Elżbieta Duńska-Krzesińska była największą gwiazdą lekkoatletycznego Wunderteamu - powiedziała o zmarłej złotej i srebrnej medalistki olimpijskiej w skoku w dal jej koleżanka z drużyny, wicemistrzyni igrzysk 1960 w skoku wzwyż Jarosława Jóźwiakowska-Zdunkiewicz.
W czasie igrzysk w Rzymie Jóźwiakowska-Zdunkiewicz cieszyła się ogromnie, podobnie jak wszyscy członkowie ekipy biało-czerwonych, ze srebrnego medalu zdobytego przez "Złotą Elę", która cztery lata wcześniej w Melbourne jako druga Polka wywalczyła po 28 latach olimpijskie złoto, powtarzając sukces dyskobolki Haliny Konopackiej z Amsterdamu.
"Opromieniona zwycięstwem na antypodach Ela była kandydatką do złotego medalu. W Rzymie wystąpiła ze świeżo zaleczoną kontuzją śródstopia. Wynik 6,27 dał jej drugie miejsce na podium. O dziesięć centymetrów dalej skoczyła tylko Rosjanka Wiera Krepkina. Medal koleżanki z ekipy pomógł mi w moim występie. Olimpijskie srebro było największą z naszych miłych niespodzianek lekkoatletycznych w Wiecznym Mieście. Przed finałem miałam już bilet powrotny do Polski, który udało się przebukować, dzięki czemu mogłam wystąpić w finale" - powiedziała PAP "srebrna” Jarka.
Elżbieta, która wcześniej skończyła studia medyczne w Gdańsku, zdobywając dyplom stomatologa, była wzorem dla późniejszej ekonomistki Jóźwiakowskiej-Zdunkiewicz.
"Byłam po prostu zapatrzona w nią, a wielką radość sprawiło mi pobicie w początkach mojej kariery sportowej jej rekordu życiowego w skoku wzwyż wynoszącego 160 cm. Wielką pomocą na Wybrzeżu był wówczas dla mnie mąż Eli Andrzej Krzesiński, który "ustawiał" mi trening w skoku wzwyż. Jestem mu za to bardzo wdzięczna. Przyjaźniliśmy się, kiedy Ela i Andrzej wrócili z USA do Polski. Często odwiedzaliśmy się w Gdańsku i w Warszawie, gdzie mieszkali. Często w użyciu były telefony, przegadałyśmy wiele godzin. Wielka szkoda, że już nie ma jej wśród nas"" - dodała srebrna medalistka olimpijska. (PAP)
jej/ cegl/