80 lat temu, 12 września 1939 r., w Abbeville na północy Francji doszło do spotkania premierów Francji i Wielkiej Brytanii, które zaważyło na dalszym biegu II wojny światowej. Rozmowy te stały w sprzeczności z działaniami z pierwszych dni września, które wskazywały, że pomoc dla Polski nadejdzie szybko.
O poranku 1 września 1939 r. do zachodnioeuropejskich stolic zaczęły napływać depesze oraz raporty dyplomatów mówiące o wybuchu wojny polsko-niemieckiej. W pierwszej kolejności zareagowali na nie polscy dyplomaci we Francji i w Wielkiej Brytanii. Już o 9:00 minister spraw zagranicznych Francji Georges Bonnet przyjął ambasadora Juliusza Łukasiewicza. Francuski polityk poinformował go, że jeszcze tego samego dnia zbierze się rząd, który najprawdopodobniej ogłosi powszechną mobilizację. Decyzję o wypowiedzeniu wojny Niemcom mógł on podjąć po upoważnieniu przez Senat, którego posiedzenie zaplanowano na 2 września. Data ta była podwójnie istotna: miał to być pierwszy dzień mobilizacji oraz prawdopodobnie ostatni pełny dzień pokoju. Od tego momentu zgodnie z ustaleniami konwencji wojskowej z 19 maja 1939 r. miał zacząć działać zegar odliczający piętnaście dni do rozpoczęcia pełnej ofensywy przeciwko Niemcom. Zgodnie z tą samą umową działania powietrzne miały zostać podjęte już pierwszego dnia konfliktu, a ograniczona ofensywa na przedpolu niemieckich pozycji miała się rozpocząć w trzecią dobę po pierwszym dniu mobilizacji.
W tym samym czasie ambasador RP w Londynie Edward Raczyński spotkał się z ministrem Edwardem Halifaxem i poinformował go o zaistnieniu okoliczności przewidzianych przez polsko-brytyjski układ sojuszniczy z 25 sierpnia 1939 r. Brytyjski polityk potwierdził, że fakt ten nie ulega wątpliwości. Według wspomnień przyszłego prezydenta RP szef brytyjskiego MSZ dodał również, że „Anglia nie ma zwyczaju opuszczać swych przyjaciół”. Jeszcze wieczorem 1 września Londyn przekazał do Berlina informację, że rozmowy między obiema stolicami są możliwe jedynie po wycofaniu wojsk niemieckich z Polski.
„Działać potężnie” – pierwsze dni września
Relacje na temat wydarzeń kolejnych godzin mogą zaskakiwać w kontekście niepodjęcia przez Francję i Wielką Brytanię większych działań przeciwko III Rzeszy. Już po południu 1 września rząd francuski wydał oświadczenie zapewniające o dotrzymaniu zobowiązań sojuszniczych wobec Polski. Mimo że wciąż panował pokój, głównodowodzący sił francuskich gen. Maurice Gamelin podpisał wytyczne planu „Sarre”, który zakładał niemal natychmiastowe podjęcie ataku na Zagłębie Saary. Rozszerzeniem tej operacji miał być marsz w kierunku Renu. We francuskich planach pierwszy etap ofensywy miał być swoistym rozpoznaniem bojem przed szerzej zakrojonym atakiem w kierunku Linii Zygfryda. W memoriale skierowanym tego dnia do premiera Édouarda Daladiera gen. Gamelin pisał: „Neutralność Hiszpanii, a zwłaszcza Włoch, zapewnia nam, bez czekania na pomoc angielską, wystarczające środki, aby działać potężnie […] przy czym celem tej akcji będzie niewątpliwie skuteczna i względnie gwałtowna, potężna pomoc dla Polski”.
Uwagi gen. Gamelina wydają się zaskakujące, gdy porównamy je z jego niezwykle defensywnymi poglądami na prowadzenie wojny. Stały one również w sprzeczności z działaniami premiera Daladiera, który 1 września starał się wzmocnić włoską inicjatywę przerwania walk i zwołania konferencji pokojowej na wzór monachijskiej. Wariant ten rozważano tak poważnie, że następnego dnia w Paryżu krążyły plotki o zawarciu polsko-niemieckiego zawieszenia broni.
2 września nad kanałem La Manche trwał ożywiony ruch lotniczy. Brytyjski RAF przerzucał na francuskie lotniska 150 samolotów – była to liczba porównywalna z liczbą użytych podczas kampanii wrześniowej myśliwców PZL P.11. Wśród nich były bardzo nowoczesne jak na początek II wojny światowej myśliwce „Hurricane” i lekkie bombowce „Fairey Battle” oraz „Blenheim IV”. Jeden z blenheimów był zresztą pierwszym brytyjskim samolotem użytym w II wojnie. 3 września jeden z nich przeprowadził rozpoznanie floty niemieckiej w Wilhelmshaven, a następnego dnia kilkadziesiąt z nich bombardowanie tego portu. Dwa dni później ruszył transport pierwszych brytyjskich sił lądowych.
Po 15:00 premier Daladier w przemówieniu parlamentarnym podkreślił bohaterski opór polskiej armii i zapowiedział udzielenie pomocy wojskowej. Jednocześnie pozytywnie odniósł się do włoskich planów zorganizowania konferencji pokojowej. W Berlinie panował coraz większy niepokój. Wehrmacht wciąż nie zajął ani jednego większego polskiego miasta. Hitler liczył, że taki sukces mógłby przekonać Francję i Wielką Brytanię, iż polska obrona jest bliska całkowitego załamania.
Około 19 w Izbie Gmin przemawiał premier Wielkiej Brytanii. Ton jego wystąpienia był umiarkowany. Neville Chamberlain powtarzał żądanie wycofania wojsk niemieckich z Polski oraz podkreślał swoje nadzieje związane z włoskimi planami rozmów. Opozycja i większość jego macierzystej Partii Konserwatywnej zareagowały oburzeniem. Przedstawiciel Partii Pracy Arthur Greenwood mówił: „Jak długo będziemy wahać się w momencie, gdy w niebezpieczeństwie znalazła się Wielka Brytania i cały cywilizowany świat. […] Każda minuta zwłoki oznacza śmierć ludzi, zagraża naszym narodowym interesom i…” – Greenwood w tym miejscu się zatrzymał, a posłowie po obu stronach sali dopowiedzieli: „honorowi”. W łonie Partii Konserwatywnej zawiązał się spisek mający skłonić Chamberlaina do wypowiedzenia wojny III Rzeszy. Jednym z jego uczestników był Winston Churchill, któremu premier zaproponował funkcję Pierwszego Lorda Admiralicji. Swoją zgodę uzależnił on od zdecydowanej postawy szefa rządu.
Po opuszczeniu parlamentu premier Chamberlain skonsultował się z Daladierem. Pod wpływem parlamentu odrzucił jego pomysł postawienia czterdziestoośmiogodzinnego ultimatum. Wreszcie o 21.30 Chamberlain zatelefonował do Rzymu, informując włoskiego ministra spraw zagranicznych Galeazza Ciano, że Niemcy odmówiły przerwania ofensywy przeciw Polsce i tym samym propozycja konferencji pokojowej jest nieaktualna. Półtorej godziny później brytyjski gabinet zadecydował, że ultimatum zostanie przedstawione Niemcom następnego dnia rano. Termin odpowiedzi miał wynosić dwie godziny. Na koniec posiedzenia Chamberlain stwierdził, że te ustalenia oznaczają początek wojny. „Wtedy rozległ się głośny huk piorunu. Cały Cabinet Room [sala obrad brytyjskiego rządu – przyp. red.] rozświetlił oślepiający blask. To był najgłośniejszy grzmot, jaki słyszałem w życiu” – wspominał jeden z ministrów.
Wojna światowa
„Hitler siedział jak skamieniały i patrzył przed siebie. Nie był zmieszany, jak później twierdzono, ani nie wpadł we wściekłość, jak chcieli inni. Siedział w całkowitym milczeniu i bez ruchu. Po chwili – wydała mi się ona wiecznością – zwrócił się do Ribbentropa, który jak skamieniały stał nadal przy oknie. – Co teraz? – zapytał Hitler swego ministra spraw zagranicznych z błyskiem wściekłości w oczach, jakby chciał w ten sposób wyrazić, że Ribbentrop fałszywie informował o reakcji Anglików. Ribbentrop odpowiedział cicho: – Sądzę, że w najbliższym czasie Francuzi wręczą równobrzmiące ultimatum” – wspominał urzędnik niemieckiego MSZ Paul Schmidt. 3 września, tuż po 9:00, otrzymał brytyjskie ultimatum, które doprowadziło niemiecką elitę rządzącą do załamania nastrojów. „Jeśli przegramy tę wojnę, niech nas Bóg ma w swojej opiece” – stwierdził twórca Luftwaffe Hermann Göring po otrzymaniu wieści o brytyjskiej nocie.
Termin ultimatum upływał o godz. 11. Wówczas na antenie BBC wystąpił premier Chamberlain, który poinformował mieszkańców imperium, że Wielka Brytania jest w stanie wojny z Niemcami. Jednocześnie do konfliktu przystąpiły Australia i Nowa Zelandia. Termin francuskiego ultimatum został początkowo ustalony na 24 godziny. Dopiero interwencja polskiego ambasadora w Paryżu doprowadziła do jego skrócenia o połowę. O 17.00 Francja znalazła się w stanie wojny z Niemcami.
W czasie gdy w Londynie i Paryżu podejmowano kluczowe decyzje, wojsko polskie tłumiło niemiecką dywersję w Bydgoszczy. Wciąż jedynym większym miastem zajętym przez Wehrmacht był Gdańsk. Nadal jednak broniło się Westerplatte. Bitwa graniczna była już przegrana, ale polskie siły wbrew nadziejom Niemców nie zostały rozbite.
Na decyzję o przystąpieniu do wojny bardzo dynamicznie zareagował nowy Pierwszy Lord Admiralicji Winston Churchill. Wydał polecenie przygotowania ofensywy morskiej na Bałtyku. Planowany był również wspomniany już nalot na Wilhelmshaven. Pierwszą ofiarą bitwy o Atlantyk padł jednak brytyjski liniowiec pasażerski „Athenia” storpedowany przez U-Boota wieczorem 3 września.
Po opanowaniu szoku Hitler rozmawiał z Joachimem von Ribbentropem; powiedział, że Niemcy może uratować współpraca ze Związkiem Sowieckim. Swojemu ministrowi spraw zagranicznych nakazał przekonanie Moskwy do zajęcia „przyznanej” jej wschodniej połowy Polski, aż po Wisłę. Niemcy naciskały także na innych sąsiadów Polski, próbując nakłonić Litwę do zajęcia Wilna, a Rumunię do zatrzymania jakichkolwiek transportów wojskowych kierowanych do Polski. Oficerowie wywiadu podjęli rozmowy z przedstawicielami ukraińskich organizacji nacjonalistycznych. W przypadku niedotrzymania przez Sowietów zobowiązań z 23 sierpnia Niemcy mogliby wesprzeć antypolską rewoltę i powstanie marionetkowego państewka ukraińskiego od Sanu po Zbrucz.
9 września wydawało się, że Ribbentrop osiągnął sukces. Podczas spotkania z Wiaczesławem Mołotowem niemiecki ambasador w Moskwie Friedrich-Werner von der Schulenburg otrzymał informację, że Sowieci wkrótce zaatakują Polskę. Po kilku godzinach, gdy w Moskwie stało się jasne, że niemiecka depesza o wkroczeniu do Warszawy jest fałszywa, decyzja o inwazji została odwołana.
Na progu klęski
Sytuacja na zachodnich granicach Rzeszy wydawała się jasno wskazywać, kto będzie zwycięzcą w rozpoczynającej się wojnie. Niebezpieczeństwo klęski niemieckiej na zachodzie wzrastało wraz z posuwaniem się Wehrmachtu na wschód. Szybkie przerzucenie wojsk było niemal niemożliwe. Tymczasem na granicy z Francją stacjonowała Grupa Armii „C”. Była złożona z około trzydziestu dywizji, w większości rezerwowych, oraz Landwehry (obrony terytorialnej). Niemal nie posiadały one czołgów, lotnictwa i ciężkiej artylerii. Część dywizji składała się z niepełnej liczby batalionów. W sumie całość sił niemieckich liczyła ok. 300 batalionów, jedna trzecia z nich mogła zostać uznana za pełnowartościowe. Problemem niemieckim była też konieczność obsadzenia granicy z Holandią i Belgią, przez które mogła przejść ofensywa Francji i Wielkiej Brytanii.
Według planów sztabowców całość francuskich sił miała liczyć ok. 900 batalionów, w tym sto zmotoryzowanych, 14 tys. dział i dwa tysiące czołgów. Co równie istotne, wewnątrz kraju Niemcy nie dysponowali żadnymi znaczącymi oddziałami; zdawali sobie sprawę, że zmasowane uderzenie doprowadzi do odepchnięcia ich sił lub wręcz ich całkowitego unicestwienia, a to otworzyłoby aliantom drogę w głąb Rzeszy. Rzeczywiście plany francuskie przewidywały oskrzydlające uderzenia w dwóch kierunkach – na północy i południu od Zagłębia Saary. Niemcy zakładali, że obrona tego regionu może potrwać zaledwie jeden dzień.
4 września po niemieckiej stronie granicy pojawiły się pierwsze patrole francuskie. Następnego dnia doszło do pierwszych ataków na najdalej wysunięte pozycje niemieckie. Wreszcie, zgodnie z planami i ustaleniami międzysojuszniczymi, w nocy z 6 na 7 września czołowe oddziały czternastu dywizji przekroczyły granicę z Zagłębiem Saary i odepchnęły wysunięte posterunki niemieckie. Głębokość uderzenia wyniosła zaledwie 1 km, ale nastroje w niemieckim sztabie przedstawiały się pesymistyczne. Zdaniem niemieckich dowódców działania francuskie były bardzo powolne, ale ich konsekwentnie realizowany cel stanowiło dojście do Linii Zygfryda i jej przełamanie przez zmasowany ostrzał. Uznawano, że jedyną szansą na uratowanie granicy zachodniej jest przerzucenie części dywizji pancernych z frontu polskiego. Część niemieckich dowódców oceniała jednak, że działania francuskie mają charakter pozorowany i nie stanowią wstępu do wielkiej ofensywy. Utwierdzała ich w tym niemal zupełna bezczynność alianckiego lotnictwa.
Nadzieje na przerzut istotnych sił niemieckich na granicę z Francją pokrzyżował śmiały manewr Armii „Poznań” i „Pomorze” oraz powstrzymanie kilkuset czołgów na przedpolach Warszawy. Nawet w przypadku ostatecznej klęski ofensywy nad Bzurą skala zaangażowania niemieckich sił (ok. 420 tys. żołnierzy)służyła pozostałej części armii polskiej, która zgodnie z planami sztabu miała czas na zorganizowanie obrony na kolejnych rubieżach obronnych, aż po przedmoście rumuńskie.
W czasie gdy gen. Tadeusz Kutrzeba dopracowywał szczegóły ofensywy nad Bzurą, Francuzi kontynuowali postępy w Zagłębiu Saary. 8 września piechota i kawaleria zajęły strategicznie położony las Warndt, przez który można było wyprowadzić bezpośredni atak na Saarbrücken. Wreszcie 11 września jedna z dywizji nawiązała kontakt ogniowy z najdalej wysuniętymi umocnieniami budowanej Linii Zygfryda. W kolejnym dniu ofensywy niemal na całej długości frontu doszło do kontaktu z niemieckimi umocnieniami. O działaniach Francji z optymizmem informowała polska prasa. Gen. Gamelin przesłał do Polski uspokajającą depeszę, w której zapewnił, że zgodnie z obietnicą większe akcje ofensywne rozpoczną się w piętnastym dniu po ogłoszeniu mobilizacji.
W niemieckim sztabie narastało przekonanie, że francuska ofensywa jest wstępem do potężnego ataku. Sztabowcy prawidłowo przewidywali, że może on nastąpić ok. 15 września. Dowództwo niemieckie podjęło decyzję o natychmiastowym przerzuceniu z frontu polskiego walczącej na południu Polski 3. Dywizji Górskiej.
„Więcej drogocennego czasu”
Rankiem 12 września gen. Gamelin wydał rozkaz, którego treść w kontekście wydarzeń wcześniejszego tygodnia mogła i może zaskakiwać. Dowódca francuskiej armii nakazywał zaprzestanie ataku na Linię Zygfryda oraz wycofanie się na pozycje, które uniemożliwiałyby Niemcom wyprowadzanie kontrnatarć w stronę granicy z Francją. Przekonanie o możliwości prowadzenia przez bardzo słabe siły niemieckie jakichkolwiek działań zaczepnych wydaje się absurdalne. Gamelin pisał również o „angażowaniu się sił niemieckich w kierunku Bałkanów”. Zakładał więc, że Rzesza mimo strat ponoszonych w Polsce i zagrożenia zachodnich granic będzie maszerować przeciwko kolejnym państwom.
Następnie Gamelin udał się wraz z premierem Daladierem na pierwsze posiedzenie sojuszniczej Najwyższej Rady Wojennej w Abbeville w północnej Francji. Wbrew nazwie „rada” składała się jedynie z premierów Wielkiej Brytanii, ministrów obrony i francuskiego naczelnego dowódcy. Było to złamanie wcześniejszych ustaleń, wedle których w obradach mieli brać udział przedstawiciele trzech najważniejszych państw koalicji (poza brytyjskimi dominiami) co najmniej w randze ambasadora. Wśród brytyjskich elit politycznych pojawiły się głosy krytykujące niezaproszenie ambasadora RP. Otoczenie brytyjskiego premiera nie było w stanie wytłumaczyć przyczyn takiego postanowienia. Niejasna była także sama istota konferencji. Nie ustalono, czy powzięte decyzje są wiążące, czy raczej mają charakter doradczy.
Na początku rozmów Brytyjczycy przedstawili plan ofensywy morskiej na Bałtyku. Gamelin odniósł się do tej propozycji pozytywnie, podkreślając, że ciężar prowadzenia wojny morskiej spoczywa na Brytyjczykach. Poinformował też, że z powodu sytuacji na froncie polsko-niemieckim wydał rozkaz zaprzestania jakichkolwiek działań ofensywnych. Do decyzji tej pozytywnie odniósł się premier Chamberlain: „Jest rzeczą jasną, że sojusznicy nie mogą uczynić tego, co mogłoby zapobiec opanowaniu Polski. […] Jedynie prawdziwa pomoc Polsce leży w wygraniu wojny”. Lord Ernle Chatfield, brytyjski minister koordynacji obrony, zapytał premiera Francji: „Czy gen. Gamelin rozważał jakieś zmiany w swoich planach na zachodzie, w razie gdyby Polska zdołała utrzymać się dłużej, niż to pierwotnie przewidywano?”. Odpowiedź Gamelina była jednoznaczna i zgodna z przyjętą przez aliantów strategią: „Nie. Zaoszczędzi to jedynie więcej drogocennego czasu Francji i Wielkiej Brytanii na przygotowania i przeszkodzi Niemcom w przerzucaniu swych sił z frontu wschodniego na zachodni”.
Czy to był blef
Zdaniem jednego z najwybitniejszych historyków II wojny światowej, prof. Pawła Wieczorkiewicza, u podstaw decyzji podjętych w Abbeville leżało głębokie przekonanie Gamelina, że w wojnie zwycięży ten, kto lepiej zastosuje strategię długotrwałej obrony. W opinii badacza rozkazy generała były wspierane przez posiadane przez francuskich i brytyjskich polityków informacje na temat ustaleń tajnego protokołu paktu Ribbentrop-Mołotow i przygotowań ZSRS do agresji na wschodnie ziemie RP.
Według Leszka Moczulskiego, autora „Wojny polskiej 1939”, na decyzję o rezygnacji z ataku na siły niemieckie wpłynęły cechy charakteru Gamelina i decyzje polityków. „Był administratorem, a nie dowódcą: brakowało mu wyobraźni operacyjnej, niezbędnej każdemu dobremu oficerowi sztabu. Bał się podejmować decyzje, gdy miał naprzeciw siebie nieprzyjaciela. Bał się walki, a nawet takich manewrów, które mogły do walki doprowadzić” – podkreślił badacz. Jego zdaniem zaakceptowanie postanowień generała przez premierów Francji i Wielkiej Brytanii świadczy o słabości ich przywództwa. „Nie potrafili w największym nawet przybliżeniu ocenić sytuacji, okazali się niezdolni do zrozumienia skutków własnych czynów, wyobrażenia sobie, co nastąpi. A byli to mężowie stanu kierujący mocarstwami, postanawiający o losach setek milionów ludzi” – pisze autor monografii poświęconej wydarzeniom tamtego września.
Po wojnie część francuskich dowódców potępiła decyzję o zaniechaniu pomocy dla Polski. Marszałek Alphonse Juin stwierdził: „Dlaczego nie zaatakowaliśmy natychmiast na naszym froncie, gdy wojska niemieckie rzuciły się na Polskę? Cóż za niewybaczalny błąd! Nakazywał to przede wszystkim honor […]. Pozwoliliśmy zdruzgotać Polskę związaną z nami paktem sojuszniczym. […] Cóż za hańba! […] Z punktu widzenia strategii popełniliśmy błąd poważny i ciężki. Nie było ryzyka. Wszystkie niemieckie dywizje pancerne, z wyjątkiem jednej, były zajęte w Polsce. Niemcy nie mieli żadnych sił przeciw nam. Był to moment do rzucenia wojsk do ofensywy, złamania ich Linii Zygfryda, która była tylko blefem”.
Wieczorem 16 września w polskim sztabie w Kołomyi panował względny optymizm. Polska armia przetrwała najtrudniejszy okres. Na wschód od Wisły wciąż istniały poważne siły. Trwała niezwykle wyczerpująca bitwa nad Bzurą, broniły się Hel, Modlin i Warszawa. Zakładano, że obrona na Kresach i przedmościu rumuńskim może się przeciągać do rozstrzygnięcia losów wojny na zachodzie. Wprawdzie tego dnia do Naczelnego Wodza dotarła informacja, przekazana przez szefa francuskiej misji wojskowej gen. Ludwika Faury’ego, o opóźnieniu o kilka dni ofensywy na zachodzie, ale nie traktowano jej jako bardzo istotnej dla losów kampanii. Trudno rozstrzygnąć, czy Francuzi rzeczywiście zmienili decyzje podjęte w Abbeville, czy jedynie zgodnie ze słowami Chamberlaina dążyli do przedłużenia polskiego oporu i większego wykrwawienia Wehrmachtu.
O świcie następnego dnia do polskiego dowództwa zaczęły napływać znacznie gorsze meldunki. Około godz. 6 było jasne, że rozpoczęła się sowiecka agresja, która przesądziła o losach kampanii.
Michał Szukała (PAP)
szuk /skp /