
„Lance, szable w dłoń!” – krzyknął do ułanów ppor. Zbigniew Starak. 1 marca 1945 r. pod Borujskiem na Pomorzu Zachodnim poprowadził 220 ułanów 1. Samodzielnej Warszawskiej Brygady Kawalerii do zwycięskiej szarży na pozycje niemieckie. Szarża ta uznawana jest za ostatnią w dziejach polskiej kawalerii.
Zimą 1945 roku oddziały 1. Armii Wojska Polskiego w ramach tzw. operacji pomorskiej toczyły ciężkie walki o przełamanie Wału Pomorskiego – systemu niemieckich fortyfikacji na Pomorzu Zachodnim. W zdobywaniu ich zachodniej części, w rejonie Drawska i Mirosławca, brały udział oddziały 1. Samodzielnej Warszawskiej Brygady Kawalerii.
Jednostka ta została sformowana wiosną 1944 roku, a latem włączono ją w skład 1. Armii Wojska Polskiego. W większości tworzyli ją weterani wojny 1939 roku. Wśród nich dużą grupę stanowili ułani i strzelcy konni z pułków kresowych. Dowódcami byli oficerowie sowieccy, w tym część pochodzenia polskiego. „Oficerowie ci, kawalerzyści kozaccy, podobnie jak my zachowywali się z fasonem i fantazją kawaleryjską. Już z daleka można było ich poznać po czubkach włosów wysuniętych spod czapek, szable i ostrogi nosili nisko, że ciągnęły się po ziemi. Ponadto, co nas, Polaków, bardzo raziło, jeździli z miejsca wyłącznie galopem, płazując szablą zady końskie” – wspominał ppor. 3. pułku ułanów Marian Zieliński.
„Strzeliła w górę czerwona rakieta – to sygnał do ataku. Padła komenda: »Lance, szable w dłoń!« – wspominał dowodzący szarżą ppor. Starak.”
Nie tylko zwyczaje sowieckich kawalerzystów wprawiały w zdumienie przedwojennych ułanów. Kawalerzystom brakowało koni. W lipcu 1944 r., kiedy brygada rozpoczęła marsz na zachód, było ich mniej niż 400, gdy tymczasem stan etatowy 2. i 3. pułku wynosił ponad 2000 koni. Do tego w założeniach miało być ponad 500 koni w 4. dywizjonie artylerii konnej. Dopiero z czasem brygada była doposażana.
„Pierwsze otrzymane dzikie i nieokiełznane mongolskie koniki stepowe przeraziły całą brygadę. Małe, kosmate, nieprzywykłe do ludzi, stawiały nieustanny opór” – zanotował w pamiętniku dowódca brygady pułkownik, później awansowany na generała, Włodzimierz Radziwinowicz.
Na wyposażeniu ułanów znajdowały się m.in. sowieckie szable kawaleryjskie wz. 1927, tzw. szaszki (choć – jak widać na archiwalnych zdjęciach – niektórzy żołnierze mieli jeszcze szable z czasów pruskich) oraz pistolety maszynowe PPSz, potocznie nazywane pepeszami.
Pierwszym zadaniem, jakie otrzymała brygada, była ochrona Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego w Chełmie. W sierpniu 1944 r. ułani przebywali w Lublinie, a następnie zostali skierowani nad Wisłę i Pilicę. Walczyli – w większości w szyku pieszym - na przyczółku magnuszewskim. We wrześniu kawalerzyści znaleźli się na warszawskiej Pradze. W połowie tego miesiąca ułani z 1. brygady sforsowali Wisłę i opanowali budynki koszarowe w pobliżu Zamku Królewskiego. Niemcy dysponowali znacznie większymi siłami. Wzięli do niewoli Polaków. Tylko niewielkiej grupie udało się ewakuować na praską stronę. Dopiero 17 stycznia 1945 r. brygada wkroczyła do zniszczonej lewobrzeżnej Warszawy.
Następnie brygada brała udział w walkach o Bydgoszcz. Po opanowaniu tego miasta została skierowana na Pomorze Zachodnie. Pozycje niemieckie wokół Borujska stanowiły część tzw. trzeciej linii umocnień Wału Pomorskiego. Nie było na tym terenie potężnych żelbetonowych bunkrów, jednak Niemcy ufortyfikowali okoliczne wsie, tworząc wokół nich system ziemnych bunkrów i zamaskowanych stanowisk ogniowych obsadzonych przez doświadczoną 163. Dywizję Piechoty.
Pierwsze ataki na niemieckie pozycje pod Borujskiem nie przyniosły efektów. Po kilkudniowych przygotowaniach rankiem 1 marca na Borujsko i pobliski Żabin ruszyło kolejne natarcie. Po zaledwie 30-minutowym ostrzale artyleryjskim do ataku wysłane zostały oddziały 2. Dywizji Piechoty, ale silny ogień niemieckich karabinów maszynowych zatrzymał je w szczerym polu.
„Prawie bez strat zaatakowaliśmy okopy przeciwnika, z których pryskali jak myszy spod miotły wystraszeni żołnierze niemieccy, porzucając broń. Cięliśmy i dalej” – opisywał bitwę ppor. Starak.
Nie powiodło się ani wsparcie ataku przez czołgi 2. batalionu pancernego, ani ponowienie szturmu wczesnym popołudniem z użyciem większej liczby czołgów i towarzyszących im oddziałów fizylierów. Niemiecki ogień uniemożliwiał przemieszczanie się piechocie, a pozbawione osłony czołgi padały ofiarą pancerfaustów, których obsługa ukryta była w zamaskowanych stanowiskach na przedpolu Borujska. „Zrobili szachownicę z pancerfaustów fantastycznie zamaskowanych, każdy w dołku, obok po 10 sztuk poukładanych pancerfaustów” – pisał uczestnik walk pod Borujskiem Zbigniew Flisowski.
„Około godziny 16, wykorzystując osłabienie ognia artylerii niemieckiej, wprowadzono do walki grupę pancerną, a w ślad za nią grupę konną. Niestety, kilka czołgów ugrzęzło w trudnym terenie i w krótkim czasie zostały zniszczone bądź uszkodzone przez niemiecką artylerię przeciwpancerną. W tym położeniu prowadzący czołowy szwadron ppor. (Zbigniew – PAP) Starak nie stracił zimnej krwi i błyskawicznie podjął kawaleryjską decyzję, godną poprzedników spod Somosierry, Krechowic, Komarowa i Wólki Węglowej. Dał hasło do szarży i wskazując kierunek, ruszył na jej czele” – relacjonował historyk wojskowości prof. Juliusz S. Tym w „Wielkiej księdze kawalerii polskiej”.
„Strzeliła w górę czerwona rakieta – to sygnał do ataku. Padła komenda: »Lance, szable w dłoń!« – wspominał dowodzący szarżą ppor. Starak. – Rozwinięte w linię plutony wyskoczyły z lasu. Cwałem doszliśmy do toru kolejowego, przeskoczyliśmy przezeń, przejechaliśmy się po szachownicy grenadierów, którzy niszczyli nam pancerfaustami czołgi”.
„Plutony pędziły teraz prawie w jednej linii cwałem. Zdzierałem sobie gardło, poprawiając szyki – wspomina Flisowski. – Wspaniały to był widok - ta rwąca flanka naszego natarcia. Minęliśmy naszą piechotę, minęliśmy czołgi. O czym się myśli w takiej chwili? Tylko o jednym: dorwać się do wroga. Przeskoczyliśmy przez wnęki pancerfaustników, konie brały rowy, kto się wychylił lub uciekał, dostawał szablą”.
W szeregach niemieckich wybuchła panika – żołnierze rzucili się do ucieczki w kierunku Borujska. Uwolniona od ostrego ostrzału polska piechota poderwała się do ataku, natarcie podjęły także czołgi 1. batalionu pancernego. Tymczasem ułani dowodzeni przez Staraka kontynuowali szarżę.
„Prawie bez strat zaatakowaliśmy okopy przeciwnika, z których pryskali jak myszy spod miotły wystraszeni żołnierze niemieccy, porzucając broń. Cięliśmy i dalej” – opisywał bitwę ppor. Starak. - "Tuż przed Borujskiem dopadliśmy jaru, który przylegał prawie do samej wsi. Spieszyliśmy się i ruszyliśmy do ataku w kierunku kościoła”.
Przebieg walk na punkcie obserwacyjnym śledził m.in. Stefan Pataj. Po latach tak opisywał to wydarzenie: „I znów trębacze zagrali sygnał, tym razem do ataku, ale nie na przedpolu obrony przeciwnika, tylko w jej wnętrzu. Po chwili ułani znów pojawili się w polu widzenia, tym razem wspinając się po zboczu w kierunku domów, tylko błyski szabel świadczyły, że nie są to żołnierze piechoty, ale ułani”.
Prof. Tym podkreślił, że „szarża polskich ułanów zaskoczyła niemiecką piechotę do tego stopnia, że polskie pododdziały 5. pułku, wykorzystując efekt szarży, wdarły się do Borujska. W ślad za ułanami nadciągnęła piechota zmotoryzowana 1. Brygady Pancernej, a za nią czołgi i działa pancerne”.
Około godziny 17 Borujsko zostało zdobyte i oczyszczone z przeciwnika. Niemcy mieli ponad 500 zabitych i 50 rannych; po stronie polskiej zginęło 147 żołnierzy, a 349 odniosło rany, ale wśród kawalerzystów straty były niewielkie: w otwartej szarży na umocnione stanowiska niemieckie poległo zaledwie siedmiu ułanów, a rannych zostało kilkunastu.
Prof. Tym ocenił, że „z punktu widzenia przedwojennej doktryny taktycznego użycia kawalerii nie była to szarża, a jedynie natarcie konno”. Wyjaśnił, że tzw. szarża nie spełniała wymogów regulaminowych. „(…) pod Borujskiem nie było szarży, bowiem stałym elementem szarży jest walka konna, która w myśl »Ogólnej instrukcji walki« z 1933 r. » (…) daje zwykle szybkie rozstrzygnięcia, wymaga jednak sprzyjających warunków np. zaskoczenia, nieprzyjaciel jest rozprzężony lub działa w szyku konnym«. (…) Podkreślić należy z całą stanowczością, że (…) pod Borujskiem żaden z tych wypadków nie miał miejsca” – napisał historyk.
Mimo tych teoretycznych rozważań działania ułanów pod Borujskiem i tak przeszły do legendy kawalerii polskiej jako jej ostatnia szarża.
Potem 1. Samodzielna Warszawska Brygada Kawalerii brała udział w zaślubinach Polski z Bałtykiem w Mrzeżynie, walczyła na północnych przedmieściach Berlina, a w pierwszych dniach maja 1945 r. dotarła w rejon Łaby. Przeformowana w dywizję kawalerii istniała do roku 1947, kiedy to podzieliła los innych jednostek kawalerii i została rozwiązana. Do roku 1948 istniał jeszcze tylko 100-osobowy szwadron reprezentacyjny.
Dowódca szarży pod Borujskiem ppor. Zbigniew Starak uwieczniony został na warszawskim pomniku Tysiąclecia Jazdy Polskiej odsłoniętym w 1994 roku – już jako podpułkownik pozował do rzeźby ułana. W kulturze popularnej szarża pod Borujskiem doczekała się upamiętnienia m.in. w obrazie Michała Byliny oraz piosence Leona Landowskiego i Włodzimierza Ścisłowskiego „Ostatnia szarża”.
arch/ wnk/ jkrz/ miś/