicy wysłuchali telewizyjnego przemówienia premiera odwołującego podwyżkę i po przemówieniu zaczęli rozchodzić się do domów”.
Jednak „wtedy właśnie oddziały milicji zaatakowały rozchodzących się, używając petard, gazów łzawiących”. Jak dodawano – „oddziały MO rozpoczęły następnie w całym Ursusie łapanki połączone z brutalnym biciem ludzi znajdujących się na ulicy, głównie młodzieży. Umundurowane i nieumundurowane oddziały MO wyłapywały ludzi w pobliżu terenu fabryki, na głównych ulicach miasta, a także na peryferiach Ursusa. Zatrzymanych bito pałkami, kluczami od samochodów, sprzączkami od pasów, kopano często do utraty przytomności. Akcja trwała do rana”. W dokumentach KORu podawano również konkretne przykłady brutalności funkcjonariuszy, np.: „robotnik wracający z żoną w zaawansowanej ciąży do domu, po odepchnięciu kobiety wepchnięty przemocą do samochodu” czy „młody robotnik został w trakcie interwencji MO tak uderzony pałką, że pękła mu szczęka w dwóch miejscach”.
Pobicie podczas zatrzymania było najczęściej wstępem do dalszego katowania: „po przewiezieniu na komendę MO w Ursusie zatrzymani musieli przejść przez szpaler milicjantów bijących pałkami. Niektórych przepędzano przez szpaler/+ścieżkę zdrowia+ dwukrotnie. Wewnątrz budynku znajdował się wydzielony pokój, do którego wpychano pojedynczo zatrzymanych. Tam kilku milicjantów biło delikwenta pałkami i kopało, a jeśli ktoś upadł kopano również leżącego. Znane są przypadki łamania żeber zatrzymanym” – opisywano dalej.
Pobicie podczas zatrzymania było najczęściej wstępem do dalszego katowania: „po przewiezieniu na komendę MO w Ursusie zatrzymani musieli przejść przez szpaler milicjantów bijących pałkami. Niektórych przepędzano przez szpaler/+ścieżkę zdrowia+ dwukrotnie. Wewnątrz budynku znajdował się wydzielony pokój, do którego wpychano pojedynczo zatrzymanych. Tam kilku milicjantów biło delikwenta pałkami i kopało, a jeśli ktoś upadł kopano również leżącego. Znane są przypadki łamania żeber zatrzymanym” – opisywano dalej.
Niemal natychmiast – w niedzielę 27 czerwca – pracę rozpoczęły kolegia do spraw wykroczeń, które wszystkich karały wysokimi grzywnami (od 1,5 do 5 tys. zł, przy średnim wynagrodzeniu w 1976 roku w wysokości niespełna 4,3 tys. zł), karę odpracowania kilkudziesięciu godzin „społecznie” lub kary aresztu z zawieszeniem. Same rozprawy i ich przedmiot były farsą: „zatrzymanych oskarżano o atakowanie milicjantów, nie usłuchanie rozkazu do rozejścia się, demolowanie sklepów, wagonów. Większość oskarżeń była fałszywa. Świadczyli milicjanci, przeważnie zresztą nie ci, którzy zatrzymali oskarżonych, a rozprawy odbywały się w oparciu o pisemne zeznania nieobecnego świadka oskarżenia. Prawie wszyscy oskarżeni zostali skazani”.
To oczywiście nie koniec represji. Jak informował Komitet Obrony Robotników: „z pracy wyrzucono przede wszystkim zatrzymanych. Akcja zwolnień objęła jednak szerszą grupę. Za podstawę usunięcia służyły zdjęcia wykonane przez milicję, zeznania niektórych kierowników i donosicieli. Naruszono przy tym w sposób rażący uprawnienia robotników”. Jak dodawano: „ponieważ 25 VI w Ursusie strajkowali prawie wszyscy, każdego można było wyrzucić, jeśli tylko nie podobał się kierownictwu lub komuś z bezpośredniego nadzoru”. Nic zatem dziwnego, że zdarzały się takie przypadki, jak rozwiązanie umowy o pracę „z robotnikiem, który w tym czasie miał urlop wypoczynkowy i podczas zajść nie był w zakładzie”.
Zwolnienie oznaczało de facto pozbawienie źródeł utrzymania, gdyż, jak dalej relacjonował KOR, „wszyscy represjonowani robotnicy (a więc zarówno ci, którzy zostali jedynie usunięci z zakładu, jak i ci, których skazały kolegia) nie mogą nigdzie znaleźć pracy. Jest zakaz przyjmowania ich do zakładów państwowych, spółdzielczych, a nawet prywatnych (właścicielom grozi się odebraniem licencji). Warszawskie biuro zatrudnienia w ogóle nie podejmuje rozmów z robotnikami zwolnionymi z pracy po 25 VI. Zdarzały się wypadki wyrzucenia przyjętych uprzednio (mimo zakazu) robotników”.
Zwolnienie oznaczało de facto pozbawienie źródeł utrzymania, gdyż, jak dalej relacjonował KOR, „wszyscy represjonowani robotnicy (a więc zarówno ci, którzy zostali jedynie usunięci z zakładu, jak i ci, których skazały kolegia) nie mogą nigdzie znaleźć pracy. Jest zakaz przyjmowania ich do zakładów państwowych, spółdzielczych, a nawet prywatnych (właścicielom grozi się odebraniem licencji). Warszawskie biuro zatrudnienia w ogóle nie podejmuje rozmów z robotnikami zwolnionymi z pracy po 25 VI. Zdarzały się wypadki wyrzucenia przyjętych uprzednio (mimo zakazu) robotników”.
Podobnie jak w Ursusie wyglądała sytuacja w Radomiu, gdzie zresztą represje – zapewne w reakcji na podpalenie gmachu Komitetu Wojewódzkiego PZPR – były szczególnie dotkliwe. Nieprzypadkowo Jan Krzysztof Kelus śpiewał potem: „Czerwony Radom pamiętam siny/Jak zbite pałką ludzkie plecy”.
Kilkudziesięciu represjonowanych z Radomia opisywało to w liście do prokuratora generalnego PRL Lucjana Czubińskiego. List był zresztą reakcją na informację Czubińskiego zamieszczoną 30 października 1976 roku w „Życiu Warszawy”. Robotnicy pisali: „Każdy z nas co najmniej jeden raz przechodził tzw. +ścieżkę zdrowia+ tzn. kordon umundurowanych i cywilnych funkcjonariuszy, którzy bili i kopali przechodzących. Przy każdym transporcie wsiadając i wysiadając z samochodów byliśmy bici i kopani. W czasie przesłuchań zeznania od nas wymuszano torturami. Przebywając w więzieniu radomskim i w areszcie Komendy Wojewódzkiej MO byliśmy bici przez funkcjonariuszy MO i służbę więzienną”.
Jeden ze współautorów listu – Stanisław Adamski – w oddzielnym liście do prokuratury generalnej PRL bardziej szczegółowo opisał bicie i znęcanie się nad nim: „Dnia 25 VI 1976 zostałem zatrzymany przez funkcjonariuszy MO na ul. Dzierżyńskiego między godz. 21.00, [a] 21.30. Zostałem bardzo pobity i kopany przeprowadzony do wozu MO. Oprzytomniałem następnego dnia – 26 VI [19]76 – w areszcie śledczym przy KW MO. Dnia 26 VI [19]76 zostałem przewieziony do Kielc na Zamek, czyli do więzienia. Oczywiście bito mnie i kopano aż do nieprzytomności. Wieczorem tego samego dnia przewieziono mnie do Radomia do więzienia. Początki pobytu w Radomiu zaczęły się od ścięcia włosów bardzo tępym scyzorykiem. Później bito [mnie], kopano i ganiano z góry na dół więzienia […] Po mniej więcej dwugodzinnej bijatyce wrzucono mnie do celi nieprzytomnego”.
Jak podsumował Komitet Obrony Robotników w liście do Sejmu PRL z 15 listopada 1976 roku: „na 96 przez nas zbadanych przypadków zatrzymań w dniu 25 czerwca i dniach następnych w Radomiu i 94 w Ursusie, 93 osoby w Radomiu i 46 osób w Ursusie oświadczyło, że były bite, a ich rodziny i najbliższe osoby oświadczyły, że widziały ślady tego bicia”. W tym samym liście opisano również przebieg rozpraw przed kolegiami ds. wykroczeń: „rozprawy przed kolegium ograniczały się z reguły do odczytania wniosku MO o ukaranie obwinionego i ogłoszenia skazującego orzeczenia. W Radomiu, gdzie napływ spraw był większy, w wielu przypadkach rezygnowano nawet z tego i cała rozprawa sprowadzała się do przedstawienia sądzonemu orzeczenia do podpisu”. Zdarzały się nawet przypadki trzykrotnego ukarania za ten sam czyn, zresztą na różne kary.
Jak podsumował Komitet Obrony Robotników w liście do Sejmu PRL z 15 listopada 1976 roku: „na 96 przez nas zbadanych przypadków zatrzymań w dniu 25 czerwca i dniach następnych w Radomiu i 94 w Ursusie, 93 osoby w Radomiu i 46 osób w Ursusie oświadczyło, że były bite, a ich rodziny i najbliższe osoby oświadczyły, że widziały ślady tego bicia”.
Na koniec warto przypomnieć, że represje dotknęły nie tylko uczestników protestów radomskich i ursuskich. Ludzi – jak wynika z danych KOR – wyrzucano z pracy i w Płocku, Nowym Targu, Łodzi, Gdańsku, Elblągu, Szczecinie, Pruszczu Gdańskim, Warszawie czy Starachowicach. I nie były to bynajmniej przypadki pojedyncze, np. w Stoczni Gdańskiej na bruk wysłano 200-400 osób, a w Fabryce Samochodów Ciężarowych w Starachowicach około 300.
Grzegorz Majchrzak
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych IPN
Źródło: MHP