Z okazji paryskich igrzysk lipcowy numer „Mówią wieki” jest poświęcony obecności Polski i Polaków na arenach olimpijskich. Biało-czerwoni zadebiutowali 100 lat temu - w 1924 roku w Paryżu. Od tego czasu do dziś wywalczyli 321 medali, w tym 79 złotych – przypomina w artykule wstępnym Bogusław Kubisz
„Brak niepodległego państwa uniemożliwiał przed 1918 rokiem oficjalny udział reprezentacji naszego kraju w igrzyskach olimpijskich. Polscy olimpijczycy jednak byli, ale występowali pod obcymi sztandarami” – pisze Katarzyna Męzik kustosz Działu Zbiorów Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie.
Pierwszym polskim olimpijczykiem był fechtmistrz z Warszawy Julian Michaux. Wystartował on w igrzyskach olimpijskich w 1900 r. jako przedstawiciel Imperium Rosyjskiego. Męzik przyznaje, że nazwisko naszego zawodnika - Michaux nie brzmi zbyt polsko, zaraz wyjaśnia skąd jego ród wziął się w Warszawie. Pierwsi przedstawiciele tej rodziny sprowadzili się z Liège, dużego francuskojęzycznego miasta w Walonii (dziś Belgia) na początku XIX wieku. „Pradziadek Juliana Henryk Michaux był mechanikiem, prowadził warsztat przy Krakowskim Przedmieściu, a później przy ul. Miodowej. Jego syn Marcin w młodości służył w wojsku i wziął udział w powstaniu listopadowym” – dowiadujemy się. Natomiast Julian prowadził znaną i cenioną szkołę fechtunku.
„Na igrzyskach olimpijskich w Paryżu rozegrano siedem konkurencji szermierczych. Julian Michaux specjalizował się w szabli, a jako nauczyciel tej dyscypliny uchodził za zawodowca i w teorii powinien być wykluczony z udziału w olimpijskiej rywalizacji” – tłumaczy autorka tekstu. Dodaje, że jednak podczas igrzysk w stolicy Francji zorganizowano osobne konkurencje dla amatorów i profesjonalistów. „Michaux wystartował więc w indywidualnym turnieju szablistów zawodowców” – czytamy. W olimpijskim turnieju zajął piąte miejsce, wygrywając trzy z siedmiu finałowych pojedynków.
Choć polska ekipa olimpijska po raz pierwszy wystartowała w igrzyskach w 1924 r., to przygotowania trwały od początku odrodzonego państwa. Robert Gawkowski zwraca uwagę w lipcowym „Mówią Wieki”, że w 1919 r. powstał Polski Komitet Igrzysk Olimpijskich, ale „w następnym roku fatalna sytuacja na froncie polsko-bolszewickim uniemożliwiła Polakom start w Antwerpii”.
„Przez pierwsze 12 lat startów – od Paryża 1924 do Berlina 1936 roku – polscy olimpijczycy wywalczyli 20 medali, w tym trzy te najważniejsze, złote” – wylicza Sławomir Wilk w tekście „Złote rzucanie i bieganie”.
„Najpierw było złoto w Amsterdamie w 1928 roku Haliny Konopackiej w rzucie dyskiem, cztery lata później w Los Angeles Stanisława Walasiewicz zdobyła złoto w biegu na 100 m, a Janusz Kusociński w biegu na 10 km” - relacjonuje.
Dodaje, „że w tym okresie olimpijskie złoto wywalczyli również polscy artyści w olimpijskich konkursach sztuki – Kazimierz Wierzyński otrzymał medal w dziedzinie poezji w Amsterdamie, a Józef Klukowski w Los Angeles w dziedzinie rzeźby”.
Dariusz Słapek, profesor historii starożytnej ubolewa, że obecnie igrzyska „częściej są postrzegane jako narzędzie wielkiego biznesu, atrakcyjne i skuteczne również w osiąganiu celów politycznych”. Odnosząc się do religijnych początków igrzysk ocenia, że dziś „religijne gesty niektórych sportowców stają się widomym dowodem przekonania, że sport bywa niebezpieczny (nie tylko pięściarstwo, lecz także choćby skoki narciarskie)”.
„Niektórzy wspomniane zachowania traktują też jako łamanie rudymentarnej w sporcie reguły równych szans, bo przecież boskie wsparcie dawać może wyjątkowe fory. Klubowych kapelanów traktuje się jako pewien archaizm, a udział Kościołów w promocji sportu jako narzędzia wychowania i źródła wartości bywa dość niszowy i dotyczy poczynań raczej amatorskich, przeznaczonych szczególnie dla młodzieży szkolnej” – pisze historyk.
Przyznaje, że „trudno znaleźć powody, aby bić na alarm”. „Sport upodabnia się przecież do otaczającego go, coraz bardziej zlaicyzowanego świata. Jest jego pochodną, wypadkową szeroko pojmowanych przemian cywilizacyjnych. Wielkie, hollywoodzkiej miary zawody sportowe stały się zatem zupełnie świeckim widowiskiem i – już niereligijne – zgodnie ze swoją nowoczesną naturą częściej są postrzegane jako narzędzie wielkiego biznesu” – konstatuje.
Mimo, że lipcowe „Mówią wieki” poświęcone są igrzyskom, to pasjonaci historii wojskowości znajdą coś dla siebie. Tomasz Matuszak pisze o sprzęcie łączności Wojska Polskiego po drugiej wojnie światowej.
W 1943 roku przystąpiono do prac organizacyjnych mających na celu sformowanie oddziałów Wojska Polskiego. „Organizując od podstaw struktury oddziałów i pododdziałów Wojska Polskiego, wykorzystywano wzorce i regulaminy żywcem przeniesione z Armii Czerwonej. Kadra dowódcza i instruktorska w zdecydowanej większości była rosyjskojęzyczna, a sprzęt, który otrzymywali żołnierze, był tożsamy z tym, jakiego używali żołnierze radzieccy. (…) Pierwsze egzemplarze sprzętu, który trafił do polskich jednostek łączności, pochodziły z zasobów magazynowych Armii Czerwonej” – czytamy.
Wojciech Kamiński