Gest Willy'ego Brandta był dla Niemców częścią rozrachunku z samymi sobą - mówi PAP prof. Włodzimierz Borodziej z Instytutu Historycznego UW. 7 grudnia 1970 r. kanclerz RFN podczas oficjalnej wizyty w Warszawie uklęknął przed pomnikiem Bohaterów Getta.
PAP: Podczas wizyty w Polsce w grudniu 1970 roku Willy Brandt niespodziewanie klęknął podczas składania kwiatów pod Pomnikiem Bohaterów Getta w Warszawie. Przed kim tak naprawdę klęczał kanclerz RFN?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Tego nikt nie wie. Zarówno wśród głosów współczesnych, jak i relacji historycznych zawartych w literaturze przedmiotu, daje się zauważyć ten sam dylemat – czy poprzez ten gest Brandt składał hołd polskim, czy żydowskim ofiarom II wojny światowej? Nikt nigdy tego nie rozstrzygnął.
PAP: A w czym imieniu klękał?
Prof. Włodzimierz Borodziej: To też jest dobre pytanie. Jeden z najbliższych współpracowników Brandta napisał kiedyś takie zdanie: „Oto klęczy ktoś, kto nie powinien klęczeć w imieniu tych wszystkich, którzy powinni”. Brandt osobiście nie miał żadnego powodu, by to zrobić – był przeciwnikiem nazizmu od początku do końca trwania tego ustroju w Niemczech. Przed pomnikiem klęczał więc jako kanclerz RFN.
PAP: A może ten gest był teatrem politycznym?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Wszyscy sądzą, że to co zrobił Brandt było szczere. Jedynym wyjątkiem jest tu chyba Guenther Grass – zresztą prywatnie przyjaciel Brandta - który napisał literacką impresję na temat zachowania kanclerza. Tekst jest kpiarski i wyrażona jest w nim myśl, że to była znakomita aranżacja, a Brandt zachował się jak świetny aktor, bo z kolan wstawał tak, jakby ćwiczył ten gest wielokrotnie. Natomiast wszyscy świadkowie tego wydarzenia byli przekonani, że było to spontaniczne i na pewno nie wyreżyserowane.
PAP: W późniejszych wspomnieniach Brandt napisał: „Nad otchłanią niemieckiej historii, pod ciężarem milionów zamordowanych, uczyniłem to, co robią ludzie, kiedy brakuje im słów”. To była polityczna autokreacja, czy szczere wyznanie?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Myślę, że to drugie. Ale nie wyklucza też oczywiście tego, że był świadomy, iż jego zachowanie pod pomnikiem w dłuższej perspektywie przyniosło mu polityczne korzyści. Ale czy miał świadomość, że wykonuje jeden z najważniejszych gestów w historii Niemiec XX wieku? Może i miał, ale tego nie wiadomo.
Prof. Borodziej: To, co zrobił Brandt było kompletnie nie na rękę polskim komunistom. W tym czasie na „dobrego Niemca” z RFN nie było żadnego zapotrzebowania. Tak było za Gomułki i również potem, za Edwarda Gierka. Poza tym, Brandt klęknął na terenie dawnego getta, dwa lata po antysemickiej nagonce w Polsce. W tym kontekście to zachowanie było niesamowicie niezręczne i w żaden sposób nie szło wykorzystać go pozytywnie dla celów politycznych.
PAP: Jak na jego zachowanie zareagowano w RFN?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Zrealizowane w tamtym czasie badania sondażowe pokazały, że 41 proc. Niemców uznało gest Brandta za słuszny, a 48 proc. było odwrotnego zdania. Ten rozziew opinii publicznej doskonale pokazywał społeczny i kulturowy rozłam pomiędzy zwolennikami tych zmian, których symbolem był Willy Brandt, a tą częścią Niemców, która do tej pory głosowała na Partię Chrześcijańsko-Demokratyczną (CDU) i była nieufna względem nowinek płynących z lewej strony sceny politycznej w RFN.
PAP: Czy ten gest zmienił jakoś pozycję polityczną Brandta w Niemczech Zachodnich?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Jego partia – SPD - stała za nim murem, ale politycy chadecji uważali, że niemiecki kanclerz nie powinien klękać gdziekolwiek i przed kimkolwiek. Nie można jednak zapominać o tym, że w 1970 roku Brandt miał już najgorsze polityczne czasy za sobą. Jeszcze w latach 60. masowo wytykano mu jego postawę podczas wojny – to, że działał poza Niemcami w antynazistowskim ruchu oporu. Jeden z polityków CSU powiedział kiedyś o nim: „Nie wiem, co pan Brandt robił za granicą. My którzy byliśmy tutaj, wiemy, co robiliśmy”. Próbowano go więc wykluczać ze wspólnoty narodowej. Ale na początku lat 70. nikt już tego nie robił. No a w 1972 roku jego partia uzyskała najlepszy wynik wyborczy w swojej historii.
PAP: Dlaczego Brandtowi wyrzucano jego antynazistowską działalność?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Ponieważ wszystkich tych, którzy nie stali po stronie Hitlera traktowano jako osoby z założenia podejrzane. Mężczyźni z pokolenia Brandta w ogromnej większości walczyli na wojnie w mundurach Wehrmachtu i byli przekonani o tym, że wszyscy uczciwi Niemcy powinni byli opowiedzieć się po stronie swojej ojczyzny. To, że była ona nazistowska nie miało dla nich żadnego znaczenia. W tej optyce patrzenia, w walce o istnienie narodu niemieckiego – a tak na to patrzono – przyzwoici niemieccy obywatele powinni wspierać swoje państwo.
PAP: A jak zapatrywano się na gest Brandta w NRD?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Nic mi o tym nie wiadomo. Zresztą w tym samym roku miało tam miejsce inne zdarzenie, które bardzo dobrze zapamiętano i w którym również Brandt brał udział. W Niemczech Wschodnich spotkał się ze swoim imiennikiem i premierem NRD Willym Stophem. Kiedy obaj panowie wyszli na balkon, to tłum zaczął spontanicznie skandować: „Willy! Willy!”. I choć premier Niemiec Wschodnich miał to samo imię, to wszyscy doskonale wiedzieli, o którego Willy'ego chodzi. Przy okazji drugiego spotkania władze NRD staranniej dobrały publiczność i już żadnych okrzyków nie było.
PAP: Wróćmy na grunt polski. Biorąc pod uwagę to, że ekipa Gomułki próbowała się w oczach społeczeństwa legitymizować m.in. antyniemiecką polityką historyczną, to reakcja władz PRL na zachowanie Brandta przed pomnikiem nie mogła być entuzjastyczna...
Prof. Włodzimierz Borodziej: To, co zrobił Brandt było kompletnie nie na rękę polskim komunistom. W tym czasie na „dobrego Niemca” z RFN nie było żadnego zapotrzebowania. Tak było za Gomułki i również potem, za Edwarda Gierka. Poza tym, Brandt klęknął na terenie dawnego getta, dwa lata po antysemickiej nagonce w Polsce. W tym kontekście to zachowanie było niesamowicie niezręczne i w żaden sposób nie szło wykorzystać go pozytywnie dla celów politycznych.
Dlatego o ile w RFN ten gest zrobił ogromne wrażenie, to w PRL usiłowano go przemilczeć. Co prawda, tego dnia w Dzienniku Telewizyjnym pokazano klęczącego Brandta, ale to była jedna z wielu migawek. W prasie również zamieszczono informację, ale w taki sposób, że łatwo było ją przeoczyć – zajmowała cztery czy pięć wierszy wtopionych w ciasno zadrukowaną kolumnę. Jeden z moich przyjaciół miał nawet taką teorię, że jeżeli już w ogóle upowszechniano w gazetach jakieś zdjęcie Brandta, to takie, które było zrobione pod takim kątem, że można było odnieść wrażenie, iż Brandt klęczy, ale przed... polskim żołnierzem. Nie wiem, czy często używano tej fotografii, ale na pewno to robiono.
Władze PRL nie były zainteresowane nagłaśnianiem tego incydentu. W ogóle skłonny byłbym zaryzykować tezę, że stosunki między PRL a RFN w latach 70. i 80. potoczyłyby się tak samo, nawet gdyby Brandt nie uklęknął przed Pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego.
PAP: Czyli ten gest miał o wiele większe znaczenie dla Niemców, niż dla Polaków?
Prof. Włodzimierz Borodziej: Zdecydowanie tak. Dla Niemców to była część ich rozrachunku z samymi sobą. Jeśli chodzi o Polaków, to ta część z nich, która go w ogóle zarejestrowała – jak wspomniałem, władzom nie zależało na rozpowszechnieniu informacji o nim – rzeczywiście mogła się przekonać, że istnieją jakieś „inne” Niemcy Zachodnie. A więc nie te „rewanżystowskie”, które znała z gomułkowskiej propagandy. Ale w Niemczech ten gest stał się symbolem kanclerstwa Brandta.
Rozmawiał Robert Jurszo (PAP)
jur/