W grudniu 1970 r. władze PRL użyły wobec społeczeństwa tysiące żołnierzy, ciężkiego sprzętu bojowego, materiałów chemicznych i ponad setkę śmigłowców. Według oficjalnych danych 45 osób zginęło, a ponad tysiąc zostało rannych. Represje objęły kolejne tysiące, a metody stosowane wobec nich przypominały te z niemieckich czy sowieckich kazamatów. Grudzień 1970 r. tkwi do dziś w społecznościach najbardziej dotkniętych rewoltą i jej brutalnym spacyfikowaniem, a rodziny ofiar nadal nie są w stanie otrząsnąć się nie tylko po śmierci bliskich, ale również ze sposobu traktowania w późniejszym okresie.
Szczeciński Grudzień 1970 roku rozpoczął się 17 grudnia od strajku w Stoczni Szczecińskiej im. Warskiego i Szczecińskiej Stoczni Remontowej „Gryfia”. Robotnicy wyszli na miasto i skierowali się w kierunku siedziby KW PZPR. Po drodze wygrali dwie bitwy z ZOMO. Około godziny 12 manifestanci rozpoczęli atakowanie „Domu Partii”. Budynek stanął w płomieniach. Po dwóch godzinach znajdowało się pod nim już około 20 tysięcy osób, część z nich skierowała się pod komendę wojewódzką MO, a część pod areszt śledczy przy ulicy Kaszubskiej. W wyniku ataku na KW MO zginęło dwanaście osób. Pod aresztem śledczym i jego sąsiedztwie zginęła kolejna osoba. Janusz Kotowicz wspominał: „w pewnym momencie, ktoś rzucił hasło – idziemy na Areszt Śledczy przy ul. Kaszubskiej, by uwolnić zatrzymanych demonstrantów.
Utworzyły się dwa pochody: jeden skierował się w kierunku Komendy Milicji, a drugi w kierunku prokuratury i więzienia. Ja poszedłem w tej drugiej grupie. Kiedy tłum dotarł na miejsce – osoby znajdujące się na czele pochodu, zaczęły podpalać drzwi do prokuratury. Ludzie w tłumie wznosili okrzyki: Chcemy chleba! Precz z Gomułką! Precz z komuną! Było ok. godziny 17.05, gdy z okien Jednostki Wojskowej, mieszczącej się przy ul. Sambora – odezwały się salwy z broni maszynowej. Ludzie z tłumu zaczęli w panice uciekać. Odwróciłem się i nagle dostałem kulę w plecy. Obok mnie upadł młody mężczyzna. Zauważyłem, że z jego oka wypływa krew z pianą. Człowiekiem tym okazał się potem Zbigniew Semczyszyn, który zmarł od postrzału. Zacząłem wzywać pomocy. Podbiegło kilku młodych ludzi, którzy mnie i ś.p. Semczyszyna powlekli przez jezdnię do pobliskiej klatki schodowej i tam nas ułożyli na schodach. Pan Semczyszyn charczał i w pewnym momencie ucichł – najprawdopodobniej, w tej właśnie chwili skonał. Mnie natomiast przerzucono przez płot do przedszkola przy ul. Potulickiej, skąd zabrało mnie pogotowie ratunkowe do Szpitala przy ul. Unii Lubelskiej”. Tego dnia w Szczecinie zginęło 13 osób.
Dzień później wojsko otworzyło rano ogień do robotników pod Stocznią im. Warskiego, gdzie zginęły dwie osoby, w tym 16-letni uczeń pobliskiej szkoły okrętowej Stefan Stawicki. W kilku innych punktach miasta, gdzie robotnicy próbowali formować pochody i atakowali budynki instytucji państwowych kojarzonych z władzą, też użyto broni palnej. Tego dnia zatrzymano ogółem ponad 200 osób, w większości ludzi młodych lub bardzo młodych. W Szczecinie w dniach 117-19 grudnia 1970 roku zginęło 16 osób, a ponad setka została rannych.
18 grudnia, po rannej strzelaninie pod stocznią, robotnicy postanowili zmienić formę protestu. Około godziny 14 formalnie proklamowano strajk okupacyjny. Powołano komitet strajkowy na czele, którego stanął Mieczysław Dopierała, zresztą członek PZPR. Przewodniczący wspominał: „Każdy, kto miał zadanie był samodzielny, musiał sprawę załatwić od początku do końca. Jak miał aprowizacje, to był jego kłopot. Jak miał służbę porządkowa, to… Bo my mieliśmy taki system wojskowy, coś w rodzaju szefostw. Nie wchodzili jeden drugiemu w drogę. I dlatego może ten strajk grudniowy był taki zorganizowany rzeczywiście, bo każdy wiedział, co do niego należy. Pomimo, że nie było doświadczenia”. Rzeczywiście organizacja strajku robiła wrażenie.
Michał Paziewski pisał: „Przede wszystkim celem wsparcia stoczni +Warskiego+ w godzinach nocnych do tego centrum strajkowego kierowały się kolejne delegacje z zakładów pracy. Zwykle były one dwuosobowe, rzadziej trzyosobowe, np. z papierni +Skolwin+. Delegaci stawali się nie tylko emisariuszami, ale i – wobec niedziałania telefonów – także łącznikami między protestującymi. Przybywały one także z propozycjami własnych postulatów. Około północy w świetlicy głównej +Warskiego+ przedstawiciele jedenastu komitetów strajkowych z przedsiębiorstw wiodących pod względem liczby zatrudnionych i wielkości produkcji podjęli – pod nieobecność strajkowych liderów pertraktujących z władzami – inicjatywę powołania Ogólnomiejskiego Komitetu Strajkowego. Organizacją tej niesformalizowanej struktury zajął się – za zgodą Lucjana Adamczuka – głównie Emil Wysoczański. Z powodów taktycznych terminem tym formalnie się nie posługiwano, nie chciano bowiem utrudniać sobie przyszłych negocjacji z władzami. Nierzadko używano też nazw Komitety Strajkowe z siedzibą w Stoczni Szczecińskiej im. A. Warskiego, Połączony Komitet Strajkowy miasta Szczecina, Centralny Komitet Strajkowy bądź Wojewódzki Komitet Strajkowy. Zarazem Lucjan Adamczuk podał, że już w sobotę po południu zaistniała +możliwość powołania Miejskiego Komitetu Strajkowego, czym zajmuje się E[mil] Wysoczański z Zakładów Chemicznych w Policach+. Terminem OKS posługiwały się też władze, lecz – aby go nie upowszechniać i minimalizować jego wymowę – używano majuskuły”.
Kazimierz Fischbain, wiceprzewodniczący KS natomiast pisał: „Przez całą noc czekaliśmy na propozycję spotkania ze strony władz. Z tym, że od razu zastrzegliśmy – nie z Walaszkiem. Walaszek nie był dla nas godnym partnerem. Nie pokazał się w stoczni, kiedy powinien, dopuścił do otwarcia ognia. Chcieliśmy spotkania z Rychlikiem albo z Łempickim. Rychlik sekretarz ekonomiczny KW, cieszył się stosunkowo niezła opinią”. Komitet Strajkowy wysunął 21 punktowe żądania, w tym między innymi odwołania podwyżek cen, powołania niezależnych od CRZZ związków zawodowych, wyrównania nierówności społecznych czy ukarania sprawców tragedii grudniowej. Wiele postulatów miało charakter socjalno-ekonomiczny, niektóre ściśle lokalne. Władze podjęły pertraktacje ze strajkującymi w chwili, gdy w Biurze Politycznym KC PZPR dochodziło do zmian personalnych.
Na ten czas, wobec totalnej inercji lokalnych władz, OKS przejął władzę w mieście. Decydował o podziale chleba, kursowaniu komunikacji miejskiej czy innych sprawach dotyczących funkcjonowania miasta. Wynikało to z faktu, że przedstawiciele tych przedsiębiorstw sami zgłaszali się do komitetu z pytaniami, czy takiego postępowanie (np. dalsza działalność) nie będzie odbierana, jako łamistrajkowa. Michał Paziewski pisał: „W piątek [tj. 18 grudnia-SL] w związku z pracą komunikacji miejskiej +w interesie społeczeństwa+ oraz wobec obowiązywania godziny milicyjnej na polecenie Komitetu Strajkowego w pojazdach wywieszano komunikaty informujące, że ostatni tramwaj odjeżdża z zajezdni o godz. 17.15. Niemniej następnego dnia MPK +przystąpiło do strajku na znak solidarności ze wszystkimi strajkującymi załogami zakładów pracy+ i o 12.15 tramwajarze przerwali pracę. Po separatystycznych, nocnych rozmowach prowadzonych przez przedstawicieli strajkujących – niemniej za zgodą OKS – w gmachu PWRN w godz. 3–8 komunikacja miejska w sobotę rano ponownie podjęła pracę. Co więcej, motorniczy tramwajów nawet nawoływali pasażerów do jazdy za darmo”.
Warto dodać, że odezwie skierowanej do mieszkańców miasta załoga MPK jednoznacznie wskazywała, że wyjechanie na trasy nie oznaczało odstąpienia od żądań, a jedynie formę pomocy mieszkańców i prosiła o nieutrudnianie wykonywania pracy załogom tramwajów. Paziewski dalej pisał: „Wyłącznie za sprawą komitetów strajkowych ze stoczni +Warskiego+ i +Gryfii+, mających wszelkie prerogatywy władzy robotniczej, do akcji solidarnościowej ograniczyły się przede wszystkim przedsiębiorstwa komunalne i nieprodukcyjne. Należały do nich ciepłownie, wodociągi, gazownia, elektrownie, zakłady mięsne, mleczarnie, piekarnie, sieć handlowa, punkty żywienia zbiorowego, służba zdrowia”. Zgłaszających się do OKS hutników z Huty Szczecin poproszono natomiast, aby nie wygaszali pieców, miało to być dopiero ostatecznością, co miało zapobiec ogromnym stratom. W dodatku strajki w Szczecinie miały wpływ na sytuację zakładów w Polsce, gdyż przedsiębiorstwa skorelowane produkcyjnie nie otrzymywały ze stolicy Pomorza Zachodniego stosownych podzespołów, gdyż te uzależniały ich wysyłkę od ewentualnego podjęcia strajku solidarnościowego. Nawet redakcja „Kuriera Szczecińskiego” pytała OKS o zgodę na wydanie kolejnego numeru gazety, na co zgodę wydał Kazimierz Fischbain. „Redakcja, również na czołówce, wyraziła członkom KS serdeczne podziękowanie. Z wydrukowanej na sąsiedniej szpalcie bezprecedensowej obszernej notatki +Nocna wizyta w Stoczni Szczecińskiej+ można się było dowiedzieć, że w strajkującym zakładzie +panuje ład i porządek, załoga wykazuje wielkie zdyscyplinowanie i troskę o mienie społeczne+, +wszyscy stoczniowcy otoczeni są wzorową opieką lekarską, działa stołówka, kiosk i bufety+. Tego rodzaju publikacja w +Głosie Szczecińskim+ nie miała miejsca (organ prasowy KW PZPR o strajkach w Szczecińskiem powiadomił dopiero w dzień po ich zakończeniu, czyli 23 grudnia)” – pisał Paziewski.
Toczące się od nocy z 18 na 19 grudnia 1970 r. negocjacje pomiędzy władzami a przedstawicielami strajkujących wolno posuwały się do przodu. Pracownicy stoczni na bieżąco przez radiowęzeł byli informowani o podejmowanych decyzjach. Utrzymywano wysoką dyscyplinę wśród strajkujących. Pod bramami cały czas zbierały się rodziny i koledzy, a do stoczni docierali przedstawiciele innych zakładów pracy, nie tylko ze Szczecina, ale i z innych miast województwa szczecińskiego. Do Stoczni dostarczano produkty pierwszej potrzeby takie jak chleb czy ziemniaki. Ofiarność społeczeństwa była ogromna. Strajkujących wspierały nawet zasługi sowieckich statków, które były w niej remontowane, gdyż uruchomiły one stołówki dla robotników, co oburzało szczecińskie władze.
Do podpisania ustaleń pomiędzy OKS a regionalnymi władzami partyjnymi doszło 20 grudnia 1970 r. Były one korzystne dla władz i stąd rozgoryczenie protestujących, którzy nie wahali się nazwać członków OKS zdrajcami. Nie chciano zakończyć strajku i zdecydowano się na jego kontynuowanie, a na jego czele stanął Edmund Bałuka. W ciągu następnych dwóch dni zmieniała się ilość zakładów, które strajkowały. Strajk formalnie zakończono 22 grudnia 1970 r., bez żadnych warunków i z poparciem dla nowych władz. Uczestniczyło w nim 117 zakładów pracy. Ponownie strajk wybuchł 22 stycznia 1971 r.
Fenomen „republiki szczecińskiej”, jak się czasem nazywa okres między 18 a 22 grudnia 1970 r., polegał głównie na tym, że reprezentacja robotników w postaci komitetu strajkowego w Stoczni Szczecińskiej im. Warskiego (zwanego też Ogólnomiejskim Komitetem Strajkowym) przejęła de facto władzę w mieście. Podejmowała decyzje i organizowała życie codziennie miasta na poziomie dotychczas zastrzeżonym do określonych komórek administracyjno-organizacyjnych władz miasta czy województwa. I nie wynikało to z uzurpowania sobie prawa do tego przez OKS, ale dlatego, że te jednostki, zakłady czy inne instytucje wyraźnie w komitecie strajkowym widziały praworządcę w mieście. Władza partyjna, samorządowa utraciła jakiekolwiek prawo do decydowaniu o losie miasta. Szczecin był kontrolowany przez patrole milicyjno-wojskowe, a OKS regulował podstawowe zasady działalności najważniejszych instytucji. Pewne jest, że zmiana na stanowisku I sekretarza KC PZPR nie tylko zmieniła sytuację na szczytach władzy, ale miała też ogromny wpływ na nowe otwarcie w takich miejscach, jak Szczecin. Pozwoliła ona na mozolne odbudowywanie ich pozycji. Ale „republika szczecińska” zbudowała w szczecinianach swoiste poczucie bycia obywatelem tego miasta i ponoszenia za niego odpowiedzialności. To będzie skutkowało w czasie strajku w styczniu 1971 roku odwagą przy rozmowach w Edwardem Gierkiem, czarnym pochodem 1 maja 1971 roku, a nade wszystko sposobem prowadzenia strajku w sierpniu 1980 roku. Doświadczenia z grudnia 1970 roku nie poszły na marne.
Sebastian Ligarski
Źródło: Muzeum Historii Polski
Autor jest pracownikiem Biura Badań Historycznych w Szczecinie