
Eksplozja innowacyjności w drugiej połowie XIX wieku wiele zawdzięcza trwałemu mariażowi nauki z wynalazczością. Wynalazki tej epoki: żarówka, telefon, kolej, samochód nadal pozostają z nami - pisze w artykule wstępnym do lutowego wydania „Mówią Wieki” Michał Kopczyński.
Okładkowy temat miesięcznika - „Wynalazki XIX wieku” otwiera artykuł Bolesława Orłowskiego opowiadający o tym, jak człowiek ujarzmił wiatr. „Wiatr stał się pierwszym z żywiołów zaprzęgniętych do pracy na rzecz ludzi. Doszło do tego w IV tysiącleciu p.n.e., ogromnie płodnym w wynalazki podstawowe dla dalszego rozwoju cywilizacji. Na Nilu i rzekach Mezopotamii pojawiły się wówczas czworokątne żagle wykorzystywane przy sprzyjającym wietrze. W Egipcie, gdzie nieustannie wieją północne wiatry, ułatwiały one żeglowanie w górę rzeki” – relacjonuje autor.
Kiedy już uczyniono pierwszy krok w poznaniu tego żywiołu, ludzie starali się go okiełznać i kierować nim zgodnie z własną wolą. Tak było w na wpół pustynnej części Iranu – Seistanie. Tam wynaleziono wiatrak. „Kiedy do tego doszło, nie jest pewne – wedle przekazu historyka arabskiego al-Tabariego z przełomu IX i X wieku >>młyn obracany przez wiatr<< zbudował za kalifa Omara I (634–644) Pers Abu Lulu” – pisze Orłowski.
Obecnie wielkie wiatraki kojarzą się nam z turbinami wytwarzającymi prąd. Jak się dowiadujemy z tekstu zaczęto ich używać w Stanach Zjednoczonych już pod koniec XIX wieku. „W pierwszej połowie XX stulecia próbowano budować eksperymentalne siłownie wiatrowe, m.in. we Francji (Darrieus, 1929) i ZSRR (Jałta, 1931), a w 1941 roku w Grandpa’s Knob w Rutland w stanie Vermont (USA) uruchomiono elektrownię wiatrową o mocy 1250 kW” – czytamy.
Pchany wiatrem historii Maciej Krawczyk w kolejnym tekście biegnie "Truchtem przez rewolucję przemysłową". Już na wstępie przyznaje, że „wielkie zmiany technologiczne otwierające drogę wiekowi pary i żelaza, które nazywamy dziś rewolucją przemysłową, nie były nią w dosłownym znaczeniu tego słowa”.
„W tym przypadku mówimy o trwającym dziesięciolecia procesie przechodzenia od społeczeństwa skupionego głównie na produkcji rolnej do społeczeństwa wytwarzającego towary na masową skalę z użyciem maszyn” – wyjaśnia.
Przypomina, że rewolucja przemysłowa zaczęła się w Wielkiej Brytanii, „gdzieś na granicy Anglii i Szkocji”. „Bez wątpienia iskrą, która ją wywołała, było powstanie przemysłu włókienniczego. Można powiedzieć, że na jej początku była przędza. Pierwszymi wynalazkami torującymi drogę technologicznym zmianom były: latające czółenko wynalezione przez Johna Kaya w 1733 roku oraz maszyny przędzalnicze, które stworzyli James Hargreaves oraz Richard Arkwright. Te ostatnie były tak popularne, że uczyniły Arkwrighta, z zawodu fryzjera, najbogatszym człowiekiem w Wielkiej Brytanii, a może nawet na świecie” – pisze Krawczyk. Dodaje, że „finansowy sukces potentatów przędzy nie mógł nie stać się inspiracją dla innych wynalazców”.
Natomiast Michał Kopczyński zajmuje się wynalazkami z dziedziny łączności. W artykule pt. „Marconi kontra fizycy, czyli łączność bez przewodów”. „Telegraf i telefon, dwa dziewiętnastowieczne wynalazki rewolucjonizujące łączność, nie mogły działać bez połączenia kablowego pomiędzy nadawcą i odbiorcą. Kładzenie tysięcy mil kabli wymagało znacznych kapitałów i było skuteczną barierą wejścia na rynek. W tej sytuacji nie dziwi, że w ostatniej dekadzie XIX stulecia pojawiły się pomysły łączności bezprzewodowej” – zwraca uwagę autor.
Wyjaśnia, że „koncepcje łączności bez kabla pojawiły się w dwóch niezależnych od siebie kręgach”. Ta sytuacja doprowadziła do konkurencji między wynalazcami. Jednak nie mniej interesujące od wyścigu na polu wynalazczym, było zmaganie się o popularyzację wynalazku. Jak to bywa nieraz – nieszczęście jednych przyniosło powodzenie innym.
Tym nieszczęściem była katastrofa „Titanica”. Na jego pokładzie było dwóch pracowników firmy Guglielmo Marconiego, radiotelegrafiści Jack Philips i Harold Bride. „Krótko przed katastrofą zostali ostrzeżeni o górach lodowych (…) Gdy po lustracji uszkodzeń obecny na pokładzie główny konstruktor „Titanica” orzekł, że utrzyma się on na wodzie nie dłużej niż dwie godziny, zaczęto nadawać sygnały ratunkowe CQD (kod ratunkowy Marconiego) i SOS oraz pozycję tonącego statku. Odebrało je kilka jednostek, ale tylko jedna, znajdująca się 58 mil na południowy wschód „Carpatia”, ruszyła na ratunek. (…) Wiadomość o tragedii dotarła do USA następnego dnia, a Marconi po mistrzowsku wykorzystał ją do propagowania radia jako środka do zapewnienia bezpieczeństwa na morzu” - czytamy.
Miesięcznik „Mówią Wieki”, którego tematem są wynalazki nie mógł się ukazać bez polskiego wątku. Otóż Sławomir Łotysz przybliża czytelnikom historię kamizelki kuloodpornej autorstwa polskiego zakonnika.
„Oto na specjalnym pokazie zorganizowanym dzień wcześniej w zbrojowni chicagowskiego regimentu zademonstrowano tkaninę zdolną zatrzymać rewolwerowe kule. Jej kawałek o wymiarach 30 × 30 cm zawieszony na drewnianej tablicy przez godzinę ostrzeliwało kilku oficerów miejscowej policji. Wprawdzie z dużym trudem trafiali do celu, ale ku zdumieniu wszystkich obecnych pociski, które trafiły w tkaninę, odbijały się od niej i upadały na podłogę mocno zdeformowane” – w sensacyjnym tonie pisze autor.
„Twórcą tkaniny był uczestniczący w pokazie polski zakonnik z chicagowskiej misji Zgromadzenia Zmartwychwstańców Kazimierz Żegleń, niski, kędzierzawy mężczyzna o bystrych oczach, nieznający słowa w języku angielskim, jak opisywały go gazety. Za pośrednictwem tłumacza poinformował on dziennikarzy, że pracował nad wynalazkiem cztery lata. Swoje dzieło opatentował w Stanach Zjednoczonych i Wielkiej Brytanii, ale nadal nie był skłonny odpowiadać na pytania o jego naturę. Właściwy materiał zatrzymujący kule zakrywał biały atłas, a podczas pokazu Żegleń ani razu nie pozwolił zajrzeć pod spód” - czytamy.
wnk/