W kwestii getta węgrowskiego mam ogromne zastrzeżenia co do postawy z jaką Centrum Badań nad Zagładą Żydów w osobie prof. Jana Grabowskiego podchodziło do źródeł - powiedział PAP historyk Radosław Jóźwiak. Jego zdaniem prof. Grabowski "robi z patologii społeczną normę".
W poniedziałek tygodnik "Newsweek" napisał o publikacji pt. "Dalej jest noc. Losy Żydów w wybranych powiatach okupowanej Polski" pod redakcją prof. Barbary Engelking i prof. Jana Grabowskiego. Zdaniem autorów dwutomowego wydawnictwa, zamieszczone opracowania dostarczają dowodów "wskazujących na znaczną – i większą, aniżeli się to dotychczas wydawało – skalę uczestnictwa Polaków w wyniszczeniu żydowskich współobywateli".
Publikacja powstała na bazie projektu badawczego realizowanego przez Centrum Badań nad Zagładą Żydów pt. "Strategie przetrwania Żydów podczas okupacji w Generalnym Gubernatorstwie, 1942-1945. Studium wybranych powiatów". Autorzy opracowania zbadali los Żydów na terenach okupowanego Węgrowa, Miechowa, Bielska Podlaskiego, Złoczowa, Bochni, Nowego Targu, Łukowa, Biłgoraju i Dębicy.
"Mam ogromne zastrzeżenia co do postawy z jaką Centrum Badań nad Zagładą Żydów w osobie Jana Grabowskiego podchodziło do źródeł. (...) W momencie rozpoczęcia akcji niemieckiej, obowiązywał kategoryczny zakaz zbliżania się Polaków do węgrowskiego getta, więc opisy, w których Polacy +wpadają+ na jego teren są zupełnie bez sensu" - powiedział PAP w poniedziałek historyk Radosław Jóźwiak.
Jak dodał, prof. Jan Grabowski używa w swojej publikacji sformułowania "brygady strażackie", co - zdaniem Jóźwiaka - pozwala domniemywać, że to jednostka składająca się z kilkuset osób. "W rejonie pracowało wówczas 30-35 strażaków. Konkretne zarzuty postawiono ośmiu osobom i po wojnie odbył się słynny proces. Okazuje się, że 75 proc. strażaków nie miało nic wspólnego z akcją. Prof. Grabowski nie mówi także, że ostatecznie skazano jedną osobę, a pozostałych uniewinniono" - wyjaśnił Jóźwiak.
W artykule wskazano, że członkowie Ochotniczej Straży Pożarnej najmowali się do pomocy Niemcom "bez przymusu", a po likwidacji getta w Węgrowie wraz z granatową policją i miejscową ludnością "przeczesywali dom po domu, wyciągając Żydów z kryjówek".
Jak zaznaczył Jóźwiak, wiele wskazuje na to, że granatowa policja pilnowała obszaru pomiędzy gettem a dzielnicą aryjską. "W Węgrowie nie było żadnego getta z murami, drutami" - wyjaśnił historyk.
Jóźwiak przywołał również powojenny proces dwóch policjantów, w którym - jak mówił - nie pojawił się zarzut za akcję likwidacyjną getta 22 września 1942 r. "Jeden z policjantów był oskarżony, a następnie uniewinniony za doprowadzenie Żydów z sąsiedniej wsi, drugi z policjantów został oskarżony o zastrzelenie na rynku węgrowskim Żydówki w 1943 r. Ostatecznie go uniewinniono, bo okazało się, że strzelał inny policjant" - zaznaczył historyk.
"Jeżeli prof. Jan Grabowski mówi, że policjanci gorliwie wyciągali Żydów na oczach ludzi, a później okazuje się, że po wojnie stawia się w stan oskarżenia ludzi kompletnie niezwiązanych z akcją likwidacyjną, stanowi to jakiś paradoks" - powiedział Jóźwiak. "Pan Grabowski robi z patologii społeczną normę" - ocenił.
Jóźwiak wyraził także gotowość do rozmowy z prof. Janem Grabowskim, aby wyjaśnić mu, że "pewne relacje wyglądają zupełnie inaczej, a z pewnych wyrwany jest zupełnie kontekst". (PAP)
autor: Marek Sławiński
masl/ agz/