Uroczystości przed pomnikiem „Mokotów Walczy 1944” w parku im. gen. Gustawa Orlicz-Dreszera zainaugurowały w środę obchody 68. rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego na stołecznym Mokotowie. Pomnik "Mokotów Walczy 1944" upamiętnia powstańców Mokotowa, żołnierzy Armii Krajowej pułku "Baszta" oraz innych oddziałów V obwodu 10. dywizji im. Macieja Rataja, walczących z Niemcami od 1 sierpnia do 27 września 1944 r.
W uroczystości wzięli udział uczestnicy Powstania Warszawskiego, kombatanci II wojny światowej, przedstawiciele władz państwowych, wojewódzkich i stołecznych, kompanie honorowe Wojska Polskiego, policji, straży miejskiej, harcerze oraz mieszkańcy Warszawy. Pod pomnikiem zapalono znicze i złożono wieńce.
Wiceprezes Środowiska "Baszta" Ryszard Brzozowski, przypomniał pierwsze dni powstania, gdy "Baszta" poniosła wielkie straty. "To trochę osłabiło nam morale - byliśmy wtedy bardzo młodzi, z wielką chęcią życia, a w pierwszych dniach Powstania było tak niewiele broni, że trudno było walczyć. Potem sytuacja się zmieniła, zdobyliśmy broń na Niemcach, ale te pierwsze dni dla wielu powstańców były taką pierwszą, dramatyczną konfrontacją z rzeczywistością walki w mieście" - mówił Brzozowski.
Mokotów - według spisu z 1939 r. - liczył tylko 88 tys. mieszkańców, podczas gdy cała Warszawa - prawie 1,4 miliona. Ludność Mokotowa stanowiła zatem niewiele ponad 6 proc. ogółu ludności stolicy. Na Mokotowie były trudniejsze możliwości obrony niż w innych miejscach Warszawy m.in. dlatego, że zwarta zabudowa zajmowała tylko 60 proc. powierzchni dzielnicy, resztę stanowiła otwarta przestrzeń. Tymczasem powstańcy nie byli przygotowani do walki w polu. Mimo to Mokotów bronił się 57 dni. Apogeum walk o dzielnicę przypadło na koniec sierpnia 1944 roku.
Wiceprezes Środowiska "Baszta" Ryszard Brzozowski, przypomniał pierwsze dni powstania, gdy "Baszta" poniosła wielkie straty. "To trochę osłabiło nam morale - byliśmy wtedy bardzo młodzi, z wielką chęcią życia, a w pierwszych dniach Powstania było tak niewiele broni, że trudno było walczyć. Potem sytuacja się zmieniła, zdobyliśmy broń na Niemcach, ale te pierwsze dni dla wielu powstańców były taką pierwszą, dramatyczną konfrontacją z rzeczywistością walki w mieście" - mówił Brzozowski.
Jednym z zadań mokotowskich powstańców było umożliwienie dotarcia do stolicy zdążającej przez lasy chojnowskie partyzanckiej odsieczy. To zadanie się nie powiodło, lecz Mokotów skutecznie zaangażował siły wroga, tak że zatrzymał od południa atak sił niemieckich na Śródmieście.
Po zakończeniu uroczystości pod pomnikiem "Mokotów Walczy 1944" z parku im. Orlicz-Dreszera wyruszył Marsz Mokotowa, który przeszedł ulicą Puławską pod obelisk przy ulicy Dworkowej poświęcony pamięci 119 zamordowanych powstańców z "Baszty". Uczestnicy marszu zatrzymali się po drodze przy tablicy upamiętniającej twórców "Marszu Mokotowa" - Mirosława Jezierskiego "Karnisza", który napisał słowa do tej piosenki, i Jana Markowskiego "Krzysztofa", który był autorem muzyki.
Około południa marsz, organizowany co roku w ramach obchodów rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego, dotarł do obelisku pamięci przy ulicy Dworkowej upamiętniającego tragedię, która rozegrała się tam 27 września 1944 roku. Ponad stu powstańców "Baszty" zostało tam rozstrzelanych przez Niemców. Było to już po kapitulacji Mokotowa po tym, jak zabłądzili w kanałach - przedzierając się do Śródmieścia przez pomyłkę wyszli z włazu, który znajdował się przy ul. Dworkowej 3/5. Na tym terenie stacjonowała komenda żandarmerii na powiat warszawski. Niemcy dokonali mordu wbrew umowie kapitulacyjnej dzielnicy, która gwarantowała traktowanie powstańców jako jeńców wojennych.
Obecna na środowej uroczystości Danuta Wiśniowiecka, "Hanka”, podczas powstania starszy sierżant w kompanii łączności Pułku „Baszta", była wśród osób, które 27 września wyszły z kanałów przy Puławskiej. "Kanałami wycofywaliśmy się do Śródmieścia. Wchodziliśmy do włazu na ulicy Bałuckiego pod niemieckim obstrzałem. Pierwszy odcinek kanału miał w przekroju nie więcej niż pół metra, trzeba było iść na kolanach, żeby dojść do większego kanału. Ten pierwszy moment był straszny: ciasno, duszno, ciemno, potworny smród. Szliśmy jedno za drugim, sznurkiem, najczęściej po kolana w wodzie, choć były odcinki, gdzie poziom wody, a właściwie ścieków, był wyższy. Przekroczyliśmy dwie tzw. bariery przygotowane przez Niemców, którzy robili takie kratownice z szyn, żeby zablokować drogę. Z trudem udało się nam je sforsować" - mówiła Wiśniowiecka.
"Między pierwszą a drugą barierą Niemcy wrzucili nam granaty do kanału i wtedy dostałam kamieniem w klatkę piersiową i upadłam. Potem nie nadążałam za grupą i zostałam w tyle. Zgubiłam się w kanale, błądziłam w sumie przez 20 godzin. Próbowałam wrócić na Mokotów i w pewnym momencie dołączyłam do takich trzech chłopców, nieznanych mi, nie z mojego oddziału, i szliśmy razem. W pewnym momencie usłyszeliśmy: +Chodźcie, chodźcie, chodźcie!+ Podeszliśmy do dużego włazu i tam nas wyciągnęli z kanału Niemcy, właśnie tutaj, na Dworkowej. Zrewidowali nas i postawili na górce do rozstrzelania. Stałam i czekałam na śmierć, kiedy przyjechał jakiś oficer niemiecki, wstrzymał egzekucję i zabrał nas do niemieckiego szpitala polowego" - wspominała Wiśniowiecka. W kolejnych dniach Danuta Wiśniowiecka uciekła ze szpitala i, wraz z innymi warszawiakami, trafiła do obozu w Pruszkowie. Po wojnie wyjechała do Wielkiej Brytanii, gdzie mieszka do dziś. (PAP)
aszw/ mlu/ hes/ mag/