Mieli rodziny, dzieci, swoje marzenia – a za jedno ze swoich marzeń o wolnej i demokratycznej Polsce zapłacili najwyższą cenę – powiedział we wtorek marszałek Senatu Tomasz Grodzki, otwierając wystawę „Kopalnia strajkuje... Strajk i pacyfikacja kopalni Wujek”.
"Władza, która się boi - używa broni wobec swoich obywateli. I tak zrobiła władza komunistyczna w pierwszych dniach stanu wojennego, bojąc się, że przegra. Dlatego brutalnie spacyfikowała górników, którzy zaprotestowali przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego" - wyjaśnił prof. Tomasz Grodzki.
Marszałek Senatu podkreślił, że "władza strzelała, żeby zabić". "Mówię to nie tylko jako Marszałek, ale mówię to jako chirurg klatki piersiowej. Strzelali w głowę, w klatkę piersiową, w brzuch, a tylko incydentalnie w rękę czy w nogę" - wyjaśnił.
"To było morderstwo do dziś nie do końca rozliczone. Te rany ciągle krwawią" - podkreślił.
Prof. Grodzki przypomniał, że "ci bohaterowie byli w większości młodymi ludźmi". "Najmłodszy miał 19 lat, gdy zginął" - powiedział.
"Mieli rodziny, dzieci, swoje marzenia - a za jedno ze swoich marzeń o wolnej i demokratycznej Polsce zapłacili najwyższą cenę" - mówił. "Oddali życie. Nigdy o tym nie zapomnimy. Cześć ich pamięci" - podkreślił marszałek Senatu.
Wystawa została zorganizowana w ramach obchodów 40. rocznicy pacyfikacji kopalni "Wujek". Składa się na nią 26 plansz ze zdjęciami prezentującymi przebieg strajku i pacyfikacji oraz jej ofiary.
Również we wtorek podczas obrad 34. posiedzenia Senat jednogłośnie podjął uchwałę w 40. rocznicę pacyfikacji kopalni "Wujek", w której Senat RP "składa hołd zamordowanym oraz wyraża wdzięczność i podziękowania wszystkim walczącym o wolność, godność i suwerenność". "Pomimo bólu i cierpienia była to wygrana walka o przyszłość naszej Ojczyzny. Pamiętamy i pamiętać będziemy. Taka tragedia nie powinna się już nigdy powtórzyć" - zaznaczono.
Jak wskazano w uchwale, "tragedia w kopalni +Wujek+ stała się symbolem oporu części Polaków wobec stanu wojennego, a dziewięciu zabitych górników weszło do panteonu narodowych bohaterów walczących o suwerenną Polskę".
W najbliższy czwartek minie 40. rocznica pacyfikacji katowickiej kopalni "Wujek", gdzie 16 grudnia 1981 r. zomowcy strzelali do protestujących górników. Zginęło dziewięciu z nich, a kilkudziesięciu zostało rannych. Była to największa tragedia stanu wojennego.
Protest w kopalni "Wujek" rozpoczął się po wprowadzeniu stanu wojennego, na wieść o zatrzymaniu szefa zakładowej Solidarności Jana Ludwiczaka. W niedzielny poranek 13 grudnia, na prośbę górników, do kopalni przyszedł z pobliskiego kościoła ks. Henryk Bolczyk, który odprawił mszę w zakładzie. Po jej zakończeniu pracownicy rozeszli się do domów.
14 grudnia pierwsza zmiana rozpoczęła strajk, wysuwając postulaty zwolnienia z więzienia Ludwiczaka i innych działaczy "S" z całego kraju, respektowania Porozumienia Jastrzębskiego oraz niewyciągania konsekwencji wobec protestujących. Do strajku przyłączali się górnicy z dalszych zmian, którzy sformułowali kolejne postulaty - zniesienia stanu wojennego i przywrócenia działalności Solidarności. Na przywódcę strajku wybrano Stanisława Płatka, sekretarza komisji rewizyjnej "S" w zakładzie.
Negocjacje protestujących z władzami nie przyniosły rezultatu. Zawiązał się komitet strajkowy. W pierwszych dniach stanu wojennego na Śląsku zastrajkowało kilkadziesiąt zakładów. 15 grudnia do strajkujących zaczęły dochodzić wieści, że milicja i wojsko spacyfikowały niektóre z nich, m.in. kopalnię Manifest Lipcowy w Jastrzębiu-Zdroju, gdzie milicjanci użyli broni palnej.
Górnicy z "Wujka", nie wiedząc jeszcze wówczas, że strzelano do robotników w Manifeście, rozpoczęli przygotowania do obrony swojego zakładu. Bronią stały się łopaty, kilofy, łańcuchy, zaostrzone pręty, cegły i śruby. Następnego dnia kopalnię, gdzie strajkowało już ok. 3 tys. górników, otoczyły oddziały milicji, czołgi i wozy pancerne. Wokół zebrał się też tłum kobiet, młodzieży i dzieci. Do strajkujących poszli przedstawiciele wojska, by nakłonić ich do poddania się. Propozycja została odrzucona. Wtedy armatkami wodnymi, przy 16-stopniowym mrozie, zaatakowano ludzi otaczających zakład. Milicjanci obrzucili tłum gazem łzawiącym i świecami dymnymi.
Górnicy byli ostrzeliwani środkami chemicznymi i polewani wodą. Stawiali opór. W czasie walki górnicy ujęli trzech milicjantów, a resztę pacyfikujących zmusili do wycofania. Po tym do akcji wprowadzony został pluton specjalny ZOMO. To jego członkowie strzelali do protestujących ostrą amunicją.
Przed godziną 11 czołgi sforsowały kopalniany mur, a uzbrojone oddziały ZOMO wkroczyły na teren zakładu. Górnicy byli ostrzeliwani środkami chemicznymi i polewani wodą. Stawiali opór. W czasie walki górnicy ujęli trzech milicjantów, a resztę pacyfikujących zmusili do wycofania. Po tym do akcji wprowadzony został pluton specjalny ZOMO. To jego członkowie strzelali do protestujących ostrą amunicją.
Na miejscu zginęło sześciu górników, jeden umarł kilka godzin po operacji, dwóch kolejnych na początku stycznia 1982 r. Dla Józefa Czekalskiego, Krzysztofa Gizy, Ryszarda Gzika, Bogusława Kopczaka, Zenona Zająca, Zbigniewa Wilka, Andrzeja Pełki, Jan Stawisińskiego i Joachima Gnidy była to ostatnia szychta w życiu. Ponad 20 górników zostało rannych od kul. Nie jest znana liczba tych, którzy zostali lżej ranni, m.in. zatruci gazem łzawiącym.(PAP)
autor: Grzegorz Janikowski
gj/ dki/