Gdyby nie stan wojenny, to może rzeczywiście powstałaby jakaś nowa jakość polityczna i dzisiaj bylibyśmy w innym miejscu naszej historii – powiedziała Anna Machcewicz, autorka wydanej niedawno przez Europejskie Centrum Solidarności książki „Bunt. Strajki w Trójmieście. Sierpień 1980”.
PAP: Jak to się stało, że strajkującym – mimo dzielących ich różnic – udało się wspólnie sformułować 21 postulatów?
Anna Machcewicz: Nie negocjowano ich. Były one prostym odzwierciedleniem robotniczych postulatów, które składano w kilkudziesięciu strajkujących w Trójmieście zakładach pracy. Wybrano po prostu najważniejsze. Te, które się najczęściej powtarzały.
W ogóle przy formułowaniu 21 postulatów nie było żadnych tarć. Opowieści o tym, że takowe zaistniały, to późniejsze mitologizacje. Jedyną kontrowersję wzbudził postulat wolnych wyborów, który usiłował wprowadzić na listę jeden z działaczy opozycji. Odrzucono go jako zbyt radykalny w tamtej sytuacji geopolitycznej.
PAP: Kiedy czyta się część z tych postulatów, to - w przypadku tych o ekonomicznym charakterze – trudno pozbyć się wrażenia ich utopijności i naiwności. Są one napisane tak, jakby ci, którzy je formułowali, byli przekonanie, że wystarczy tylko jedna decyzja władz, by je zrealizować...
Anna Machcewicz: Dlatego tych postulatów nie należy rozpatrywać ze współczesnej perspektywy. Rolą historyka jest spojrzenia na tamte czasy oczami ludzi, którzy w nich żyli. I kiedy popatrzy się na te postulaty przyjmując perspektywę robotników, to okazuje się, że wcale nie były one tak utopijne. Były - po prostu - częścią tamtej rzeczywistości. Wyrażały rzeczywiste bolączki, potrzeby i oczekiwania polskiego społeczeństwa końca lat 70.
Natomiast zasługą Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego i doradców było wysunięcie na pierwszy plan z tej cahier des doléances - „księgi skarg i zażaleń”, bo tym tak naprawdę było w większości tych 21 postulatów – najważniejszego postulatu, który dotyczył powołania niezależnych od władz państwowych związków zawodowych.
PAP: Czy to znaczy, że do innych postulatów – np. mieszkaniowych – przykładano mniejszą wagę?
Anna Machcewicz: W czasie negocjacji na pewno, no bo to nie był najważniejszy postulat. Zresztą władze wiedziały, że spełnienie żądań mieszkaniowych – podobnie jak podniesienie poborów zgodnie z oczekiwaniami robotników – jest nierealne w istniejącej sytuacji gospodarczej. Natomiast to wszystko było punktem wyjścia do negocjacji zgody na powstanie niezależnego związku zawodowego, który miał reprezentować pracowników w sporze z władzami.
PAP: Czy w takim razie nie było ze strony władzy cynizmem to, że zgadzała się na postulaty, których nie mogła spełnić?
Anna Machcewicz: Władza chciała jak najszybciej zakończyć strajki. W pewnym momencie zgadzała się już na wszystko – byle tylko strajkujący wrócili do pracy.
Anna Machcewicz: W tych postulatach ważne były dwie rzeczy. Pierwsza z nich to pojęcie solidarności, a druga to myślenie w kategoriach dobra wspólnego. Okazało się, że polskie społeczeństwo wcale nie było tak zatomizowane, jak je wielokrotnie wtedy opisywano, że ludzie potrafili skupić się wokół wspólnego celu, choć do strajku przyszli przecież z różnymi oczekiwaniami. To znalazło swoje odbicie w pierwszym postulacie – walki o niezależne związki zawodowe.
PAP: Czy którykolwiek z tych postulatów – albo chociaż ich duch – jest w jakiś sposób aktualny również dziś?
Anna Machcewicz: Myślę, że w tych postulatach ważne były dwie rzeczy. Pierwsza z nich to pojęcie solidarności, a druga to myślenie w kategoriach dobra wspólnego. Okazało się, że polskie społeczeństwo wcale nie było tak zatomizowane, jak je wielokrotnie wtedy opisywano, że ludzie potrafili skupić się wokół wspólnego celu, choć do strajku przyszli przecież z różnymi oczekiwaniami. To znalazło swoje odbicie w pierwszym postulacie – walki o niezależne związki zawodowe.
Druga rzecz, która moim zdaniem bardzo dobrze charakteryzuje tamten protest, to uparte trwanie Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego przy postulacie uwolnienia więźniów politycznych. Dla strajkującej społeczności nie był on może tak ważny na początku strajku, ale później już tak. Ludzie dojrzeli do tego, że warto o taki postulat walczyć. W ogóle te dwa tygodnie strajku w stoczni były czasem praktycznej edukacji obywatelskiej.
PAP: Dlaczego to przede wszystkim Gdańsk jest utożsamiany z wydarzeniami Sierpnia '80? Niemal w ogóle nie zwraca się uwagi na to, że pierwsze porozumienie z władzą podpisano dzień wcześniej – 30 sierpnia - w Szczecinie.
Anna Machcewicz: Tak jak dziś, tak i w roku 1980 siła środków masowego przekazu okazała się czymś bardzo istotnym. W Gdańsku były media z całego świata i to one rozsławiły ten strajk. Zdjęcia Stoczni Gdańskiej im. Lenina, Lecha Wałęsy czy Anny Walentynowicz można było zobaczyć na pierwszych stronach wszystkich gazet w Europie zachodniej i USA. Informacje o medialnym rozgłosie, jaki zdobył strajk wracały z powrotem do Polski okrężną drogą, choćby przez audycje Radia Wolna Europa.
Ludzie słyszeli o strajku, Lechu Wałęsie, MKS-ie również dzięki poczcie pantoflowej, bo stocznia była otwarta dla przybyszów. Przyjeżdżali tu ludzie z całego kraju. W dwóch stoczniach – w gdańskiej i w Gdyńskiej Stoczni im. Komuny Paryskiej strajkujący, a właściwie wspomagający strajk działacze opozycji, opanowali drukarnie i produkowali setki tysięcy ulotek i biuletynów, które były rozrzucane po całym Gdańsku i regionie, rozwożono je po całej Polsce. Ci, którzy przyjeżdżali do Gdańska choćby tylko na wakacje, to - siłą rzeczy - dowiadywali się o strajku i wracali do swych domów z wiadomościami, ale i z „bibułą”.
Natomiast o Szczecinie nie było wiadomo zbyt wiele, bo tam zamknięto bramy przed prasą i przed opozycją. Szczecin odgrywał znaczącą rolę, ale raczej regionalną, niż ogólnopolską. Był punktem odniesienia dla Polski zachodniej, choć już ludzie z Wrocławia jechali popierać MKS do Gdańska. Taka była siła przyciągania tego strajku.
PAP: Skąd w takim razie wzięło się opisywane w literaturze – ale również we wspomnieniach samych strajkujących – napięcie między ośrodkiem szczecińskim a gdańskim w kwestii Sierpnia '80? Czy przyczyną było to, że w Szczecinie porozumienie podpisano dzień wcześniej i dzień wcześniej zakończono strajk? Niektórzy zinterpretowali to jako „cios w plecy”...
Anna Machcewicz: To są jakieś późniejsze mity. Nie było łączności między tymi dwoma ośrodkami – nie mogły przecież swobodnie do siebie dzwonić – i, w związku z tym, bardzo niewiele o sobie wzajemnie wiedziały. Na jeden dzień ze Szczecina do Gdańska przyjechało kilku przywódców strajku szczecińskiego, którzy po powrocie z zachwytem opowiedzieli o tym, co zobaczyli. Ale kontaktów codziennych nie było.
Co prawda, strajkujący w Gdańsku i w Szczecinie umówili się, że zakończą protest razem, ale w praktyce było to bardzo trudne do wykonania. W Szczecinie były ogromne naciski na komitet strajkowy, by jak najszybciej zakończyć strajk, również ze strony kurii biskupiej.
Szybsze podpisanie porozumienia było również wynikiem, jak przypuszczam, swego rodzaju rywalizacji pomiędzy dwoma wicepremierami - Kazimierzem Barcikowskim i Mieczysławem Jagielskim. Barcikowski, szef rządowej komisji negocjacyjnej w Szczecinie, był – jak sądzę – człowiekiem bardziej zdecydowanym, niż jego kolega w Gdańsku. Parł do podpisania porozumienia, podczas gdy Jagielski bardziej trzymał się uzgodnień z centralą w Warszawie i poczekał na zatwierdzenie tutaj tekstu porozumienia.
Po podpisaniu porozumień w Szczecinie, w Gdańsku pojawiły się obawy – zarówno wśród przedstawicieli rządu, jak i strajkujących – że to może wpłynąć na wzajemne usztywnienie stanowisk, ale – jak się okazało – to wszystko działo się zbyt szybko i w zbyt wielkim chaosie, by mogło mieć realny wpływ na sytuację.
PAP: Wielu solidarnościowych działaczy podkreślało bezkrwawy charakter protestów Sierpnia '80. Przemysław Fenrych, jeden ze szczecińskich opozycjonistów, powiedział, że „Stalin […] skuł naszą część Europy komunistycznym lodem”, a „Solidarność […] zamiast kruszyć ten lód, zaczęła go roztapiać”. A może taka strategia okazała się być skuteczna dlatego, że władza na początku lat 80. nie chciała już strzelać do robotników?
Anna Machcewicz: Nie mam wątpliwości, że kierownictwo PZPR z Gierkiem na czele nie chciało tego robić. Mieli w pamięci doświadczenia Grudnia '70. Owszem, wydano rozkaz zgromadzenia na terenie Trójmiasta i Szczecina sił milicyjnych, ale nie uzbrojono ich w broń ostrą. Natomiast siłowe stłumienie protestów, czy raczej poszukiwanie sposobu na aresztowanie członków MKS-u, było rozważane przez władze jako alternatywa aż do ostatniego dnia strajku w Gdańsku.
PAP: W takim razie, czy podpisanie porozumień nie było aktem słabości politycznej ze strony komunistycznych władz?
Anna Machcewicz: Myślę, że była to z ich strony raczej świadoma taktyka, której celem było spacyfikowanie antyrządowych nastrojów społecznych. Dlatego była to bardzo rozsądna decyzja.
Natomiast niewątpliwie kierownictwo PZPR nie spodziewało się, że w wyniku podpisania porozumień powstanie ogólnopolski związek zawodowy, który okaże się tak ogromną siłą społeczną i pokaże sprawność organizacyjną oraz zdecydowanie w swoich działaniach.
Poza tym, w sierpniu 1980 roku władza w PRL była wciąż silna siłą komunistycznych państw ościennych i – jak potem pokazał stan wojenny – skalę zmian wyznaczali przywódcy ZSRR. Erozja władzy komunistycznej w Polsce zaczęła się wraz z pierestrojką.
Anna Machcewicz: Stan wojenny zmusił część działaczy „Solidarności” do emigracji i zniszczył jej struktury. I co może ważniejsze, wygasił też społeczny entuzjazm, który był następstwem Sierpnia '80. Ten fenomen ogromnej mobilizacji społecznej już nigdy później w Polsce nie powtórzył się. Odradzająca się w połowie lat 80. „Solidarność” była już inna, bardziej radykalna i wewnętrznie podzielona, a ta powstała po 1989 roku to już zupełnie inna historia...
PAP: W ostatnim akapicie książki pisze Pani, że „gdyby tej Polski, która narodziła się między innymi w Gdańsku na stoczniowej agorze, nie zniszczył potem na długo stan wojenny, bylibyśmy inni, być może lepsi, mocniej zakorzenieni w demokracji, bardziej doświadczeni w obywatelskim, wspólnotowym działaniu”. Czy to, co stało się po 13 grudnia 1981 roku złamało „Solidarności” kręgosłup?
Anna Machcewicz: W dużym stopniu tak. Stan wojenny zmusił część działaczy „Solidarności” do emigracji i zniszczył jej struktury. I co może ważniejsze, wygasił też społeczny entuzjazm, który był następstwem Sierpnia '80. Ten fenomen ogromnej mobilizacji społecznej już nigdy później w Polsce nie powtórzył się. Odradzająca się w połowie lat 80. „Solidarność” była już inna, bardziej radykalna i wewnętrznie podzielona, a ta powstała po 1989 roku to już zupełnie inna historia...
PAP: Co się stało z „Solidarnością” - rozumianą jako ruch, ale jednocześnie pewnego rodzaju idea etyczno-polityczna – po roku 1989? Czy mityczna jedność tego ruchu rozsypała się w proch?
Anna Machcewicz: „Solidarność”, która została zalegalizowana w 1989 roku – jak wspomniałam – była już zupełnie inna, niż ta sierpniowa. W 1980 roku ludzie zjednoczyli się wokół idei solidarności, która rozumiano jako poszukiwanie tego, co ludzi łączy, niezależnie od wszelkich dzielących ich spraw. Przecież i wtedy nie było tak , że wszyscy Polacy byli tacy sami, dzieliły ich choćby różnice światopoglądowe. Już w latach 1980-1981 ta jedność zaczynała się kruszyć. To był naturalny proces politycznych i społecznych podziałów. I tak też stało się po 1989 roku, gdy organizacja mogła już funkcjonować legalnie.
Jeśli natomiast chodzi o solidarność jako pewien etyczny drogowskaz w polskim życiu publicznym po 1989 roku, to mieliśmy do czynienia z takim trochę zderzeniem marzeń z rzeczywistością. Już w połowie lat 80. nastąpiło wśród opozycyjnych elit zachłyśnięcie się liberalizmem gospodarczym. W wolnej Polsce przed członkami „Solidarności” otworzyły się nowe możliwości pracy i działania. Nie było już miejsca na solidarność, bo każdy poszedł w swoją stronę. Szkoda.
PAP: Czy w takim razie zgodziłaby się Pani ze słowami prof. Marcina Króla, że w III RP z rewolucyjnej triady „wolność – równość – braterstwo” ostała się tylko „wolność”?
Anna Machcewicz: W takim najbardziej ogólnym sensie – tak. Pamiętajmy, że hasła socjalistyczne, jak egalitaryzm, zdobycze socjalne, prawo do godnej pracy – dla ludzi w sierpniu 1980 roku nie brzmiały wcale obco czy naiwnie. Gdyby nie stan wojenny, to może rzeczywiście powstałaby jakaś nowa jakość polityczna i dzisiaj bylibyśmy w innym miejscu naszej historii. Ale to tylko gdybanie.
PAP: Czy Sierpień '80 może stać się dziś pożytecznym wzorcem politycznego działania, jak chce tego np. w swojej ostatniej książce „Inna Rzeczpospolita jest możliwa” Jan Sowa?
Anna Machcewicz: Nie. Moim zdaniem Sierpień '80 to już tylko i wyłącznie historia.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/ ls/