Wybuch wojny w krótkim czasie izolował od reszty kraju Wybrzeże. Do południa 1 września opanowany został Gdańsk, gdzie Niemców zaskoczyła kilkugodzinna obrona gmachu polskiej poczty i skuteczny opór garnizonu Westerplatte.
Zarysowało się zagrożenie Gdyni. Okręty obu flot stanęły do nierównego pojedynku – już 3 września zostały zniszczone w porcie na Helu niszczyciel “Wicher” i duży stawiacz min “Gryf”. Na szczęście trzy pozostałe niszczyciele były już wtedy bezpieczne; odesłane zawczasu z Bałtyku zdołały bez szwanku dojść do baz brytyjskich, wzmacniając siły Royal Navy.
Działaniom wielokroć silniejszej Kriegsmarine usiłowały nadal przeciwdziałać polskie okręty podwodne, minowce i kanonierki.
W ciągu pierwszych trzech dni walk niemiecka 4. Armia rozbiła część sił Armii “Pomorze” w Borach Tucholskich i dotarła do Wisły. Reszta oddziałów polskich rozpoczęła odwrót na południowy-wschód. Na zapleczu, m.in. w Bydgoszczy, doszło 3 września do wystąpień dywersantów niemieckich, które przerodziły się w krwawe zamieszki.
Gorzej szło napastnikowi usiłującemu dojść do Warszawy z Prus Wschodnich: niemiecka 3. Armia została dość skutecznie powstrzymana przez Armię “Modlin” na pozycji umocnionej pod Mławą. Niestety, i tu działalność dywersji zakłóciła odwrót – podczas nocnego marszu na południe część polskich jednostek popadła nad ranem 3 września w rozsypkę. Na szczęście chaos udało się opanować i Niemcy nie zdołali wykorzystać okazji szybkiego dojścia do Bugo-Narwi.
O ile siły Grupy Armii “Północ” zanotowały w ciągu pierwszych trzech dni spodziewane postępy, to Grupa Armii “Południe” wywalczyła sukces, który zaważył na konieczności zmiany polskiego planu operacyjnego.
1 września zaznaczył się nacisk nieprzyjaciela na Armię “Łódź” i Armię “Kraków”: na północ od Częstochowy strona polska odnotowała najpierw powodzenie, skutecznie powstrzymując pod wsią Mokra broń pancerną niemieckiej 10. Armii. Napastnik szybko jednak podciągnął odwody, zniszczył siły broniące Częstochowy i zepchnął Armię “Łódź” na linię Widawki. Przekroczywszy w górnym biegu Pilicę wbił klin w polskie ugrupowanie, osiągając Przedbórz i Jędrzejów. Armia “Kraków”, broniąca umocnionego rejonu Górnego Śląska, została tym samym zagrożona oskrzydleniem od północy.
Dodatkowo, już 2 września, doszło pod Pszczyną do katastrofy – czołgi niemieckiej 14. Armii przedarły się przez pozycje polskiej piechoty, wymuszając rozpoczęcie wycofania największego polskiego związku operacyjnego z dogodnych pozycji w kierunku Krakowa i dalej, za Dunajec. To oznaczało wyrwanie zawiasu całego ugrupowania obronnego WP i uwikłanie Armii “Kraków” w wyczerpujące boje odwrotowe. Były one tym cięższe, że równocześnie nacierający z południa przeciwnik łatwo przeszedł przez masyw Beskidów Zachodnich i wbił następny klin, rozdzielając Armię “Kraków” od drugiego sąsiada, tj. od osłaniającej odcinek wschodniosłowacki słabej Armii “Karpaty”.
W ten sposób 3 września Niemcy na południu nie tylko opanowali uprzemysłowiony rejon górnośląski, ale uzyskali przełom w bitwie granicznej.
Mogło to nastąpić tak szybko, bowiem w Polsce zdawała właśnie egzamin nowa taktyka prowadzenia wojny.
Dysponujące wielokrotną przewagą zgrupowania jednostek pancernych i zmotoryzowanych szybko rozcinały ugrupowanie obronne na głównych kierunkach uderzenia i głęboko penetrowały zaplecze. W wybite wyłomy wkraczała wkrótce piechota i opanowywała teren.
Jednocześnie dało się odczuć paraliżujące działanie niemieckiego lotnictwa. Luftwaffe atakowała linie i węzły kolejowe, mosty, zgrupowania wojsk, miejsca postoju sztabów, dezorganizując tyły i terroryzując ludność cywilną bombardowaniami i ostrzałem z broni pokładowej. Choć polskie lotnictwo zostało w porę przebazowane na lotniska polowe i zdołało uniknąć zniszczenia w momencie wybuchu wojny, było jednak zbyt nieliczne, by skutecznie przeciwstawić się atakom z powietrza. W pierwszych dniach walk odnotowało jednak sporo zestrzeleń.
Stosunkowo nieźle radziła sobie obrona przeciwlotnicza, ale i ona, znów nie dość rozbudowana, nie mogła zapewnić wystarczającej osłony wojsku, szlakom komunikacyjnym i miastom.
Pogoda sprzyjała napastnikom – nie tylko w powietrzu, ale i na lądzie; po suchym lecie przeszkody wodne utraciły swoje znaczenie operacyjne, a słynne z jesiennej błotnistości “polskie drogi” były w znacznym przejezdne.
Najważniejsze rozstrzygnięcia nastąpiły jednak na polu dyplomatycznym. W odpowiedzi na agresję Niemiec sojusznicy – Wielka Brytania i Francja – zażądali od Berlina wycofania wojsk z Polski, podejmując też przygotowania militarne.
3 września przed południem oba mocarstwa wystosowały w tej sprawie noty ultymatywne do rządu Rzeszy. Wskutek odmowy, Londyn i Paryż znalazły się tegoż dnia po południu w stanie wojny z Niemcami. “Kampania w Polsce” przekształciła się tym samym w II wojnę światową, bo przecież u boku obu metropolii stanęły imperia kolonialne, obejmujące istotną część globu.
Minister Beck osiągnął swój cel – Rzeczpospolita, stając się ofiarą napaści, nie walczyła już w izolacji. Mobilizacja francuskich i brytyjskich sił zbrojnych kazały się spodziewać rychłych działań odciążających. W oczekiwaniu na nie należało wytrwać, wiążąc maksimum sił niemieckich.
dr Marek Piotr Deszczyński
Instytut Historyczny Uniwersytetu Warszawskiego