Powstania Warszawskiego nie zdemitologizujemy nigdy, bo już jesteśmy jego częścią. Nawet jeśli o nim zapomnimy, to prawda o tym mieście jest taka, że było tu powstanie i jest ono wydarzeniem fundującym. Tego nic nie zmieni – mówi PAP dr hab. Michał Łuczewski, socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego.
Polska Agencja Prasowa: Czy Powstanie Warszawskie zostało zmitologizowane?
Dr hab. Michał Łuczewski: Każde ważne i wielkie wydarzenie, którego nie rozumiemy i nie możemy ująć przy pomocy prostych kategorii, zostaje zmitologizowane. Tak samo jest z Powstaniem Warszawskim.
PAP: Czego nie możemy zrozumieć w tym zrywie, że musieliśmy odwołać się do mitu?
Dr hab. Michał Łuczewski: To nie dotyczy tylko tego, czego nie możemy zrozumieć, ale też tego, z czym nie możemy się pogodzić. A my nie umiemy pogodzić się z nieusprawiedliwionym ludzkim cierpieniem, z wielkością ofiary. Gdyby powstanie zakończyło się zwycięstwem, zupełnie inaczej byśmy na nie patrzyli, byłoby ono o wiele mniej zmitologizowane. Proszę zwrócić uwagę na to, co stało się z Powstaniem Wielkopolskim. Wiem to z własnego doświadczenia, bo pochodzę z Poznania. Poznaniacy zawsze narzekają, że zrobili wielkie i zwycięskie powstanie, a w Polsce nikt się tym nie przejmuje. Ale powiedziałbym, że właśnie dlatego, że było to powstanie zwycięskie, nie stało się mitem i nie potrzebowało mitu.
PAP: Czy zatem brak zwycięstwa i cierpienie determinują powstawanie mitu?
Dr hab. Michał Łuczewski: Największe opowieści naszej kultury to nie opowieści o sukcesach, ale o cierpieniu, którego nie można odkupić. Kiedy jesteśmy skonfrontowani z cierpieniem, które nie jest odkupione zwycięstwem, sławą, chociażby pośmiertną, uznaniem ze strony świata czy nawet swojego kraju, to wprawia nas w olbrzymi niepokój. Wizja sprawiedliwego świata, w którą tak bardzo chcemy wierzyć, rozpada się. Aby sobie z naszym niepokojem poradzić, musimy sięgnąć po mity, które przywrócą nam bezpieczeństwo. W ten sposób traumatyczne wydarzenie staje się „czarną dziurą”, która z jednej strony wsysa nasze przeszłe opowieści, a z drugiej wypluwa je, tworząc nowe konstelacje, które odbudowują nasze poczucie zaufania do siebie i do świata.
Gdyby powstanie zakończyło się zwycięstwem, zupełnie inaczej byśmy na nie patrzyli, byłoby ono o wiele mniej zmitologizowane. Proszę zwrócić uwagę na to, co stało się z Powstaniem Wielkopolskim. Wiem to z własnego doświadczenia, bo pochodzę z Poznania. Poznaniacy zawsze narzekają, że zrobili wielkie i zwycięskie powstanie, a w Polsce nikt się tym nie przejmuje. Ale powiedziałbym, że właśnie dlatego, że było to powstanie zwycięskie, nie stało się mitem i nie potrzebowało mitu.
Nawet po 75 latach dalej trudno nam zrozumieć Powstanie Warszawskie. No bo jak usprawiedliwić śmierć 200 tys. osób i zagładę miasta? I jak sprawić, żeby powstanie, którego sami nie rozumiemy, zrozumieli inni? Ostatnio miałem okazję pokazać Warszawę Amerykanom, którzy pochodzili z różnych zakątków Stanów Zjednoczonych. Żeby zrozumieli, czym było to wydarzenie, odwołałem się do 11 września 2001 r. Amerykanie odkryli wtedy, że ich miasto jest zagrożone, podatne na zranienie, że to wszystko, co się zna i kocha, w chwilę może zniknąć. Ale w swojej historii oni mieli tylko jeden taki dzień.
W Warszawie przeżyliśmy 63 dni grozy, a tak naprawdę – całe lata i dekady. W Nowym Jorku pod gruzami legły dwie wieże, symbol tego miasta, a w Warszawie pod gruzami znalazły się wszystkie nasze symbole. Po powstaniu nad zgliszczami pozostała tylko jedna wieża kościoła św. Augustyna. Jeszcze we wrześniu spaliła się wieża Zamku Królewskiego, a podczas powstania trzy wieże katedry św. Jana, górująca nad nimi wieża kościoła jezuitów, wieże klasztoru dominikanów, najwyższy warszawski wieżowiec Prudential został trafiony olbrzymim pociskiem. Fotografia eksplodującego Prudentialu bardzo przypomina Amerykanom momenty eksplozji Twin Towers. Kiedy to wszystko sobie uzmysłowili, spojrzeli na Warszawę zupełnie inaczej. Naraz stała się dla nich bliskim miastem.
PAP: Czy w przypadku Powstania Warszawskiego mamy do czynienia z jednym mitem, czy z kilkoma?
Dr hab. Michał Łuczewski: Tak jak z każdym wielkim wydarzeniem to nie jest tylko jeden mit, a w Polsce w ogóle jest bardzo wiele mitów, bo zawsze toczymy walkę o to, co dla nas ważne.
Spójrzmy na Pomnik Małego Powstańca. Pierwszy mit, który przez ten pomnik przemawia, to mit bohaterstwa, tego, że małe dzieci były w stanie przywdziać za duży hełm, wziąć do ręki za duży karabin i walczyć o wolność. Jest to mit, który przekonuje nas, że chociaż nasze cierpienie mogło nie mieć sensu, to przecież byliśmy bohaterami. W ten sposób powraca tu polska, arcypolska opowieść o bohaterskich ofiarach, o chwale poległych, „gloria victis”. Z drugiej strony, przedstawiciele lewicy, patrząc na ten sam pomnik, widzą sceny z wojen w Afryce, w których zmanipulowane dzieci z bronią w ręku walczą i giną za sprawy, których nie rozumieją. Przez tę opowieść przemawia z kolei mit patriotyzmu krytycznego, który tylko z pozoru jest krytyczny. On jest tylko krytyczny wobec innych, ale nigdy wobec samego siebie.
Z mojej perspektywy to są dwa równorzędne mity: mit bohaterskich ofiar i mit ofiar zmanipulowanych. Ale prawda jest czarną dziurą. Przecież dzieci nie walczyły w Powstaniu Warszawskim. Takie przypadki można policzyć na palcach. Młodzi chłopcy mogli biegać w poczcie powstańczej, ale jeśli chcieli walczyć, musieli mieć skończone 18 lat. Proces mitologizacji polega na tym, że bierzemy jakieś skrajne przypadki i czynimy z nich symbol całości. Gdy zobaczyłem moje dziecko wychodzące z przedszkola, które śpiewało mocnym głosem: „Warszawskie dzieci, pójdziemy w bój, za każdy kamień Twój, Stolico, damy krew!”, zdałem sobie sprawę, że moje dziecko stało się właśnie Małym Powstańcem. Śpiewało to tak słodko i pięknie, że niemal zapomniałem, iż nie byłoby dla mnie nic pięknego w śmierci mojego dziecka. Nawet ja, poznaniak, stałem się częścią tego mitu.
Ten mit się rozlewa nie tylko na całą Polskę i kolejne pokolenia, ale również na przeciwników mitu, na lewą stronę, która choć chce go podważyć, w istocie tylko go wzmacnia. Bo krytycy powstania postępują dokładnie w taki sam sposób: biorą pomnik Małego Powstańca i czynią zeń przykład całości, tyle że w ich wypadku nie jest to już polskość, lecz polska nacjonalistyczna ideologia. Przez te mity jednak trzeba się przekłuć.
PAP: Przecież dzieci ginęły podczas powstania…
Dr hab. Michał Łuczewski: Ginęły, ale nie z bronią w ręku. Ginęły natomiast w takich masakrach jak na Woli. Warszawskie dzieci nie poszły w bój, lecz po prostu ginęły: przez dorosłych, którzy to powstanie rozpoczęli i którzy potem nie potrafili ich obronić przed szaleństwem Niemców i wyrachowaniem Rosjan. Mamy w Warszawie wielką traumę właśnie warszawskich dzieci, które zginęły w stosach trupów. Później po śmierci nakładamy im za duży hełm, a do ręki dajemy broń.
Jak weźmiemy do ręki prace polskich historyków, to widać, że bardzo trudno skonstruować im opowieść niemityczną, zawsze biorą czyjąś ze stron. Nawet kiedy chcą być racjonalni i zastanawiają się, czy decyzja o powstaniu była słuszna, czy też nie, stają po którejś ze stron. Im bardziej historyk będzie mówił, że jest obiektywny, że przedstawia tylko prawdę, tym bardziej można zobaczyć wielkie emocje, które w nim są. Nawet w momencie, w którym wydaje się bardzo racjonalny, to tak naprawdę przemawiają przez niego mity.
PAP: Czy mitologizacji podlega także słuszność decyzji o wybuchu powstania, jej polityczne i wojskowe przesłanki?
Dr hab. Michał Łuczewski: Jak weźmiemy do ręki prace polskich historyków, to widać, że bardzo trudno skonstruować im opowieść niemityczną, zawsze biorą czyjąś ze stron. Nawet kiedy chcą być racjonalni i zastanawiają się, czy decyzja o powstaniu była słuszna, czy też nie, stają po którejś ze stron. Im bardziej historyk będzie mówił, że jest obiektywny, że przedstawia tylko prawdę, tym bardziej można zobaczyć wielkie emocje, które w nim są. Nawet w momencie, w którym wydaje się bardzo racjonalny, to tak naprawdę przemawiają przez niego mity.
Bo powiedzmy sobie szczerze, w naszym życiu podejmujemy najważniejsze decyzje nie na podstawie rachunku zysków i strat. Najczęściej odkrywamy coś, co musimy zrobić niezależnie od konsekwencji. Dzieje się to na innym poziomie niż ten racjonalny. To poziom serca. Mogę powiedzieć, że na poziomie mojej głowy zgadzam się z tymi ludźmi, którzy kwestionują decyzję o Powstaniu Warszawskim. Tak, to jest bez sensu, zginęło tyle osób, to się nie powinno było zdarzyć. Jednak z drugiej strony jest taki naddatek emocjonalny, który mówi: „Wy jesteście mądrzejsi? A co byście robili podczas Powstania Warszawskiego? Gdzie byście byli? Powiedzielibyście: +Przepraszam bardzo, rozstrzygnijmy to, czy ta decyzja jest dobra, czy zła+?”. To absurd, bo oni się stawiają poza tą grą, gdy tymczasem cały czas w niej jesteśmy. Przez to, że atakują rzeczywistość i że w tym sensie przybierają rolę sprawców, wcale się od niej nie uwalniają, lecz jeszcze bardziej stają się jej częścią.
PAP: Są jeszcze inne opowieści?
Dr hab. Michał Łuczewski: Kolejna opowieść to ta o bohaterstwie i ją też uprawiamy. W pięknym przemówieniu, kiedy było otwierane Muzeum Powstania Warszawskiego, Lech Kaczyński, ówczesny prezydent stolicy, mówił, że składa hołd powstańcom. Wielokrotnie podkreślił, że jest to właśnie „hołd”, a hołd składa się tylko bohaterom. Nazywam ten rodzaj opowieści opowieścią etosową, bo pokazujemy nasz silny etos, niezłomny charakter, my też mamy te hełmy i karabiny. Choć trochę na nas nie pasują i nie umiemy strzelać, mamy poczucie, że jesteśmy bohaterami. Taką opowieść tworzy np. Muzeum Powstania Warszawskiego, które Lech Kaczyński założył. Ciała powstańców są tam przedstawione niczym ciała antycznych herosów: piękne, dobrze zbudowane, młode, uśmiechnięte, tak jakby zaraz nie czekało ich zniszczenie.
Trzeci rodzaj opowieści określam jako powrót do źródeł. Oznacza to, że już nie odcinamy się od sprawców, jak w opowieści o konwersji, już nie kontynuujemy opowieści bohaterskiej, jak w przypadku opowieści etosowej, ale powracamy do przeszłości, żeby nad nią lamentować i reprezentować niewinne ofiary. Ten rodzaj opowieści też obecny jest w przypadku wspominania II wojny światowej, być może najbardziej obecny jest w Muzeum II Wojny Światowej, które miało stanowić pewną przeciwwagę dla Muzeum Powstania Warszawskiego i zwracało uwagę przede wszystkim na los bezbronnych cywilów, a nie chwałę oręża.
PAP: Jaka jest zatem prawdziwa opowieść o powstaniu?
Dr hab. Michał Łuczewski: Dla mnie najgłębszą prawdą jest to, że możemy na chwilę się zatrzymać nad tym miastem, nad tym wszystkim, co tutaj się stało. Nie musimy od razu tworzyć żadnych pięknych lub przerażających opowieści, które tak naprawdę są opowieściami o nas. Możemy po prostu trwać w niepokoju, który w Warszawie przez cały czas jest obecny, jeśli tylko się w niego wsłuchać. To właśnie starał się pokazać Jan Paweł II. Jest taki piękny jego wiersz, „Wybrzeża pełne ciszy”, który napisał w 1944 r. Poza symboliczną datą nie ma on nic wspólnego z Powstaniem Warszawskim, ale nieodparcie mi się z nim kojarzy: „Dalekie wybrzeża ciszy zaczynają się tuż za progiem / Nie przefruniesz tamtędy jak ptak. / Musisz stanąć i patrzeć coraz głębiej i głębiej,/ aż nie zdołasz już odchylić duszy od dna”. Prawda polega na tym, że patrzymy coraz głębiej i głębiej, zamiast wysilać się i ufać w swoją moc, choćby była to moc pięknej opowieści.
Bohaterska opowieść stworzona przez Lecha Kaczyńskiego i jego młodych współpracowników – Jana Ołdakowskiego, Pawła Kowala, Dariusza Gawina – zmieniła wszystko. Potężny mit został wpuszczony w przestrzeń publiczną. Od tego momentu wszystko się zmienia. W obchodach 60. rocznicy biorą udział Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz, szef MSZ, oraz Marek Belka, ówczesny premier. Ludzie reprezentujący postkomunistyczną lewicę odkryli, że to także jest ich mit.
Gdy patrzymy na Warszawę taką jak w filmie „Miasto ruin”, to są to właśnie takie wybrzeża pełne ciszy. To, co możemy teraz zrobić, to zamiast jakiejś ideologii stanąć i patrzeć, kiedy się z tym wszystkim oswoimy, zaprzyjaźnimy. I my chyba tę prawdę rozumiemy. Godzina „W” to przecież wybrzeża pełne ciszy, które naraz pojawiają się niespodziewanie w wielkim mieście. Ta chwila dzieje się bez żadnego mitu, ludzie po prostu zatrzymują się w tym niepokoju, a razem z nimi – cała Warszawa. Dopiero w tym momencie, gdy zaprzyjaźnimy się z tym miastem, naszym miastem, i jego ciszą, nastąpi moment prawdy, który jest przed tymi wszystkimi opowieściami o tym, czy to powstanie miało sens, czy nie miało.
Jeśli potrafimy unieść ciężar ciszy, to rozpoczyna się etap zmartwychwstania. Wtedy możemy zapłakać nad tymi, którzy zginęli, by krok za krokiem odbudowywać to miasto, odbudować swoje życie. Ale musimy oddalić od siebie paniczną chęć ubrania tego w jakiś mit, zbudowania kolejnego muzeum, bycia krytycznym patriotą, napisania kolejnej obrazoburczej, „kontrowersyjnej” książki.
PAP: Jak zmieniała się pamięć o Powstaniu Warszawskim?
Dr hab. Michał Łuczewski: Ta pamięć zmienia się bardzo szybko. Podczas komunizmu była ona nieakceptowana, ponieważ uważano wówczas, że Powstanie Warszawskie było wymierzone w „naszych braci” komunistów. Ta pamięć nie mogła mieć wtedy miejsca w przestrzeni publicznej. Pierwszym wyrażeniem pamięci na dużą skalę był powstały w 1989 r. Pomnik Powstania Warszawskiego na pl. Krasińskich. Początkowo miał być on inny – miał reprezentować opowieść bohaterską, lecz ostatecznie tworzy opowieść powrotu do źródeł, lament nad ofiarami. Z jednej strony widać żołnierzy uciekających sprzed walącej się ściany, a z drugiej strony stoi ksiądz, który razem z cywilami schodzi do kanałów. Zauważmy, że ukazanie ofiar podczas powstania jednocześnie kieruje naszą uwagę w stronę „sprawców”. Kim byli „sprawcy” cierpienia? Oczywiście, to Niemcy, ale też – zgodnie z ideologią komunistów – dowództwo AK.
W 1994 r., kiedy przypadała 50. rocznica wybuchu powstania, Polska była już inna i wydawało się, że ta pamięć o zrywie wystrzeli. Jednak tak się nie stało, chociaż w latach dziewięćdziesiątych powstawały przecież plany budowy Muzeum Powstania Warszawskiego w Reducie Banku Polskiego na ul. Bielańskiej. Muzeum nie powstało wówczas jednak ze względu na problemy własnościowe, chociaż oddolne inicjatywy działały na rzecz budowy. Pamięć o powstaniu pozostawała na marginesie. Przykładem tego było to, że w 1997 r. udziału w uroczystościach rocznicowych nie wziął ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski. Ponieważ prezydent chciał uczestniczyć tylko w okrągłych rocznicach (czy czekałby na rok 1999 czy 2004?), reprezentowała go Danuta Waniek, szefowa jego kancelarii. W tamtym czasie na godzinę „W” nie zwracano uwagi. Samochody się nie zatrzymywały, nawet komunikacja miejska, bo utrudniałoby to ruch warszawiakom, którzy „wybrali przyszłość”. Nagle w 2003 r. Lech Kaczyński podjął decyzję, że Muzeum Powstania Warszawskiego zostanie wybudowane. Miasto, które żyło wtedy w micie kapitalizmu, w którym każdy miał radzić sobie sam, musiało się skonfrontować z innym mitem.
PAP: Jaką rolę w kreowaniu pamięci o powstaniu odgrywa zatem powstałe w 2004 r. Muzeum Powstania Warszawskiego?
Dr hab. Michał Łuczewski: Bohaterska opowieść stworzona przez Lecha Kaczyńskiego i jego młodych współpracowników – Jana Ołdakowskiego, Pawła Kowala, Dariusza Gawina – zmieniła wszystko. Potężny mit został wpuszczony w przestrzeń publiczną. Od tego momentu wszystko się zmienia. W obchodach 60. rocznicy biorą udział Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz, szef MSZ, oraz Marek Belka, ówczesny premier. Ludzie reprezentujący postkomunistyczną lewicę odkryli, że to także jest ich mit. A rok potem Lech Kaczyński i jego formacja polityczna odnotowuje historyczny triumf w wyborach. Otwarcie Muzeum Powstania Warszawskiego to moment, kiedy w Polsce powstała polityka historyczna. Odtąd każdy polityk i każda partia polityczna chcą mieć swoje muzeum, które da im mityczną opowieść o przeszłości i polityczną moc. Dojście Donalda Tuska do władzy nie zmieniło tego trendu, lecz jeszcze go wzmocniło.
Zanim jeszcze się wydarzyło, powstanie już było częścią historii tego miasta. Juliusz Słowacki w wierszu „Uspokojenie” z 1844 r. pisał, że z jednej ulicy Starego Miasta „wystrzeli powstanie”, „poruszą się wszystkie kamienice”, a apokaliptyczny wiatr „O kościół katedralny skrzydłami zawadzi, / Porwie królewski zamek, otworzy jak trumnę, / A potem na Zygmunta uderzy kolumnę”. Sto lat przed godziną „W” wieszcz wyczuwał niepokój tego miasta, który musiał zakończyć się jego zniszczeniem. Nie moralizował jednak, nie szukał sztucznej pociechy, bo wiedział, że jedyny sposób, by odnaleźć się w niepokoju, to – zgodnie z tytułem wiersza – uspokojenie. Ale przecież ten spokój w obliczu tragedii może wydawać się czymś nieludzkim.
PAP: Czy nastąpi kiedyś taki moment, że Powstanie Warszawskie zostanie zdemitologizowane?
Dr hab. Michał Łuczewski: Nigdy tego wydarzenia nie zdemitologizujemy, bo już jesteśmy jego częścią. Nawet jeśli o nim zapomnimy, to prawda o tym mieście jest taka, że było tu powstanie i jest ono wydarzeniem fundującym. Tego nic nie zmieni.
Zanim jeszcze się wydarzyło, powstanie już było częścią historii tego miasta. Juliusz Słowacki w wierszu „Uspokojenie” z 1844 r. pisał, że z jednej ulicy Starego Miasta „wystrzeli powstanie”, „poruszą się wszystkie kamienice”, a apokaliptyczny wiatr „O kościół katedralny skrzydłami zawadzi, / Porwie królewski zamek, otworzy jak trumnę, / A potem na Zygmunta uderzy kolumnę”. Sto lat przed godziną „W” wieszcz wyczuwał niepokój tego miasta, który musiał zakończyć się jego zniszczeniem. Nie moralizował jednak, nie szukał sztucznej pociechy, bo wiedział, że jedyny sposób, by odnaleźć się w niepokoju, to – zgodnie z tytułem wiersza – uspokojenie. Ale przecież ten spokój w obliczu tragedii może wydawać się czymś nieludzkim.
Dlatego zawsze będziemy krążyć między mitem a prawdą. To zresztą może jest głębsza prawda o naszym życiu, że musimy zaakceptować wszystkie nasze mity. Ponownie lepiej niż historycy rozumieją to poeci. Kiedy powstanie już się wydarzyło, Czesław Miłosz pytał w wierszu „W Warszawie”: „Co czynisz na gruzach katedry/Świętego Jana, poeto,/ W ten ciepły, wiosenny dzień?”. Przecież on chciał opiewać radość życia, tymczasem „pięcioro rąk” chwyciło jego „pióro/I każe pisać ich dzieje,/Dzieje ich życia i śmierci”. To nie poeta już pisał, to pisał przez niego mit. Czy można było jednak postąpić inaczej?
Za każdym razem, gdy będziemy powracać do powstania, skonfrontujemy się z ogromem cierpienia, którego nie będziemy umieli ani wytłumaczyć, ani usprawiedliwić – i ktoś zawsze chwyci nas za ręce. Wtedy znów będziemy szukali pociech w archaicznych mitach. Ale zawsze przed nami będzie jeszcze otwarta przestrzeń uspokojenia i ciszy. To w niej możemy przejść od mitów powstania do odkrycia powstania jako prawdy naszego losu, która polega na tym, że wszystko umiera i że my umieramy również. Powstanie pokazało w sposób publiczny to, o czym próbujemy zapomnieć. Te gruzy są w nas. To są nasze gruzy. To, co możemy zrobić, to po prostu zamieszkać w nich. My zresztą już to zrobiliśmy. I wtedy, kiedy nastąpi wielka cisza i kiedy damy przestrzeń dla kogoś innego niż my sami, dla jakiejś tajemnicy, z tego wydarzenia popłynie ogromna moc zmartwychwstania.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /