Po 1989 r. zmieniły się nawyki czytelnicze Polaków. Nie oznacza to jednak, by zaczęli sięgać po wcześniej zakazaną literaturę dysydencką. Ona była znana. Zaczęto czytać to, czego realnie brakowało przez lata komuny – powieści szpiegowskie i niezakłamaną historię.
Okres PRL jednoznacznie kojarzy się z cenzurą, ona zaś – z selekcjonowaniem dostępnej literatury. Po części istotnie tak było, ale tak naprawdę poza okresem stalinizmu fundamentalne dzieła literackie XX wieku były w komunistycznej Polsce w większości dostępne. „Rok 1984” George’a Orwella ukazał się co prawda oficjalnie dopiero w roku 1988, ale w drugim obiegu – nigdy przesadnie nie zwalczanym – ukazywał się parokrotnie od początku lat osiemdziesiątych. Oficjalnie publikowane były zresztą inne znakomite antyutopie ponuro komentujące totalitarną władzę, jak choćby „Myszy Natalii Mooshaber” Ladislava Fuksa czy odkryte na nowo po 1968 r. dzieła Franza Kafki. Sedno sprawy tkwiło w błędach związanych z organizacją w Polsce cenzury, które Piotr Nowak w tomie „Nie należy dopuszczać do publikacji” porównuje ze współczesnym nielegalnym kopiowaniem programów komputerowych. Na tej zasadzie w skopiowanej bezpośrednio z oryginału radzieckiego polskiej cenzurze „pełno było tzw. dziur”.
Cenzura promocyjna
Badacz wylicza cztery podstawowe „dziury”: konstytucyjną, nacjonalizacyjną, perswazyjną i kościelną. Pierwsza z nich była związana z brakiem odpowiedniego obostrzenia prawnego, a także brakiem jakichkolwiek powiązań ze służbami bezpieczeństwa. Jak tłumaczy Piotr Nowak:
„W codziennej praktyce cenzorskiej pisano np. krytyczne opinie na temat autorów zatrzymywanych tekstów, ale w znakomitej większości nie byli oni w żaden sposób represjonowani. Opinie te miały charakter poufny i nigdy nie trafiały ani do samych zainteresowanych, ani tym bardziej do służb bezpieczeństwa”.
Jeśli chodzi o „dziury” nacjonalizacyjną i kościelną, to można je obie połączyć wnioskiem, że nigdy nie udało się komunistycznym władzom do końca przejąć kontroli nad rynkiem wydawniczym. Jeszcze w 1950 r. – a więc po pięciu bardzo represyjnych latach – udział prywatnych oficyn w rynku książki wynosił 10 proc. i choć w następnych latach zadano mu sporo ciosów, to przez całą epokę PRL niezależnie od władz funkcjonowały wydawnictwa kościelne: Ars Christiana, Pax, Znak, Pallotinum i Księgarnia św. Wojciecha.
Wreszcie ostatnia „dziura” – perswazyjna. Z niejasnych powodów inaczej niż w innych krajach bloku wschodniego polska cenzura stosowała wobec autorów raczej system zachęt niż kar. Jak pisze Nowak:
„Autorzy szybko się przekonali, że warto walczyć z cenzurą, mówiąc precyzyjniej, postawić na grę z cenzurą. Ta gra przybierała na sile z każdą dekadą istnienia PRL, a jej uwieńczeniem było wymuszenie na cenzurze w latach osiemdziesiątych ubiegłego wieku obowiązku zaznaczania w tekstach prasowych wszelkich interwencji. Rzecz niemająca precedensu w żadnym państwie komunistycznym. Już zresztą wcześniej polska cenzura w porównaniu z radziecką była szczytem liberalizmu. Po 1956 r. otwarta kontestacja ustroju socjalistycznego przybrała na sile”.
To, o czym pisze Nowak, nie mogłoby się jednak wydarzyć bez wsparcia środowisk emigracyjnych. Właśnie tych, którzy mieli najbardziej na pieńku z cenzurą, najchętniej wydawano za granicą – skąd ich książki i tak trafiały do Polski, dystrybuowane w drugim obiegu z doskonałą pod względem marketingowym opinią książki nielegalnej. „Dzięki temu przeciętny pisarz w Polsce chciał być prześladowany przez cenzurę. Oczywiście im bardziej fakt ten udawało się nagłośnić w środowisku, tym lepiej” – uzupełnia Nowak.
Ograniczenia, jakim podlegał rynek wydawniczy, wynikały więc w większym stopniu z centralnego nim zarządzania i ograniczonej dostępności papieru niż z kwestii ideologicznych. Zakazanych autorów było stosunkowo niewielu, nigdy w każdym razie zakazy te nie były w Polsce tak drastyczne jak choćby w Czechosłowacji po okresie Praskiej Wiosny. O Rosji nie wspominając. Nad Wisłą literatura zakazana była całkiem nieźle znana, i to właśnie tłumaczy minimalny na nią popyt po roku 1989.
Sensacja na straganie
Pierwsze lata po upadku komunizmu pod względem literacko-wydawniczym stanowią dla historyków pod wieloma względami białą plamę. Dziki kapitalizm, jaki ogarnął całą praktycznie gospodarkę, dotyczył również książek. Mnożyły się niewielkie i działające krótko wydawnictwa, tytuły dystrybuowano często wprost z drukarni na ulokowane na bazarach łóżka polowe i stragany, tylko najwięksi trudnili się jakąkolwiek ewidencją. Z powodu braku uregulowań prawnych powszechną plagą tamtego okresu było też piractwo. Jak pisał Grzegorz Jankowicz w książce „Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre’a Bordieau. Raport z badań”:
„Brakuje dokumentów z tamtego czasu, a także danych związanych z rynkiem wydawniczym. W archiwach zachowały się jedynie szczątkowe informacje, a ich niekompletność daje wyobrażenie o postawie wydawców oraz analityków sektora wydawniczego. Stanowi to wyraźny symptom potransformacyjnego chaosu, który na pewien czas zapanował w polskim polu literackim (i szerzej: w całym polu produkcji kulturowej)”.
Teoretycznie więc nie wiadomo, co konkretnie wydawano, a już na pewno nie ma pewnych informacji o tym, w jakich nakładach i jak poszczególne książki się sprzedawały. Wiadomo właściwie tyle, że musiały to być zawrotne liczby, skoro między rokiem 1989 a 1993 liczba wydawnictw w Polsce wzrosła czterdziestokrotnie: z 60 do 2500. W praktyce jednak główne tendencje wydawnicze widoczne są gołym okiem.
Po 1989 r. nastąpił nad Wisłą triumf tego, o czym masowo marzono najbardziej – popkultury. W przypadku literatury przełożyło się to przede wszystkim na powieści sensacyjno-szpiegowskie, a głównymi bohaterami stawali się klasycy gatunku: Robert Ludlum, Alistair MacLean, Frederick Forsyth, Jack Higgins, Tom Clancy czy Ken Follett. Nie byli to autorzy zupełnie w Polsce nieznani. Na przeróżnych bazarach przy odrobinie szczęścia można było nabyć kserograficzne wydania ich najgłośniejszych powieści (niektóre miały wydania oficjalne), a już z pewnością wszyscy znali ich słynne ekranizacje, by wspomnieć „Tożsamość Bourne’a”, „Działa Navarony”, „Tylko dla orłów”, „Dzień szakala” czy „Psy wojny”. Istniały one jednak w świadomości wybiórczo. Dla oficyn podziemnych twórczość tych pisarzy była mimo to literaturą zbyt niskich lotów, dla komunistycznych władz z kolei dość niewygodną – zazwyczaj fabuły grały na zimnowojennych lękach, ścierali się w nich agenci CIA i KGB, przy czym ci drudzy byli jednoznacznie negatywni i przegrywali. Po 1989 r. dostępny stał się pełny zestaw tych autorów i był on zachłannie czytany.
Padło wyżej nazwisko Kena Folletta, warto jednak pamiętać, że jest on nie tylko twórcą niezłych książek szpiegowskich z najsłynniejszą, zekranizowaną z Donaldem Sutherlandem w roli głównej „Igłą”, ale też barwnej powieści historycznej „Filary ziemi” – wydanej właśnie w 1989 r. Podobnie jak na całym świecie w Polsce okazała się ona wówczas dużym sukcesem, co wskazuje na kolejną tendencję rynku czytelniczego po upadku komuny – historię.
Nowe sytuacje
Polacy rzucili się na nieprzekłamaną wersję historii, głównie najnowszej i polskiej, ale z rozpędu nieźle sprzedawały się też opracowania dotyczące innych krajów i epok. Hitem stała się monumentalna „Najnowsza historia polityczna Polski” Władysława Pobóg-Malinowskiego, pierwotnie wydawana w Paryżu i Londynie w latach 1953–1962. Jej autor zmarł w roku 1962, nie mógł więc poświęcić uwagi czasom komunizmu. Pod tym względem pierwsza zaspokoiła apetyty „Historia Polski 1914–1990” prof. Wojciecha Roszkowskiego (w podziemiu wydawał tomy historii pod pseudonimem Andrzej Albert). Sporym zainteresowaniem cieszyła się także niewielka książka znakomitego mediewisty prof. Benedykta Zientary „Dawna Rosja. Despotyzm i demokracja”. Nie było to może dzieło tak fundamentalne jak choćby „Świt narodów europejskich” tegoż autora, ale losy tego tytułu są w dużym stopniu charakterystyczne dla olbrzymiej części takich publikacji. Jak wspominał we wstępie przyjaciel autora, prof. Bronisław Nowak:
„Książka ta została napisana bardzo szybko w stanie wojennym i równie szybko została wydana w nader skromnej formie w podziemnym wydawnictwie. Nakład wyciśnięty z powielacza był tak znikomy, że nie starczyłoby go na obdzielenie wszystkich przyjaciół i kolegów autora. Użyłem tutaj warunkowej formy, bo autor nie otrzymał zwyczajowej porcji egzemplarzy i tylko przypadek sprawił, że jeden egzemplarz zachowany przez Marię Zientarową, a kupiony przez nią w przykościelnym punkcie sprzedaży podziemnej literatury, mógł być podstawą niniejszego wydania”.
Ocenia się, że rynek wydawniczy w Polsce uregulował się mniej więcej na przełomie wieków – podobnie jak gusta czytelników stopniowo odchodzące od literatury sensacyjnej. Pytaniem otwartym jest: czy gusta te zmierzają w jakimkolwiek kierunku. Bo chociaż poziom czytelnictwa w ostatnich latach – jeśli zaufać badaniom Biblioteki Narodowej – ustabilizował się na poziomie 38 proc. (taki odsetek czyta co najmniej jedną książkę rocznie), to spojrzenie na współczesne listy bestsellerów nie napawa optymizmem.
Na podstawie:
„Nie należy dopuszczać do publikacji”, (pod red. G. Gzela i J. Gzela), Toruń 2013
G. Jankowicz, P. Marecki, A. Pałęcka, J. Sowa, T. Warczok, „Literatura polska po 1989 roku w świetle teorii Pierre’a Bordieau. Raport z badań”, Kraków 2014
B. Zientara, „Dawna Rosja. Despotyzm i demokracja”, Warszawa 1995
jiw / skp /