Osoby niosące pomoc w czasie Holokaustu musiały często działać we wrogim środowisku. I to nie tylko wrogim ze strony Niemców i ich sprzymierzeńców, ale także świata alianckiego – powiedział PAP historyk prof. Roger Moorhouse. Wkrótce w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych ukazuje się jego książka o Aleksandrze Ładosiu i jego współpracownikach.
Polska Agencja Prasowa: Wkrótce w Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych ukazuje się pana najnowsza książka, poświęcona Grupie Ładosia, pt. "The Forgers" ("Fałszerze"). Co sprawiło, że zajął się pan właśnie tym tematem?
Prof. Roger Moorhouse: Zanim po raz pierwszy usłyszałem o Grupie Ładosia w 2018 r., zaczynała ona być już znana w Polsce oraz Szwajcarii. Myślę, że to po prostu fascynująca historia. Uważam także, że rzuca ona nowe światło na szersze zagadnienia. Dzięki Grupie Ładosia można w nowy sposób spojrzeć na Holokaust – jak on funkcjonował, jaka logika przyświecała Niemcom, co oni uważali, że robią. W swojej książce chciałem też podkreślić ten aspekt, a także zwrócić uwagę na trudność związaną z opowiadaniem o Polsce w okresie Holokaustu. Przy okazji opowieści o Grupie Ładosia chciałem również wskazać na większe pytania, które jej towarzyszą. Pokazuje ona także silne zainteresowanie wartością życia ludzkiego.
PAP: W podtytule książki napisał pan, że to "zapomniana historia najbardziej zuchwałej operacji pomocowej czasu Holokaustu". Faktycznie była ona najbardziej zuchwała?
Prof. R. Moorhouse: Oczywiście użyłem określenia "zuchwała", aby w ten sposób zachęcić czytelników do sięgnięcia po tę książkę. Patrzę jednak na to w szerszym tego słowa znaczeniu, a nie tylko jako na męstwo, odwagę czy ambitność tego przedsięwzięcia. Myślę, że była to naprawdę bardzo zuchwała działalność, gdyż była jedną z zaledwie kilku operacji niosących pomoc w czasie Holokaustu, które rzeczywiście pomogły ponad setkom ludzi. Mając na uwadze to, ile osób było w to zaangażowanych, było to rzeczywiście zuchwałe.
Co więcej, to, co robiła Grupa Ładosia, było ekstremalnie pomysłowe. Cała idea, aby wytwarzać latynoamerykańskie paszporty, wykorzystywała to, co Niemcy określali "wymianą Żydów". Z perspektywy Niemców taka wymiana była korzystna, ponieważ mogli wymienić Żydów z zagranicy na niemieckich obywateli za granicą. To, co przeprowadzała Grupa Ładosia, nie było zatem tylko chaotycznym i przypadkowym trudem, aby ukryć oraz ochronić ludzi przed Holokaustem. Pogrywało to z niemieckim systemem biurokratycznym związanym z tym, jak działał Holokaust. Grupa wykorzystała zatem lukę prawną, aby móc uratować ogromną liczbę ludzi.
Prof. Roger Moorhouse: Myślę, że była to naprawdę bardzo zuchwała działalność, gdyż była jedną z zaledwie kilku operacji niosących pomoc w czasie Holokaustu, które rzeczywiście pomogły ponad setkom ludzi. Mając na uwadze to, ile osób było w to zaangażowanych, było to rzeczywiście zuchwałe.
PAP: Dlaczego Aleksander Ładoś zdecydował się wybrać właśnie taką formę pomocy?
Prof. R. Moorhouse: Na początku plan wykorzystywania latynoamerykańskich paszportów był nieco ograniczony. Pierwsze paszporty były wykonywane raczej ad hoc, tylko po to, aby odpowiedzieć na indywidualne i szczególne prośby. Członkowie Grupy Ładosia skorzystali ze sposobu działania Chiune Sugihara, japońskiego dyplomaty w Kownie na Litwie, który niósł pomoc w czasie Holokaustu. Umożliwił on dużej liczbie litewskich, ale także polskich Żydów ucieczkę przez Związek Sowiecki do Japonii, dając im japońskie wizy tranzytowe na dalszą podróż do Curacao na Karaibach. To była częściowa inspiracja do tego, czym później zajmowała się Grupa Ładosia.
Ładoś zdecydował się tak postąpić, bo postrzegał to jako operację humanitarną. Robił, co tylko mógł, aby w najbardziej efektywny i pomysłowy sposób pomóc zrozpaczonym ludziom.
PAP: Z jakimi niebezpieczeństwami przyszło się mierzyć Grupie Ładosia?
Prof. R. Moorhouse: Trzeba mieć na uwadze to, że Szwajcaria – relatywnie wolny, a także demokratyczny kraj – po 1940 r., po upadku Francji, była wyspą na totalitarnym morzu, otoczona ze wszystkich stron Włochami Mussoliniego, okupowaną Francją oraz nazistowskimi Niemcami. Były zatem znaczne zagrożenia ze strony tych sił. Co więcej, szwajcarskie władze wiedziały, co robią członkowie Grupy Ładosia, dlatego też bardzo się starały początkowo zastraszyć jej członków, aresztując ich oraz przesłuchując. Szwajcarzy chcieli zachować nienaruszalność oficjalnych dokumentów, a także uniknąć niezadowolenia ze strony Niemców.
Poza tym Niemcy próbowali zinfiltrować grupę oraz wysłali dwóch szpiegów, o których wiemy, do Szwajcarii, próbując przeniknąć do grupy w 1942 r. To bardzo ciekawa historia, o której opowiadam.
Poczynając od 1943 r., głównym niebezpieczeństwem dla ludzi, którzy posiadali te paszporty, było to, że latynoamerykańskie rządy oraz społeczność międzynarodowa nie były skłonne do tego, aby te paszporty uznawać. Tę dyplomatyczną przepychankę z lat 1943-1945 opisuję w ostatniej części mojej książki.
Warto zauważyć, że Amerykanie, a w szczególności Departament Stanu, nie byli skorzy do tego, aby zachęcić latynoamerykańskie rządy do uznania tych dokumentów. To również unaocznia, że Grupa Ładosia działała w bardzo wrogim środowisku. Włączam w to Amerykanów i Brytyjczyków. Świat zewnętrzny był wrogi temu, co robiła. Nie chciano, aby jej członkowie produkowali nieoficjalne zagraniczne dokumenty. Uważano, że to strata energii, a także, w gruncie rzeczy, działalność przestępcza.
PAP: Jak zatem ocenia pan działalność Grupy Ładosia?
Prof. R. Moorhouse: To była bardzo ważna grupa, a jej historia jest poruszająca. Jest czymś niesamowitym czytać o ludziach, którzy robili właściwe rzeczy w najtrudniejszych okolicznościach, gdy gdzie indziej moralny kompas zniknął. Ta opowieść stanowi również ważne uzupełnienie do licznych szerszych narracji o tym, jak działał Holokaust, jak można było go potencjalnie zatrzymać oraz jak można było nieść pomoc ludziom, próbując uwolnić ich z tej machiny. A to właśnie robiły paszporty Ładosia - przywracały prawny status osobom, które były bezpaństwowe i które były pozbawione jakiejkolwiek ochrony prawnej.
Ta historia rzuca naprawdę ważne światło na mechanizm Holokaustu i na to, jak było trudno w tym czasie nieść pomoc; udowadnia jednocześnie, że te poszczególne osoby, które próbowały ratować ludzi z Holokaustu, musiały często działać we wrogim środowisku. I to nie tylko wrogim ze strony Niemców i ich sprzymierzeńców, ale także świata alianckiego. Prawdopodobnie nikt wcześniej o tym nie pisał, może tylko w pracach naukowych, i myślę, że będzie to duże zaskoczenie dla wielu czytelników. Być może wyobrażamy sobie, że zewnętrzne rządy nie pomagały Żydom, gdyż nie miały wiedzy o Holokauście. Jednakże w mojej książce wyjaśniam, że z pewnością nie wynikało to z braku wiedzy czy logistycznych trudności. Raczej była to zasadnicza niechęć, aby zrobić coś znaczącego, żeby pomóc.
Prof. Roger Moorhouse: Warto zauważyć, że Amerykanie, a w szczególności Departament Stanu, nie byli skorzy do tego, aby zachęcić latynoamerykańskie rządy do uznania tych dokumentów. To również unaocznia, że Grupa Ładosia działała w bardzo wrogim środowisku. Włączam w to Amerykanów i Brytyjczyków. Świat zewnętrzny był wrogi temu, co robiła. Nie chciano, aby jej członkowie produkowali nieoficjalne zagraniczne dokumenty. Uważano, że to strata energii, a także, w gruncie rzeczy, działalność przestępcza.
PAP: Które zagadnienia związane z Grupą Ładosia wciąż czekają na pogłębione badania historyków?
Prof. R. Moorhouse: Moja książka jest dopiero pierwszym rozdziałem tej historii. Mam nadzieję, że będą powstawać kolejne publikacje oraz artykuły naukowe wokół tej kwestii. Sądzę, że jest jeszcze wiele ważnych zagadnień związanych z Grupą Ładosia, które są interesujące, ale potrzebują dalszych badań naukowych.
Ponadto najważniejszym zadaniem mojej książki było to, aby pomóc odnaleźć więcej osób, które przetrwały Holokaust dzięki paszportom i dokumentom tożsamości Ładosia. Z wielu powodów znaczna większość tych, którzy korzystali z tych dokumentów w czasie Holokaustu, nigdy tak naprawdę nie wiedziała, skąd one pochodzą. Możliwe zatem, że są dziesiątki czy nawet tysiące osób, które są potomkami tych, którzy przeżyli dzięki paszportom Ładosia. Może w ich rodzinach krążyły opowieści o tajemniczych paragwajskich lub honduraskich paszportach, jednak nie wiedzieli, jaka historia się za nimi kryje.
Ufam, że dzięki mojej książce – która wkrótce się ukazuje w Wielkiej Brytanii oraz Stanach Zjednoczonych, a w Polsce w przyszłym roku – ta opowieść stanie się nieco jaśniejsza, że sprowokuje ona do tego, że więcej osób powie: tak, pamiętam. Mój dziadek miał paragwajski paszport, a my nigdy nie wiedzieliśmy, skąd on jest. To ważne, aby stworzyć listę odbiorców tych dokumentów, a także tych, którzy dzięki nim przeżyli Holokaust.
PAP: W jakim stopniu historia Grupy Ładosia jest znana w Wielkiej Brytanii?
Prof. R. Moorhouse: Wkrótce to zobaczymy – książka ukazuje się w sierpniu, więc to pytanie może być nieco przedwczesne. W tej chwili Brytyjczycy nie mają żadnej wiedzy o Grupie Ładosia, bo ta historia nie jest po prostu jeszcze znana. Tego lata ukazuje się jednak pewna bardzo ważna publikacja, która zbiegnie się z moją. Będą to rodzinne wspomnienia wybitnego brytyjskiego dziennikarza Daniela Finkelsteina, którego matka przeżyła Holokaust właśnie dzięki paszportowi Ładosia. Będą zatem również inne głosy, a nie tylko mój, dotyczące tej historii, co jest bardzo korzystne.
Myślę, że dzięki pomocy Finkelsteina, a także innych osób zrobimy coś, co będzie dobre dla czytelników w Wielkiej Brytanii oraz w Stanach Zjednoczonych. Historia Ładosia powinna być częścią szerszej narracji o Holokauście oraz pomocy niesionej w jego trakcie, jak również historii Polski w czasie wojny. Mam nadzieję, że moja książka da impuls do tego, aby zacząć dodawać te narracje do tych już istniejących.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
Autorka: Anna Kruszyńska
akr/ skp/