Inwestycje w Centralny Okręg Przemysłowy, oprócz wpływu na polski potencjał obronny, miały spore znaczenie społeczne. Aktywizowały zaniedbany i bierny region - Galicję, w której występowało duże bezrobocie – mówi w wywiadzie dla PAP prof. Wojciech Morawski.
Prof. Wojciech Morawski jest kierownikiem Zakładu Historii Gospodarczej i Społecznej Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.
PAP: W jakich okolicznościach narodził się pomysł stworzenia COP-u?
Prof. Wojciech Morawski: W 1937 r. świat już wychodził z wielkiego kryzysu. Okazało się jednak, że w wielu krajach w łagodzeniu skutków kryzysu pomagał interwencjonizm państwowy. W Polsce tego typu zwrot polityczny nie był możliwy przed 1935 r., gdyż jego przeciwnikiem był Józef Piłsudski, który miał raczej tradycyjne, liberalne poglądy na gospodarkę.
Prof. Morawski: COP istotnie wpłynął na zdolności obronne Polski, był zastrzykiem nowoczesności. Pamiętajmy jednak, że od II RP nie zależał moment wybuchu wojny. Gdybyśmy znali datę ataku Niemiec na Polskę wcześniej, to moglibyśmy mieć z COP-u dużo więcej korzyści, np. długie serie nowoczesnych samolotów. Tymczasem do ostatniej chwili była niepewność, panowało przekonanie, że rozgrywka z Niemcami to jedynie wojna nerwów, do ostatniej chwili trwał eksport samolotów.
Sytuacja zmieniła się po śmierci Piłsudskiego, a także umocnieniu pozycji wicepremiera i ministra skarbu Eugeniusza Kwiatkowskiego. Konieczne stało się zwiększenie potencjału obronnego naszego przemysłu. Sytuacja międzynarodowa była napięta i wiele krajów się zbroiło. Aktywna polityka państwa, podobna do inwestycji jakim było COP, była realizowana np. na Węgrzech, w III Rzeszy i ZSRR.
PAP: Jak wielka była to inwestycja? Czy była opłacalna?
Prof. Wojciech Morawski: COP był wielką inwestycją państwową. Do wybuchu II wojny światowej Polacy wydali na jego budowę od 400 do 500 milionów złotych. Należy mieć na uwadze fakt, że roczny budżet kraju zamykał się między 1,5 a 2 mld złotych. Różnie można liczyć opłacalność COP-u; trudności wynikają m. in. z faktu, że do 1939 r. nie został on ukończony. Z pewnością nie były to jednak pieniądze stracone. Z punktu widzenia dzisiejszej perspektywy inwestycje w COP były potrzebne. Ślady ówczesnego rozwoju do dziś widzimy np. w południowej Polsce, gdzie ludzie korzystają ze stworzonej wtedy infrastruktury.
PAP: Na ile koncentracja przemysłu w ramach COP-u wpłynęła na efektywność polskiej gospodarki w drugiej połowie lat 30.?
Prof. Wojciech Morawski: Walor COP-u polegał przede wszystkim na tym, że aktywizował on dotychczas zaniedbany region. Wprowadzono do obiegu nowoczesnego życia gospodarczego dosyć bierną na tym polu Galicję, a wiec część COP-u leżącą na południe od Wisły i Sanu. Galicja była najgęściej zaludnioną częścią Polski, występowało w niej duże bezrobocie na wsi. W tym sensie inwestycje w COP – niezależnie od ich sensu – miały spore znaczenie społeczne. Inaczej sytuacja przedstawiała się w części tzw. kielecko-radomskiej COP-u, która wcześniej była w Królestwie Polskim. Była ona rozwinięta za sprawą Staropolskiego Okręgu Przemysłowego.
PAP: Jak stworzenie COP-u wpłynęło na wzrost polskiego potencjału obronnego?
Prof. Wojciech Morawski: COP istotnie wpłynął na zdolności obronne Polski, był zastrzykiem nowoczesności. Pamiętajmy jednak, że od II RP nie zależał moment wybuchu wojny. Gdybyśmy znali datę ataku Niemiec na Polskę wcześniej, to moglibyśmy mieć z COP-u dużo więcej korzyści, np. długie serie nowoczesnych samolotów. Tymczasem do ostatniej chwili była niepewność, panowało przekonanie, że rozgrywka z Niemcami to jedynie wojna nerwów, do ostatniej chwili trwał eksport samolotów. Nowoczesne samoloty myśliwskie eksportowano, co powodowało, że wymianę własnej floty lotniczej odkładano na później. Z tego punktu widzenia można zatem powiedzieć, że możliwości COP-u nie były wykorzystane w pełni.
Sądzę, że z punktu widzenia przemysłu zbrojeniowego najbardziej istotne były zakłady związane z przemysłem lotniczym: PZL Mielec i PZL Rzeszów. Poza nimi należy wymienić fabrykę opon w Dębicy, fabryki samochodów w Starachowicach i Lublinie oraz broni w Radomiu i Kielcach. Warto wspomnieć, że w Daszawie na przedmieściach Stryja (dziś na Ukrainie) odkryto największe wówczas na świecie złoża gazu ziemnego, które miały być wykorzystane przez COP.
PAP: Czy w czasie kampanii 1939 r. próbowano ratować zakłady COP-u np. poprzez ich ewakuację na Wschód?
Prof. Wojciech Morawski: W czasie kampanii 1939 r. COP niespodziewanie szybko został zajęty przez Niemców, dlatego jego możliwości nie zostały w pełni wykorzystane. Polacy nie zdążyli opracować planów ewakuacji zakładów na Wschód. Gdyby jednak do tego doszło, fabryki wpadłyby zapewne w ręce radzieckie, co wcale nie byłoby lepszym losem. Trzeba pamiętać, że kiedy opracowywano trójkąt bezpieczeństwa to opierano się na zagrożeniu, że granica południowa ze Słowacją jest granicą bezpieczną.
Tymczasem od marca 1939 r. kiedy Słowacja stała się państwem satelickim Niemiec, należało się liczyć z tym, że granica południowa Polski jest granicą wrogą i że także z tego kierunki może dojść do agresji. Wszystko to pogorszyło strategiczną pozycję COP-u.
PAP: Jak postrzegał COP okupant niemiecki? Jak wykorzystał COP w swoim przemyśle?
Prof. Wojciech Morawski: Niemcy przejęli COP i dokończyli podjęte przez Polskę inwestycje; mieli z nich duży pożytek dla swojego wysiłku zbrojeniowego. Był to nowoczesny, atrakcyjny okręg przemysłowy, co więcej, położony poza zasięgiem nalotów alianckich z Anglii czy z Włoch. Produkcja na rzecz armii niemieckiej trwała w zasadzie do samego końca wojny, a więc do czasu, gdy wyzwolono COP.
Prof. Morawski: W czasie kampanii 1939 r. COP niespodziewanie szybko został zajęty przez Niemców, dlatego jego możliwości nie zostały w pełni wykorzystane. Polacy nie zdążyli opracować planów ewakuacji zakładów na Wschód. Gdyby jednak do tego doszło, fabryki wpadłyby zapewne w ręce radzieckie, co wcale nie byłoby lepszym losem. Trzeba pamiętać, że kiedy opracowywano trójkąt bezpieczeństwa to opierano się na zagrożeniu, że granica południowa ze Słowacją jest granicą bezpieczną.
PAP: Jak w PRL-u przedstawiano Kwiatkowskiego i koncepcje COP-u?
Prof. Wojciech Morawski: Eugeniusz Kwiatkowski po 1945 r. zdecydował się wrócić z Rumunii do Polski. Przez pewien czas był pełnomocnikiem rządu do spraw odbudowy i zagospodarowania Wybrzeża, w związku z czym nie był postacią całkowicie wyklętą. W latach 50., po nastaniu stalinizmu, odsunięto Kwiatkowskiego od sprawowanych funkcji. Po 1956 r. nie była to osoba wyjątkowo napiętnowana.
Tradycja COP-u była żywa, zwłaszcza, że wkomponowywano ją w filozofię peerelowską zakładającą, że prawdziwym nośnikiem postępu jest inicjatywa państwowa. Z tego punktu widzenia przedsięwzięcia Kwiatkowskiego były traktowane jako zapowiedź tego, co w przyszłości miało okazać się słuszne. COP był bardzo nowoczesnym komponentem polskiej gospodarki. Kiedy u schyłku lat 50. przyszedł czas wycofywania się z inwestycji zbrojeniowych i dokonywania konwersji na rzecz cywilnej produkcji to np. inżynierowie z COP-u wyprodukowali samochód osobowy „Mikrus”. Był on bardzo udanym przedsięwzięciem i wyłącznie na skutek niechęci ZSRR i obawy przed konkurencją został zaniechany.
PAP: Jak w stosunku do programów inwestycyjnych w ramach COP-u wygląda współczesna polityka gospodarcza Polski?
Prof. Wojciech Morawski: Można powiedzieć, że okres międzywojenny był bardzo korzystny dla polskiego przemysłu, natomiast czy dla całości gospodarki – to jest to już jest bardziej dyskusyjne. Czasy tworzenia COP-u były jeszcze okresem powszechnej industrializacji. Kraje europejskie się uprzemysławiały i w tym przedsięwzięciu trwał w tej dziedzinie swoisty wyścig.
Po 1989 r. mamy do czynienia z dezindustrializacją Europy. Stare okręgi przemysłowe zanikają, przemysł przestał być głównym kołem zamachowym gospodarki. Ponieważ COP był bardzo nowoczesny, to trochę z niego zostało, np. w Rzeszowie wciąż funkcjonuje przemysł lotniczy. Generalnie jednak inwestycji przemysłowych porównywalnych z COP-em dziś nie ma. Obecnie inwestuje się w infrastrukturę, np. budowę autostrad czy gazoportu. Wynika to z faktu, że inaczej działają mechanizmy gospodarcze. Spuścizną po PRL jest raczej nadmiar nieefektywnej industrializacji, który trzeba było – możliwie małymi kosztami społecznymi – zlikwidować. Podejmowanie nowych przedsięwzięć w tej dziedzinie nie miałoby sensu.
Rozmawiał Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/