Hanna Radziejowska, szefowa Instytutu Pileckiego w Berlinie, mówi w rozmowie z PAP o wciąż problematycznej pamięci o II wojnie światowej w Niemczech. Przypomina, że tylko niewielki odsetek niemieckich zbrodniarzy został ukarany.
„Dwa lata temu fundacja Pamięć, Odpowiedzialność, Przyszłość (EVZ) wspólnie z Uniwersytetem Bielefeld przeprowadziła badania, w których pytano Niemców o to, kim byli ich przodkowie w czasach nazizmu. Odpowiedzi były zaskakujące. 17,6 proc. ankietowanych zadeklarowało, że +sprawcami+, około 18 proc. stwierdziło, że pomagali prześladowanym, a reszta - około 54 proc. - że była +ofiarami+. Badanie to co prawda nie mówi o tym, że Niemcy nie mają świadomości, czym był Holokaust, czym była III Rzesza i jaka jest odpowiedzialność i wina państwa niemieckiego. Pokazuje ono jednak początek bardzo niepokojącego procesu” - mówi Radziejowska i przypomina, że według najnowszych badań 25 proc. Niemców uważa, że o Holokauście mówi się o wiele za dużo, 17 proc., że za mało. 55 procent badanych jest zaś zdania - że tyle ile trzeba.
„Zakładam, że takie wyniki, to przede wszystkim efekt tego, że w niemieckich rodzinach mówi się wycinkowo o tym, kim byli przodkowie podczas wojny. Z jednej strony jest to naturalne, bo rodzina jest tym miejscem, gdzie o dziadkach mówi się pozytywnie. To o czym opowiada się w domu dotyczy zatem prawdopodobnie tzw. wypędzeń, bombardowań, czy gwałtów. Układa to w umysłach wnuków opowieść o doświadczeniu cierpienia” – tłumaczy szefowa Instytutu Pileckiego w niemieckiej stolicy.
„Funkcjonowanie takiej narracji – również w rodzinach – jest jednak możliwe tylko dlatego, że rozliczenie się z nazistowską przeszłością w Niemczech przebiegało na dwóch poziomach - uznaniu winy na poziomie politycznym (państwowym), i w bardzo niewielkim stopniu ukaraniu sprawców zbrodni” – zauważa Hanna Radziejowska i zwraca uwagę, że przykładowo tylko wobec 10 proc. całej niemieckiej załogi Auschwitz prowadzone były jakiekolwiek śledztwa w całej, też komunistycznej, Europie. W przypadku innych obozów odsetek ten waha się między 3 proc. a 5 proc. Większość sprawców nawet najbardziej rozpoznawalnych zbrodni, także członków Einsatzgruppen, nie stanęło przed sądem, a jeśli to często tylko jako świadkowie w innych procesach, choć dziś wydaje się to szokujące.
„Mało kto dziś już pamięta o specyfice procesów oświęcimskich w latach 60. we Frankfurcie. Opinia publiczna RFN musiała dopiero wtedy de facto po raz pierwszy skonfrontować ze zbrodnią Holokaustu. Prokurator Fritz Bauer, który do tych procesów z ogromnym wysiłkiem doprowadził uważał, że były one jego porażką, ponieważ nikt z tych, którzy byli skazani nie okazał skruchy” – relacjonuje rozmówczyni PAP.
„Na wystawie o Witoldzie Pileckim w Berlinie, pokazujemy nie tylko komunistyczne wymazywanie historii o Pileckim i polskim państwie podziemnym, ale także odkrywanie historii Auschiwitz i Holokaustu przez Niemców po wojnie.” – opowiada kierowniczka berlińskiego oddziału Instytutu Pileckiego.
„Jedne z ciekawszych świadectw pokazanych na wystawie to nagranie telewizyjne młodego niemieckiego prawnika - wolontariusza podczas frankfurckiego procesu, który opowiada, że polscy świadkowie byli traktowani podczas przesłuchań wręcz brutalnie i bez szacunku dla ich cierpienia wobec konfrontacji ze swoimi katami, którzy potrafili się z nich śmiać. Niestety dla zachodnich Niemiec PRL była tylko częścią bloku komunistycznego. Polskie powojenne świadectwa i przesłuchania, ale także raporty Pileckiego i wiele innych bardzo cennych świadectw i dokumentów zbrodni nie weszło do międzynarodowej nauki i światowego przekazu o doświadczeniu okupacji. W pewnym sensie ten stan trwa do dzisiaj. Historii II wojny światowej nie pisze się na zeznaniach polskich świadków” – ubolewa Radziejowska. „Dlatego tak nowatorski jest projekt Instytutu – Kroniki terroru, gdzie na angielski tłumaczone są tysiące polskich świadectw i dokumentów” – dodaje.
Zwraca też uwagę, że proces „oswajania” zbrodni Trzeciej Rzeszy w Niemczech trwał dziesiątki lat. Dobrym przykładem był wieloletni spór o budowę centrum dokumentującego zbrodni III Rzeszy w miejscu dawnej siedziby Gestapo - Topografii Terroru. Zostało ono otwarte dopiero w 2010 roku. „Po 10 latach działalności widać jak ważne było jego powstanie – rocznie wystawę o zbrodniach III Rzeszy odwiedza w centrum Berlina 1,3 mln zwiedzających” – mówi Radziejowska.
Opowiadania o historii II Wojny Światowej w Niemczech charakteryzuje się dziś poważnym paradoksem. Polega on na tym, że – jak podkreśla szefowa Instytutu Pileckiego w stolicy Niemiec – bardzo częstym dziś sposobem mówienia o polskiej „kulturze pamięci” jest przekonanie, że Polacy nie potrafią się rozliczyć ze swojego antysemityzmu i uprawiają propagandę o własnym bohaterstwie.
„Niemcy uważają się za depozytariuszy kapitału moralnego, bo potrafią powiedzieć +Byliśmy sprawcami+ i ponieważ Holokaust zajmuje ważne miejsce w szkolnych programach nauczania. Choć na poziomie prawnym, procesowi skazywania zbrodniarzy można naprawdę bardzo wiele zarzucić” – analizuje Radziejowska.
„Nastąpiło przemieszanie pojęć. Polaków, którzy żyli w najbardziej brutalnym reżimie okupacyjnym, jaki Niemcy stworzyli na podbitych przez siebie terenach, ocenia się według bardziej wyśrubowanych kryteriów niż samych Niemców. Kiedy mówimy o Pileckim, Karskim i Ładosiu to od razu pojawia się napomnienie, żebyśmy pamiętali też o szmalcownikach. Pojęcia odpowiedzialności politycznej – państwa polskiego i wysiłku walki o demokratyczną Europę zrównuje się do odpowiedzialności kryminalnej – Polaków zachowujących się podczas wojny nikczemnie” – ubolewa, dodając: „Chciałabym tylko przypomnieć, że Jan Tomasz Gross swoją książkę +Sąsiedzi+ napisał na podstawie dokumentów procesowych, tzw. sierpniówek. Zbrodnia w Jedwabnem została po wojnie osądzona, a ludzie skazani. Tymczasem zbrodniarze tacy jak kat Woli, Heinz Reinefahrt nigdy nie stanęli przed sądem, w dodatku byli w powojennych Niemczech szanowanymi obywatelami” – mówi szefowa filii Instytutu Pileckiego.
„Nie potrafiliśmy dotychczas opowiadać, że jako państwo, jako wspólnota polityczna zdaliśmy egzamin. Polska – poprzez państwo podziemne, rząd na emigracji i ogromną liczbę zwykłych ludzi, którym groziła śmierć i którzy ponieśli śmierć – prowadziła strukturalną politykę ratowania Żydów. Za szmalcownictwo groziła kara śmierci. Winni byli sądzeni zarówno przez instytucje podziemne jak i PRL” – przypomina Radziejowska.
Z Berlina Artur Ciechanowicz (PAP)
asc/ jar/