Na Sejmie Wielkim toczyła się walka, by wolność w Rzeczypospolitej była rządna, jak chcieli autorzy Konstytucji 3 Maja, a nie anarchiczna i anachroniczna - mówi PAP prof. Wojciech Kriegseisen z Instytutu Historii PAN. We wtorek mija 225. rocznica uchwalenia Ustawy Rządowej.
PAP: Czy pojawiające się u schyłku XVIII w. projekty reform miały charakter republikański i były wyrazem powszechnego wśród szlachty przekonania, że każdy król dąży do zniszczenia demokracji szlacheckiej i wprowadzenia rządów absolutnych?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Nie każdy projekt tego okresu miał charakter dosłownie republikański, czyli antymonarchiczny. Projekty kręgu Czartoryskich miały charakter republikański, ale taki, który dziś określilibyśmy mianem oligarchicznego. Z kolei Stanisław Poniatowski był zwolennikiem parlamentaryzmu na wzór angielski, ponieważ był anglofilem.
Jeśli pyta pan, czy w ówczesnych projektach były elementy samozadowolenia znanego z XVII w., to jeśli ograniczymy się do projektów radykalnie republikańskich, balansujących na granicy politycznego szaleństwa, a formułowanych przez magnatów związanych z Targowicą, takich jak Seweryn Rzewuski, to można powiedzieć, że tak. Jest w nich silnie akcentowany pogląd, że wprawdzie Rzeczpospolita przeżywa kryzys, ale solą ziemi jest szlachta, czyli de facto magnateria. Moim zdaniem tego rodzaju przekonania ocierały się już wtedy o patologię umysłową. Świat zmieniał się na oczach tych ludzi, a oni wciąż wygłaszali apologie demokracji szlacheckiej, pod czym rozumieli oligarchiczną władzę ich grupy.
Szczególnie fanatyczny pod tym względem był Seweryn Rzewuski, który był zwolennikiem radykalnej decentralizacji państwa. Były też innego rodzaju projekty, które zajmowały się m.in. sprawą dopuszczenia do decydowania o sprawach publicznych stanu mieszczańskiego. Obrona dotychczasowego monopolu szlachty w sprawach politycznych była jednym z kluczowych elementów tego frazeologicznego republikanizmu. Nie wiem, na ile była to wyłącznie frazeologia, a na ile rzeczywiste przekonanie do wzorów republikańskich.
Współcześni badacze historii idei ze szkoły Cambridge zajmujący się republikanizmem nowożytnym nie czytują projektów reform polskich ze względu na barierę językową. Sądzę jednak, że byliby zszokowani, że takie poglądy mogą być traktowane jako republikańskie. Są one bowiem krańcowo odległe od wszystkiego, co znają z myśli politycznej z Anglii czy Niderlandów.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Sądzę, że Konstytucja 3 Maja budziła wśród obserwatorów zachodnioeuropejskich zainteresowanie nie dlatego, że byłby to dla nich projekt głęboko inspirujący intelektualnie. Fascynować ich mógł fakt, że Polacy traktowani jako społeczeństwo niezbyt znane z rozsądku politycznego zdobyli się na taki przebłysk mądrości, pozwalający na zawarcie kompromisowego porozumienia ponad podziałami. Udało się uniknąć rzezi, która wówczas trwała we Francji. Przypomina to stosunek Zachodu do obrad Okrągłego Stołu w 1989 r.
PAP: Jak postrzegano Konstytucję 3 Maja w Anglii?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Nigdy nie prowadziłem w tej sprawie szczególnych badań. Sądzę, że Konstytucja 3 Maja budziła wśród obserwatorów zachodnioeuropejskich zainteresowanie nie dlatego, że byłby to dla nich projekt głęboko inspirujący intelektualnie. Fascynować ich mógł fakt, że Polacy traktowani jako społeczeństwo niezbyt znane z rozsądku politycznego zdobyli się na taki przebłysk mądrości, pozwalający na zawarcie kompromisowego porozumienia ponad podziałami. Udało się uniknąć rzezi, która wówczas trwała we Francji. Przypomina to stosunek Zachodu do obrad Okrągłego Stołu w 1989 r.
PAP: Konstytucja 3 Maja i Okrągły Stół są dowodami, że historia czasem przyspiesza i odwraca swój bieg. W 1787 r. odbywa się zjazd w Kaniowie, rok później Sejm zbiera się, aby przygotować udział Polski w wojnie z Turcją po stronie Rosji. Wkrótce później zostaje zlikwidowana Rada Nieustająca, armia zwiększona do stu tys. żołnierzy i rozpoczynają się też prace nad nowym ustrojem. Dlaczego w atmosferze tego okresu tak szybko zmieniają się priorytety króla i reformatorów?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Bo były to różne priorytety. Cel zwołania Sejmu, jakim miał być udział w wojnie przeciwko Turcji, był rozsądny, ponieważ polityczno-wojskowy sojusz z Rosją miał nas osłonić przed ambicjami rozbiorczymi Prus i Austrii. Rosja już „nas miała”. Król chciał potwierdzić ten układ wychodząc z założenia, że nie jest on idealny, ale przynajmniej chroni nas przed rozbiorem. Rosja miała być według Poniatowskiego i jego współpracowników „opiekunem” i patronem. Na przyszłość można było mieć nadzieje, że uda się te relacje zmienić na bardziej korzystne.
W 1788 r. pojawili się na Sejmie posłowie, najczęściej młodzi, którzy uderzyli w tony patriotyczne. Wydawało im się, że wystarczy się zerwać i odrzucić zależność od Rosji. W ówczesnej korzystniejszej sytuacji międzynarodowej prosiło się, żeby to wykorzystać…
PAP: …i jakoś to będzie…?
Prof. Wojciech Kriegseisen: „Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i - jakoś to będzie!”. Uformowało się szybko stronnictwo patriotyczne. Patriotyzm jego członków był dwojakiego rodzaju. Część stanowili ewidentni agenci Petersburga lub posłowie świadomie prowadzący politykę prorosyjską, ponieważ mieli w tym swój interes. Szefem patriotów był jegomość o nazwisku Branicki. Coś to nazwisko w kulturze polskiej znaczy. I to znaczy bardzo negatywnie. Byli w tym stronnictwie także tacy, którzy wierzyli, że są w stanie wyrwać Polskę spod rosyjskiej dominacji.
Powstała więc fala patriotycznej mobilizacji. Ludzie, którzy nigdy nie nosili kontusza, wręcz „urodzili się” we frakach, przebierali się w stroje polskie, popisywali się podgolonymi głowami i wygłaszali tak antyrosyjskie przemówienia, że dziś dziwi, jak głębokiemu chciejstwu ulegli. Było to myślenie w kategoriach całkowicie życzeniowych. Uważano, że ktoś coś za nas załatwi. Bracia Potoccy uważali, że naszym sojusznikiem przeciwko Rosji będą Prusy. Po mniej więcej roku okazało się, jak to ma wyglądać w praktyce. Prusacy powiedzieli, że „coś za coś”. Obiecywali pomoc przeciw Rosji w zamian za Toruń i Gdańsk.
Likwidacja Departamentu Wojskowego Rady Nieustającej, a następnie samej Rady, miała miejsce w atmosferze nienawiści do tego organu władzy, co może nas dziwić. Wprawdzie Rada była narzucona na Sejmie po pierwszym rozbiorze, ale jej działalność miała pozytywne aspekty.
PAP: Przynajmniej był to jakiś rząd.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Zgadzam się. Była to tylko namiastka rządu, ale wprowadzała jakiś porządek. Pamiętajmy również, że Rosjanie nie stworzyli Rady Nieustającej wyłącznie po to, aby kontrolować Polskę. Tacy ludzie jak rosyjski ambasador Otto Magnus von Stackelberg i rosyjski minister spraw zagranicznych Nikita Panin wierzyli jeszcze, że możliwa jest realizacja pomysłu wykorzystania wielkiej obszarowo i ludnościowo Rzeczypospolitej jako realnego sojusznika, a nie tylko jako bezpiecznego obszaru komunikacji militarnej. Wojsko sojusznicze mogłoby się przydać Rosji np. do wojny z Austrią, a może nawet z Prusami. Świeże było przecież wspomnienie wojny siedmioletniej.
PAP: Rzeczpospolita odzyskałaby wówczas Prusy Królewskie?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Obiecywać można różne rzeczy, ale nie sądzę.
PAP: Można było obiecywać dostęp do Morza Czarnego kosztem Turcji.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Prot Potocki podejmował nawet próby żeglugi Dniestrem. Chodziło przede wszystkim o zbyt polskiego zboża z Ukrainy. W rokowaniach dyplomatycznych Rosjanie do niczego tak daleko idącego nie musieli się zobowiązywać. Na zjeździe w Kaniowie Katarzyna II, która po latach spotkała się ze Stanisławem Augustem Poniatowskim, niczego mu nie obiecała, raczej wycofywała się z wcześniejszych sugestii. Po co zobowiązywać się do czegokolwiek wobec państwa, które nie ma na Rosję żadnych skutecznych narzędzi nacisku. Na pewno należało to wykorzystać, ale to już przedmiot dyskusji publicystów, ale nie historyków.
PAP: Kilka lat temu głośna była polemika pomiędzy Adamem Zamoyskim a prof. Andrzejem Nowakiem. Zamoyski sugerował, że przeciwnicy Konstytucji 3 Maja bronili Rzeczypospolitej przed „bluźnierstwami oświecenia”. Idąc tym tropem można zadać pytanie, czy ustawa ta nie została uchwalona w wyniku spisku i zamachu stanu?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Dla zwolenników naiwnych teorii spiskowych był to oczywiście spisek masoński. Problem tylko w tym, że członkowie lóż masońskich, które były dość ekskluzywnymi klubami towarzyskimi, a nie politycznymi, znajdowali się we wszystkich ówczesnych stronnictwach politycznych. Byli wśród reformatorów i przeciwników reformy państwa, a także w katolickim episkopacie. W rzeczywistości cały ów domniemany spisek polegał na przyspieszeniu sesji sejmowej, tak aby było na niej jak najmniej opozycjonistów. Nie jest to być może wyrafinowana technika, ale bardzo często stosowana w wielu parlamentach dla wymanewrowania przeciwnika. Trudno to uznać za spiskowe działanie.
Drugim elementem owego strasznego spisku miało być odczytanie depesz dyplomatycznych na początku posiedzenia 3 maja. Wynikało z nich, że zagrożenie dla państwa jest tak wielkie, iż decyzje o reformie ustrojowej trzeba podejmować natychmiast. Rzeczywiście depesze dobrano i przedstawiono tak, aby przekonać posłów do szybkiej decyzji, ale nie ma w tym żadnego elementu nacisku.
Konstytucja została przegłosowana tak łatwo, ponieważ w Sejmie większość mieli reformatorzy. Wkrótce okazało się, że przewagę mieli również na sejmikach, czyli "w terenie". Z wyjątkiem wątłych protestów szlachty z najbardziej konserwatywnych regionów, takich jak Wołyń, Konstytucja została zaakceptowana przez szlachtę. Pamiętajmy bowiem, że była kompromisem.
Cecha ta służyła później krytyce tego aktu jako niedostatecznie reformatorskiego, np. w takich obszarach jak kwestia chłopska. W Konstytucji zapisano, że są oni wzięci w opiekę prawa. To tylko frazes. Co z mieszczanami?
PAP: Niewiele więcej…
Prof. Wojciech Kriegseisen: Przedstawiciele stanu mieszczańskiego zostali dopuszczeni na Sejm, ale bez prawa czynnego, stanowiącego głosu. A co do rzekomo oświeceniowego, antychrześcijańskiego charakteru Konstytucji, to wspomnijmy, że utrzymano zakaz zmiany wyznania z katolickiego na jakiekolwiek inne.
PAP: Zapisano także, że jest to religia „narodowa panująca”.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Pytanie, co to znaczy. Nikt nie miał wątpliwości, że jest to religia narodowa. Ciekawsze, że ze względu na ukraińskich unitów utrzymano karalność za konwersję. Obawiano się ich masowych konwersji na prawosławie, ale ograniczenie to kłóci się przecież z oświeceniową definicją swobody sumienia.
Z zainteresowaniem śledzę takie dyskusje, jak wspomniana przez pana pomiędzy Andrzejem Nowakiem a Adamem Zamoyskim. Żaden z nich nie może być podejrzany o brak patriotyzmu, ale pamiętajmy, że Zamoyski jest przede wszystkim publicystą historycznym. Polecam prace innego historyka związanego z Wielką Brytanią, Richarda Butterwicka-Pawlikowskiego „Polska rewolucja a Kościół katolicki 1788-1792”. Można się z niej dowiedzieć, jak w rzeczywistości wyglądało zagrożenie oświeceniową dechrystianizacją Polski.
PAP: Czy można powiedzieć, że największą wartością tej Konstytucji, która nigdy do końca nie weszła w życie, jest to, że uratowała naród, ale przyczyniła się do upadku Rzeczpospolitej?
Prof. Wojciech Kriegseisen: Nigdy bym tak nie powiedział. Nie należy mylić skutków z przyczynami. Proszę wykonać eksperyment myślowy i odpowiedzieć na pytanie, czy możemy być pewni, że po zakończeniu wojny z Turcją Rosja nie interweniowałaby w Polsce, nawet gdyby nie uchwalono Konstytucji? Historyk nie może stawiać takich pytań poważnie, ale biorąc pod uwagę wszystko, co wiemy o stosunku Katarzyny II do Polski i Stanisława Augusta Poniatowskiego, uważam, że trudno byłoby bronić tezy, że Rosjanie zrezygnowaliby z kontroli nad modernizującym się państwem polsko-litewskim.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Daleki jestem od tezy, że Konstytucja spowodowała upadek państwa. Mogło się do tego przyczynić raczej to, że reforma została uchwalona zbyt późno. Ze względu na głębokość podziałów politycznych i słabość militarną Rzeczypospolitej nie dało się zrobić więcej. Bagnetów w starciu z naszymi sąsiadami mieliśmy niewiele.
PAP: Wówczas mówiło się, że można „przeczekać Katarzynę".
Prof. Wojciech Kriegseisen: Można było, choć teza ta pojawiła się w XIX w. Wciąż znajdujemy się w tej samej sferze, co w przypadku dyskusji o powstaniu warszawskim. Dziś wiemy, że nie było konieczne. Są takie sytuacje, że procesy społeczne trudno zatrzymać. Latem 1944 r. nastrój w Warszawie był taki, że trudno było sobie wyobrazić, że nie rozpocznie się walka z – jak się wtedy wydawało – uciekającymi w panice Niemcami. Mieszkańcy Warszawy nie wiedzieli, że uciekają niemieckie tyły, a pod Radzyminem Niemcy pobiją Sowietów.
Podobnie w 1788 i 1789 r. wydawało się, że Rosjanie są w klinczu między Szwecją a Turcją i w oparciu o sojusz z Prusami można będzie wybić się na niepodległość. To uruchomiło proces reform, którego uwieńczeniem było uchwalenie Konstytucji. Ukróciła ona również bezhołowie, którego było wiele na Sejmie Wielkim. Widać było, że łatwiej gadać niż decydować. W pewnym momencie należało przejść od dyskusji do decyzji, szczególnie w kontekście pogarszającej się sytuacji międzynarodowej.
Daleki jestem od tezy, że Konstytucja spowodowała upadek państwa. Mogło się do tego przyczynić raczej to, że reforma została uchwalona zbyt późno. Ze względu na głębokość podziałów politycznych i słabość militarną Rzeczypospolitej nie dało się zrobić więcej. Bagnetów w starciu z naszymi sąsiadami mieliśmy niewiele.
PAP: Wydaje się więc, że trochę racji ma jeden z największych znawców dawnej Rzeczypospolitej Władysław Konopczyński pisząc, że Konstytucja była efektem dominującej na Sejmie „narodowej atmosfery” i „odwrotu od peruk do wąsów”.
Prof. Wojciech Kriegseisen: Można to określić takim skrótem, ale pamiętajmy, że dla wielu z nas wolność wydaje się naturalną predyspozycją i jest traktowana jako ważna wartość. W Rzeczypospolitej była to wartość mistyfikowana, którą kultywowano przez całe pokolenia wychowywane w kulcie wolności szlacheckiej czyli - jak wtedy sądzono - narodowej. Niezależnie od niuansów była traktowana jako wartość jednoznacznie pozytywna. W ostatnich dekadach XVIII w. do udziału w życiu politycznym weszło pokolenie wychowane w szkołach, w których wolność kojarzono z konkretnymi pożytkami politycznymi i trudno się dziwić, że potrzeba takiej wolności wybuchła na pierwszym od dawna Sejmie obradującym bez rosyjskiego nadzoru.
Walka polityczna toczyła się o to, by była to wolność rządna, jak chcieli autorzy Konstytucji 3 Maja, a nie anarchiczna i anachroniczna, jak wyobrażali ją sobie jej wrogowie.
Rozmawiał Michał Szukała (PAP)
szuk/ ls/ gma/