P.o. dyrektor Instytutu Pileckiego Karol Madaj na spotkaniu dotyczącym produkcji Studia Reportażu Polskiego Radia - audioserialu pt. "Sala 600. Świadkowie Norymbergi", 20 listopada 2025 r. w siedzibie Instytutu Pileckiego w Warszawie. Fot. PAP/Radek Pietruszka
Przejmuję dobre projekty bez względu na to, kto je zainicjował, a ewentualny nieład porządkuję, nie patrząc na to, kto za nim stoi - powiedział PAP p.o. dyrektora Instytutu Pileckiego Karol Madaj. Priorytetem na nadchodzące miesiące jest uroczyste otwarcie - 14 marca - oddziału w Nowym Jorku - dodał.
PAP: Przyszedł pan do Instytutu w atmosferze dużych kontrowersji związanych z odwołaniem poprzedniego dyrektora, prof. Krzysztofa Ruchniewicza, oraz zawirowaniami w berlińskim oddziale. W jaki sposób odbudowuje pan zaufanie do instytucji i uspokaja nastroje w zespole?
Karol Madaj: Poprzez konkretne działania. Chcemy z zespołem kontynuować nasze flagowe projekty, jednocześnie je rozwijając. W niektórych obszarach wprowadzamy również nowe rozwiązania – stawiamy na ewolucję działań wpisanych w ustawę o Instytucie Pileckiego. Najlepszą metodą na uspokojenie sytuacji jest rzetelna praca. Skupiamy się na wypełnianiu obowiązków, do których Instytut został powołany.
PAP: To się udaje? Wokół Instytutu zrobiło się ciszej?
K.M.: Tak, potwierdza to chociażby monitoring mediów. O ile do sierpnia liczba publikacji wzrastała w zawiązku z tzw. czarnym PR-em, o tyle teraz sytuacja wyraźnie się uspokoiła. I odbudowujemy wizerunek Instytutu. W atmosferze spokoju pracuje się znacznie efektywniej – możemy skupić się na merytoryce, zamiast nieustannie „gasić pożary”. Oczywiście nie jest tak, że po kilku miesiącach pracy wszystko udało się już całkowicie wyprostować. Przed nami wciąż wiele spraw pozostaje do zrobienia. Instytut Pileckiego działa w tak wielu obszarach, że wyzwania pojawiają się niemal codziennie. Wolę mówić o wyzwaniach i szansach niż o problemach. Zarządzanie taką instytucją to ciągły proces – niezwykle wymagający. Nie da się raz na zawsze wszystkiego „uporządkować”, ponieważ dynamika naszej pracy stale przynosi nowe zadania.
PAP: Jaki ma pan pomysł na Instytut? Co jest pana priorytetem na najbliższe miesiące?
K.M.: Instytut posiada już wypracowaną formułę, dlatego wraz ze współpracownikami zamierzam kontynuować realizację statutowych zadań i celów zawartych w naszych programach. Jeśli chodzi o priorytety na najbliższy czas - mamy już ramowy plan działania. Dysponuję kompletną strategią na rok 2026, obejmującą wiele obszarów: od naukowego i archiwalnego, przez edukacyjny, wystawienniczy i popularyzatorski, aż po działalność kulturalną.
Kluczowym celem na nadchodzące miesiące jest pełnowymiarowe otwarcie oddziału w Nowym Jorku, które planujemy na 14 marca.
Analizując nasze projekty, uznaliśmy, że hasło, które dobrze oddaje naukowy charakter naszej instytucji na 2026 r. to: „Straty w ludziach, ludzie w stracie”. Zamierzamy skoncentrować się na trzech głównych obszarach: „straty”, „sprawiedliwość” i „bezpieczeństwo”.
W przypadku „strat” - skupimy się m.in. na stratach gospodarczych Polski w czasie II wojny światowej, będziemy kontynuować projekt „Zawołani po imieniu” a także badania nad obławą augustowską. „Sprawiedliwość” - w związku z 80. rocznicą rozpoczęcia procesów norymberskich przypomnimy o wadze rozliczeń zbrodni. Będziemy przybliżać postać Rafała Lemkina, twórcy pojęcia ludobójstwo oraz współautora projektu Konwencji ONZ w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa. I wreszcie „bezpieczeństwo” – w obliczu tego, co dzieje się za naszą wschodnią granicą nie sposób ignorować tematu rosyjskich zbrodni.
Podpisaliśmy niedawno porozumienie z Centrum Mieroszewskiego o powołaniu „Laboratorium Lemkina”. Ten nowy, unikalny projekt pozwoli podejmować wspólne działania – w ramach swoich ustawowych kompetencji – dotyczących współpracy w obszarze badań nad zagadnieniami związanymi z naruszeniami prawa międzynarodowego w Europie Środkowej i Wschodniej oraz ich konsekwencjami, w tym zwłaszcza nad zbrodniami wojennymi, zbrodniami przeciwko ludzkości i zbrodniami ludobójstwa popełnianymi przez państwo rosyjskie w przeszłości i obecnie. Instytut Pileckiego wniesie swoje najlepsze doświadczenia badawcze, archiwizacyjne, popularyzatorskie, natomiast Centrum Mieroszewskiego wykorzysta swoje doświadczenie oraz kontakty na Ukrainie. Każda z instytucji zajmie się tym, na czym zna się najlepiej.
Ważnym elementem dbania o bezpieczeństwo państwa będzie także podejmowanie tematu walki z dezinformacją.
Postacią, która spaja wszystkie działania instytutu, jest nasz patron, Witold Pilecki. W maju 2026 r. będziemy obchodzić 125. rocznicę jego urodzin. Z tej okazji przygotowujemy szereg wydarzeń m.in.: album o rotmistrzu, serię książek, koncerty, konkursy edukacyjne oraz dedykowaną wystawę w Nowym Jorku. Chcemy pokazać, że Witold Pilecki jest wyjątkową osobą, której odwaga robi wrażenie na całym świecie. Pilecki, będący dla wielu symbolem „superbohatera”, skupia w sobie losy Polski jak w soczewce.
PAP: 14 marca planujecie otwarcie siedziby w Nowym Jorku. Czy udało się uregulować wszystkie kwestie finansowe?
K.M.: W poprzednich latach rzeczywiście mierzyliśmy się z trudnościami w tym zakresie. Brak decyzji na długi czas zablokował te inwestycje, a nawet sprawił, że w lipcu i sierpniu Instytut musiał zapłacić dodatkowy czynsz. Obecnie dysponujemy pięknym, wynajętym lokalem w prestiżowej lokalizacji na Manhattanie, w bezpośrednim sąsiedztwie World Trade Center i miejsca pamięci Memorial Park. To duża przestrzeń, która wymaga odpowiedniego zagospodarowania. Udało nam się porozumieć w kwestiach formalnych, a remont został już zakończony. Do marca planujemy jedynie drobne uzupełnienia, aby jak najlepiej przygotować się na uroczyste otwarcie. W odpowiednim czasie będziemy informować opinię publiczną o tym wydarzeniu. Instytut uruchomił część biuro-administracyjną.
Sytuacja jest już opanowana. Choć przez kilka miesięcy czekaliśmy na ostateczne zatwierdzenie finansowania, projekt został już dopięty i nie ma zagrożenia wypowiedzeniem umowy. Lokal jest wydzierżawiony na kolejnych 13 lat, a nakłady poniesione na remont będą sukcesywnie odzyskiwane w ramach rozliczeń czynszowych. Ten proces już trwa.
PAP: Kto stanie na czele oddziału w Nowym Jorku?
K.M.: Oddział w Nowym Jorku to spółka działająca na prawie amerykańskim. CEO spółki jest Piotr Franaszek – który jest zatrudniony od lutego 2025 r. Jeśli chodzi o szczegółową obsadę kadrową oddziału, jest jeszcze za wcześnie na konkretne nazwiska – prace nad organizacją zespołu wciąż trwają. W Stanach Zjednoczonych potrzebujemy fachowców, którzy będą realizować misję Instytutu Pileckiego, dbając jednocześnie o stabilność finansową przedsięwzięcia. Statut placówki pozwala nam na wynajmowanie części powierzchni, organizację wydarzeń komercyjnych, co pozwoli na optymalizację kosztów. Musimy jednak zachować równowagę między aspektem ekonomicznym, o który często padają pytania, a celem nadrzędnym. Nie chodzi przecież o zysk, lecz o dotarcie do amerykańskich liderów opinii oraz całego społeczeństwa. Kluczowe jest pokazanie polskiego doświadczenia walki z dwoma totalitaryzmami oraz przybliżenie historii tego, z czym Polska musiała się mierzyć w XX wieku. Mamy świadomość, że o sukcesie placówki decydują ludzie. Przykładem jest nasz oddział w Berlinie, który od lat sprawnie funkcjonuje właśnie dzięki zaangażowaniu pracujących tam osób.
PAP: Skąd zatem afera związana z działalnością tego oddziału?
K.M.: Powiedziałbym, że afera była związana nie tyle z działalnością oddziału, co z percepcją tej działalności przez poprzedniego dyrektora i próbą dostosowania zastanej rzeczywistości do tejże percepcji.
PAP: Pana poprzednik prof. Krzysztof Ruchniewicz chciał, żeby IP stał się instytutem badawczym. Jego koncepcję wyrzucacie do kosza? Do dziedzictwa którego z poprzednich dyrektorów chciałby się pan odwoływać?
K.M.: W działaniach każdego z moich poprzedników potrafię dostrzec wartościowe elementy. Każdy z nich zrobił dla Instytutu coś dobrego. Skupiam się na kontynuacji tego, co było najlepsze.
Dyrektor Ruchniewicz dążył do nadania Instytutowi profilu gównie naukowego i badawczego, choć w ustawie wyraźnie są zawarte także nasze zadania popularyzacyjne, o których nie należy zapominać. Chcemy rozwijać Ośrodek Badań nad Totalitaryzmami (OBnT), dokonując tego, czego mój poprzednik nie zrobił. Planujemy reformę, która jasno określi profil tej jednostki. W nadchodzącym roku chcemy znacząco zwiększyć siły OBnT – planujemy organizację 12 konferencji naukowych, międzynarodowego kongresu oraz zatrudnienie dodatkowych, nowych badaczy. Nasza obecność w świecie nauki jest i będzie coraz silniejsza, także dzięki naszym obecnym i nowym lokalizacjom. Oprócz Berlina mamy Augustów, a w nim Dom Pamięci Obławy Augustowskiej. To naturalne miejsce do sieciowania środowisk naukowych z krajów bałtyckich i Ukrainy. Obok działalności edukacyjnej prowadzimy tam debatę naukową, dotyczącą np. sowieckiego totalitaryzmu.
Jeśli zaś chodzi o projekty moich poprzedników – bardzo ważny jest program „Zawołani po imieniu” stworzony przez prof. Magdalenę Gawin. Chcę wrócić do jego pierwotnej dynamiki – w przyszłym roku zaplanowaliśmy sześć nowych upamiętnień. Pierwsze z nich dotyczyć będzie rodziny Stawarskich z Sieniawy zamordowanych za pomoc Żydom w czasie okupacji niemieckiej. Poza tym będziemy kontynuować szereg innych ważnych inicjatyw, które zostały zapoczątkowane kilka lat temu - jak chociażby Virtus et Fraternitas, czy Międzynarodowa Nagroda im. Witolda Pileckiego. Krótko mówiąc: stawiamy na kontynuację. Przejmujemy dobre projekty bez względu na to, kto je zainicjował, a ewentualny powstały nieład porządkujemy nie patrząc na to kto za nim stoi. Ważne są projekty, ich efekty oraz odbiorcy, a nie polityka personalna.
PAP: Podziela pan opinię o upolitycznieniu Instytutu?
K.M.: Nie czuję się związany z żadną partią polityczną. Uważam, że zarówno ja, jak i pracownicy Instytutu, chcemy po prostu trzymać się z dala od bieżącej polityki. Mamy jasno określone cele: pracujemy z naukowcami, nauczycielami, uczniami, czytelnikami, widzami, czyli z szeroką publicznością, a nasi odbiorcy nie oczekują od nas politycznych deklaracji, lecz rzetelnej wiedzy i edukacji. W tym zakresie mam pełną jasność co do naszej roli. Oczywiście żadna instytucja pamięci nie funkcjonuje w próżni. Żyjemy w państwie demokratycznym, mamy wybrane władze, a Instytut jest finansowany z pieniędzy podatników. To sprawia, że zawsze może pojawić się pokusa wykorzystywania takich placówek do celów politycznych, jednak my staramy się być maksymalnie skoncentrowani na statutowych zadaniach. Nie posiadamy narzędzi do uprawiania polityki; zajmujemy się badaniem totalitaryzmów oraz upowszechnianiem wiedzy na ich temat.
PAP: W jaki sposób pod pana kierownictwem Instytut zamierza komunikować polską perspektywę historyczną na arenie międzynarodowej, unikając jednocześnie zarzutów o uprawianie „polityki historycznej”?
K.M.: Nasza strategia opiera się na kilku filarach. Pierwszym z nich jest ścisła współpraca ze środowiskiem naukowym. Wychodzimy do badaczy z całego świata – interesują nas nie tylko kraje Europy Środkowo-Wschodniej, ale także badania porównawcze nad systemami totalitarnymi i autorytarnymi w Afryce czy obu Amerykach. Chcemy także udostępniać źródła zgromadzone w IP. Nasza działalność archiwalna i digitalizacyjna to realne wyjście do badaczy z całego świata.
Podobnie działa nasze wydawnictwo – publikujemy zarówno w Polsce, jak i za granicą, wspierając naukowców w wydawaniu prac w prestiżowych oficynach anglojęzycznych. Stawiamy także na dialog polsko-niemiecki. Chcemy, aby debaty z udziałem szefowej oddziału IP w Berlinie Hanny Radziejowskiej i jej gości odbywały się nie tylko w stolicy Niemiec, ale i w Warszawie. Jeśli chodzi o placówkę w Nowym Jorku, chcemy ją „rozpędzić”, promując temat Grupy Ładosia. To historia o zasięgu globalnym, pokazująca współpracę polskich dyplomatów ze środowiskami żydowskimi w celu ratowania ludzi przed Zagładą. Tematyka Holokaustu jest w Stanach Zjednoczonych niezwykle istotna, dlatego postaci takie jak Witold Pilecki, Rafał Lemkin oraz Aleksander Ładoś będą centralnymi punktami naszej narracji. Staramy się rzetelne opowiadać światu o doświadczeniu Polski w XX wieku, bo to jest nasza misja, a jeżeli ktoś chce zrobić z tego zarzut, to jest to zupełnie nieuzasadnione.
PAP: Rozmawiamy w nowej siedzibie Instytutu Pileckiego przy ulicy Siennej 82 w Warszawie. Proszę powiedzieć, w jaki sposób ta przestrzeń wpływa na realizację misji statutowej i dostępność dla odwiedzających?
K.M.: Chcemy, aby Sienna 82 stała się ważnym punktem na mapie Warszawy. Platformą dialogu, w którym możliwe będzie prowadzenie rozmów, dyskusji również o odmiennych punktach widzenia. Zależy nam na aktywizacji lokalnej społeczności, aby nasi sąsiedzi z Woli widzieli, że to miejsce żyje, ma coś ciekawego do zaproponowania.
Dzięki nowej siedzibie stajemy się także atrakcyjnym partnerem do współpracy dla innych instytucji. Niedawno z Muzeum Getta Warszawskiego, które nie dysponuje jeszcze własnym obiektem, wspólnie zorganizowaliśmy warsztaty, konferencje oraz premierę filmu. Jesteśmy otwarci na współpracę z instytucjami, bo wiemy, że łącząc siły można osiągnąć dużo więcej. To się dzieje, nie tylko my zapraszamy instytucje do współpracy ale i my jesteśmy zapraszani. Siedziba na Siennej jest nieodłącznie związana z naszym patronem. To właśnie w tym rejonie, w czasie Powstania Warszawskiego, Witold Pilecki walczył w ramach zgrupowania „Chrobry II”. Niedaleko stąd znajdowała się słynna „Reduta Witolda” – jeden z najdłużej utrzymanych punktów oporu wolnej Polski. Tę historię również chcemy przypominać.
Niedawno wyemitowaliśmy pierwszy odcinek serialu o Pileckim, poświęcony walkom w tym rejonie, a w przygotowaniu są kolejne epizody. Historia tego miejsca jest wielowarstwowa. W 1944 r. przy pobliskiej ulicy Żelaznej stały powstańcze barykady, a zaledwie dwa lata wcześniej przebiegał tam mur getta. Nieopodal, na końcu Siennej, znajdował się sierociniec Janusza Korczaka.
Sienna to ulica, której duża część zniknęła pod zabudową Pałacu Kultury i Nauki, a my, osiadając na jej ocalałym fragmencie, chcemy przywracać pamięć o jej dawnym kształcie. Nowa siedziba to także konkretna oferta dla badaczy. Zapraszamy do naszej bogato wyposażonej biblioteki naukowej oraz czytelni, gdzie można uzyskać dostęp do archiwum cyfrowego – kilku milionów stron dokumentów oraz tysięcy nagrań historii mówionej.
PAP: Po objęciu funkcji dyrektora zadeklarował pan chęć pełnego wykorzystania potencjału oddziałów zagranicznych Instytutu. Jak obecnie wygląda sytuacja w Berlinie i Rapperswilu?
K.M.: Berlin to nasz flagowy, wręcz wzorcowy oddział, działający już od 2019 r. Zespół jest tam już ugruntowany, a niedawno przeprowadziliśmy konkurs na kierownika oddziału. Wygrała go Hanna Radziejowska, co gwarantuje kontynuację dotychczasowego, bardzo wysokiego poziomu merytorycznego. Doświadczenia wypracowane w Berlinie chcemy przenosić do Nowego Jorku, stawiając na efektywne sieciowanie naszych działań. Sercem berlińskiego oddziału jest wystawa stała o Witoldzie Pileckim, która w bardzo przemyślany sposób ukazuje rotmistrza jako integralną część struktur Polskiego Państwa Podziemnego. Ekspozycja cieszy się dużym uznaniem i stanowi bazę dla szerokiej działalności edukacyjnej. W Berlinie równolegle rozwijamy także działalność archiwalną i digitalizację nowych zasobów. Kluczowym elementem wciąż pozostaje edukacja w Niemczech także w kontekście niemieckich obozów koncentracyjnych, w których więzieni byli Polacy. Staramy się w sposób nowoczesny przekazywać wiedzę, unikając przytłaczania odbiorcy wyłącznie martyrologią.
Warto dodać, że oddziale berlińskim zajmujemy się nie tylko historią totalitaryzmów XX w., ale także kontekstem obecnej, pełnoskalowej wojny na Ukrainie.
W tej kwestii nasz oddział w Berlinie pełni rolę „tłumacza” polskiej perspektywy i zagrożeń płynących ze strony Rosji.
Współpracujemy z Ambasadą RP w Berlinie, która od tego roku działa w naszym sąsiedztwie. Chcemy być dla polskiej placówki dyplomatycznej zapleczem merytorycznym i historycznym. Taka współpraca pozwala na szybkie reagowanie w sytuacjach kryzysowych, czego przykładem może być wstrzymanie aukcji licytowania pamiątek po więźniach obozów koncentracyjnych w ostatnim czasie. Ponadto aktywnie uczestniczymy również w dialogu polsko-niemieckim dotyczącym uchwały Bundestagu o budowie pomnika polskich ofiar III Rzeszy. Wszystkie te działania składają się na spójny obraz Instytutu jako instytucji zdolnej do prowadzenia mądrego i skutecznego dialogu historycznego w sercu Europy.

Kierownik oddziału Instytutu Pileckiego w Berlinie Hanna Radziejowska podczas otwarcia wystawy „Witold Pilecki. W oporze przeciwko Hitlerowi i Stalinowi” w Instytucie Pileckiego w Berlinie, 29 września 2023 r. Fot. PAP/Lech Muszyński
PAP: Czy rozważacie wygaszenie oddziału w Szwajcarii?
K.M.: Zamek w Rapperswilu to niezwykle ważny punkt na mapie polskiej obecności w Szwajcarii, a pobliski budynek hotelu ma tradycje sięgające późnego średniowiecza. To miejsce istotne dla lokalnej społeczności i ten charakter musi zostać zachowany. Jednak patrząc z perspektywy misji Instytutu, sytuacja jest złożona. Obecnie 80–90 proc. aktywności w Rapperswilu to działalność gospodarcza (hotel i restauracja), a wydarzenia naukowe oraz edukacyjne stanowią jedynie jej małą część. Musimy pamiętać, że to nie jest lokalizacja o takim potencjale frekwencyjnym jak nowojorski Manhattan czy sąsiedztwo Bramy Brandenburskiej w Berlinie, gdzie możemy docierać do milionów ludzi. W związku z tym, że Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego wycofało się z wcześniejszego listu intencyjnego dotyczącego współpracy z Muzeum Polskim w Rapperswilu, resort nie widzi dalszej możliwości funkcjonowania spółki Pilecki Schweiz. Wycofanie się z posiadania obiektu, nie musi oznaczać rezygnacji ze współpracy z partnerami w Szwajcarii. Zgadzam się z ministerstwem, że większym dobrem będzie skoncentrowanie naszych ograniczonych zasobów – przede wszystkim ludzkich – na kluczowych kierunkach, takich jak Nowy Jork. Próba realizacji zbyt wielu celów naraz niesie ryzyko, że nie osiągniemy żadnego z nich w sposób satysfakcjonujący.
PAP: Czy coś budzi pana niepokój, jeżeli chodzi o działalność Instytutu Pileckiego?
K.M.: Wszystkie projekty, o których mówiłem wcześniej są szansami, ale jednocześnie ich realizacja budzi mój niepokój. Jesteśmy jak wielki galeon, z figurą Pileckiego na dziobie, wiozący cenny ładunek naszej historii na nowe lądy. Ja, dawniej służący tu jako zwykły marynarz, teraz zostałem na jakiś czas wyznaczony na kapitana, ale sukces nie zależy tylko od oficerów. Czy załoga wytrzyma długą podróż, zniesie choroby, czy nie rozbijemy się na rafie lub nie zostaniemy zaatakowani przez piratów, czas pokaże.
Rozmawiała Katarzyna Krzykowska
*Karol Madaj jest absolwentem teologii biblijnej Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pracował jako tłumacz ze starożytnych języków hebrajskiego i aramejskiego. Przez jedenaście lat (2008-2019) pracował w Biurze Edukacji Publicznej w Instytucie Pamięci Narodowej. W latach 2019-2020 był związany z Instytutem Pileckiego – Ośrodkiem Badań nad Totalitaryzmami, gdzie prowadził konsultacje i badania naukowe przy projektach „Zawołani po imieniu” oraz „Żydzi na terenie Generalnego Gubernatorstwa (1939-1945)”. Jest współtwórcą Muzeum – Dom Rodziny Pileckich w Ostrowi Mazowieckiej, 16 października 2020 r. został powołany na pełniącego obowiązki dyrektora Muzeum, a w czerwcu 2021 r. – na dyrektora. W 2023 r. objął stanowisko kierownika Centrum Informacji i Edukacji o Polakach Ratujących Żydów Oddział Muzeum Historii Polski w Warszawie. (PAP)
ksi/ dki/


