Świadectw ludzi, których wojna zastała w ziemiańskich siedzibach, zachowało się całkiem sporo. Zaczynają się z reguły nostalgicznym opisem belle epoque, brutalnie przerwanej niemiecko-sowiecko najazdem. O wyjątkowości książki „Na krawędzi krateru”, stanowi osoba autora, który w 1939 roku miał zaledwie dziesięć lat.
Świadectw ludzi, których wojna zastała w ziemiańskich siedzibach, zachowało się całkiem sporo. Zaczynają się z reguły nostalgicznym opisem belle epoque, brutalnie przerwanej niemiecko-sowiecko najazdem.
O wyjątkowości książki „Na krawędzi krateru”, stanowi osoba autora, który w 1939 roku miał zaledwie dziesięć lat.
Michał Giedroyć całe dorosłe życie spędził w Wielkiej Brytanii i swoje wspomnienia spisał raczej z myślą o brytyjskich niż polskich czytelnikach.
Ich tytuł nawiązuje do słów Melchiora Wańkowicza, który porównał życie rodaków do bytu ziela, porastającego krater wulkanu. Autor „Szpitala w Cichiniczach” był zresztą krewnym i dobrym znajomym Giedroyciów z Łobzowa.
Ojciec Michała - Tadeusz należał do elity II RP nie z racji pochodzenia czy bogactwa (jego posiadłości koło Nowogródka trudno nazwać książęcymi), lecz wykształcenia i osobistych przymiotów. W jego dworze gościli między innymi Edward Rydz-Śmigły, Władysław Raczkiewicz i Eustachy Sapieha. Gospodarz był katolickim liberałem, zwolennikiem porozumienia z Litwinami i Ukraińcami. Poglądy oraz kariera księcia w administracji i sądownictwie, zwieńczona mandatem senatora RP, musiały zwrócić na niego uwagę Moskwy.
Tadeusza Giedroycia, aresztowanego przez NKWD we wrześniu 1939 roku, torturowano, a w końcu zastrzelono podczas ewakuacji więzienia w Mińsku. Rodzina dowiedziała się o tym dopiero po wojnie. Zgodnie ze zwyczajem, przyjętym w stalinowskim imperium, prześladowania objęły także żonę i dzieci „wroga ludu”. Pociąg, wiozący Giedroyciów na zesłanie do Kazachstanu, 17 kwietnia 1940 roku przejechał przez Katyń, w którym mordowano właśnie polskich oficerów.
Przetrwanie na Nieludzkiej Ziemi autor zawdzięczał zaradności matki i swojej własnej oraz zaskakującej życzliwości obcych ludzi. Pogarda dla sowieckich porządków nie przeszkodziła mu docenić rosyjską kulturę. W kołchozowej bibliotece wyszperał sporo klasyki, a nawet przekłady Szekspira i Dickensa. Nauczył się też grać na bałałajce popularne przeboje, na czele z „Katiuszą”.
Szansa na odzyskanie wolności pojawiła się po dwóch latach, gdy zesłańcy nawiązali kontakt z formującą się w Uzbekistanie armią generała Andersa.
Były dowódca Nowogródzkiej Brygady Kawalerii nie był dla byłych mieszkańców Kresów postacią anonimową, po udanej ewakuacji do Presji zaczęto go uważać za nowego Mojżesza. Nic dziwnego że rychło stał się także idolem dorastającego Michała. Po przeprowadzce na Bliski Wschód zapisał się do Korpusu Kadetów z nadzieją, że pod komendą generała, z którego rąk odebrał świadectwo maturalne, będzie walczyć o wolność Polski. Jak wiadomo, historia potoczyła się inaczej. Istnienie Korpusu zaniepokoiło jednak komunistyczną propagandę, która nazywała jego członków „janczarami Andersa”.
Książka Giedroycia, choć traktuje o dramatycznych, a często wręcz tragicznych epizodach naszej historii, nie jest wolna od anegdot. Kluczową rolę w sowiecko-azjatyckiej odysei bohaterów odegrał na przykład dokument, podbity pieczątką wykonaną na poczekaniu z… kartofla.
Autor, jak przystało na człowieka, który większość życia spędził w brytyjskim kręgu kulturowym, ma duży dystans do świata, a przede wszystkim do własnej osoby. Nie wstydzi się opisywać swoich słabości i niepowodzeń. Przedstawia bogatą galerię antenatów, zarówno ze strony ojca, jak i matki (z domu Szostakowskiej), ale książęcą mitrą nie wymachuje. Jako historyk dostrzega też szerszy kontekst dziejowych perypetii Giedroyciów. Narracja urywa się dość niespodziewanie w sierpniu 1947 roku, gdy pełnoletni już Michał po raz pierwszy postawił stopę na brytyjskiej ziemi. Pozostaje tylko czekać na zapowiadany ciąg dalszy…
Wiesław Chełminiak
Michał Giedroyć – „Na krawędzi krateru”, przełożył Michał Ronikier, Wydawnictwo Literackie