Niebawem mieli zostać zamordowani strzałami w tył głowy, stojąc nad wielkimi dołami, niedaleko stacji kolejowej, gdzieś pośród gęstego lasu. Ale wtedy, niecałe cztery miesiące wcześniej, polscy jeńcy z obozu w Kozielsku próbowali cieszyć się wspólną Wigilią. Nie zawsze to wychodziło - spędzali ten wyjątkowy dzień setki kilometrów od rodzinnych domów, w sowieckiej niewoli. Tysiące Polaków zasiadło do uroczystej wieczerzy ostatni raz w życiu…
Jutro choinka, no i Wilię będziemy mieli fest. W dzisiejszym rozkazie władze zabroniły nam śpiewać jutro kolędy. No niech nas pocałują w dupę. Będziemy śpiewali cały wieczór. Chleb dali nam przy obiedzie. Wciąłem wszystek. Wyfasowaliśmy czaj i cukier. Obecnie Rudnicki i Łącki poszli gotować wodę na herbatę — naturalnie ze śniegu, bo wody „niet” – zapisał w dzienniku pod datą 22 grudnia 1939 roku polski jeniec z Kozielska ppor. Włodzimierz Wajda.
Feralnego roku 1939 Wigilia przypadała w niedzielę, wielu zatem świętowało ją już dzień wcześniej - 23 grudnia. Oczekiwanie na Święta, wspominał po latach ks. Zdzisław Peszkowski, który szczęśliwie uniknął śmierci w Katyniu, było wyjątkowo bolesne, choć Adwent to bezsprzecznie szczególny okres w pierwszych miesiącach niewoli tysięcy polskich oficerów. Im bliżej świąt, tym nastrój stawał się coraz trudniejszy do zniesienia tak dla nas, jak i chyba dla władz bolszewickich – zwracał uwagę duchowny, późniejszy kapelan Rodzin Katyńskich.
Jak podkreślał, w obozie kozielskim panował absolutny zakaz odprawiania liturgii kościelnej, oczywiście omijany przez polskich jeńców na różne sposoby, mimo surowych sowieckich regulaminów. Nawet w tamtych trudnych warunkach - relacjonował ks. Peszkowski - udało nam się zorganizować święta. Każdy w moim sektorze dostał nawet jakiś malutki podarek. (...) Przed dzieleniem się opłatkiem wysłaliśmy najmłodszego, aby zobaczył, czy już świeci gwiazda. Wśród nocnej ciszy zaczęliśmy Wigilię. Najstarszy z nas przeczytał wyjątek z Pisma Świętego, który odpisałem z mszalika pewnego majora, szczęśliwego posiadacza takiego skarbu, i składaliśmy sobie życzenia. (...) Wyjść w nocy nie było wolno… choć tak pięknie było na świecie: nieskalany śnieg, cisza, niebo roziskrzone gwiazdami i myśli, które tylko modlitwą się uskrzydlały.
„Pełno łez jawnych i ukrytych!”
W relacjach pomordowanych, odnalezionych w dołach śmierci w Lesie Katyńskim, nie brakuje nadziei płynącej z przeżywanej wspólnie Wigilii, choćby w najsurowszych warunkach sowieckiego obozu. Bo przecież jakoś należało ten szczególny dzień uczcić. Pierwszą Wigilię w niewoli i dla wielu… ostatnią. Smutny dzień – nic nie wiadomo co w domu – pisał osadzony w Kozielsku lekarz por. Jan Zienkiewicz.
Nadzieja nadzieją, ale radości było na ogół, co zrozumiałe, niewiele. Nie zabrakło oczywiście wzruszeń - mjr Stefan Pieńkowski zanotował: Wilia - ale jaka - pełno łez jawnych i ukrytych! Często dało się jednak wyczuć nastrój przygnębienia - nie tylko z powodu własnej niedoli, ale w związku z tragizmem losów ojczyzny, zaatakowanej jeszcze niedawno przez dwóch agresorów. Z jednej strony panowało ożywienie, z drugiej głęboka zaduma i nawet łzy. Kolędować nie wolno. Wszyscy przenieśli się myślami do swoich i snuli powrotne marzenia - zapisał w notatniku kpt. Tomasz Siwicki.
Pokój mój – 40 kolegów – dzielimy się opłatkiem i wśród szlochów i łez składamy sobie życzenia, a całą duszą i sercem rwie się każdy z nas do najdroższych. Po opłatku chleb ze śledziem i herbata. Nie mogę nic przełknąć. Oddalam się od mej pryczy i łkając, ślę swe życzenia Stefie i Hance, i wszystkim moim drogim gorącą modlitwą. Jak ona spędza wigilię? Z kim? Północ, zasypiałem, gdy zbudził mnie dyskretny, cichy chór kolęd. To chór kolegów tak piękny i tęskny, i rzewny, że znów ze wszystkich pryczy rozlega się tłumiony szloch, w którym czuć tęsknotę, rozpacz i własną straszną niemoc – taki obraz Wigilii 1939 roku pozostawił po sobie niezidentyfikowany oficer z dołów katyńskich, autor pamiętnika wydobytego podczas ekshumacji wiosną 1943 roku.
Świętowali, jak mogli
Już na kilka dni przed 24 grudnia wśród polskich jeńców panowało ożywienie, związane z koniecznością przygotowania wigilijnej kolacji. Jadłospis był różny, zawsze jednak starano się, aby wieczerza była jak najbardziej uroczysta. Śledź, kasza, gotowany dorsz, kisiel i moc herbaty – takich dań kosztował w przeddzień Bożego Narodzenia mjr Kazimierz Szczekowski.
Inny polski oficer, ppor. Dobiesław Jakubowicz, którego notatki znaleziono w Katyniu na miejscu zbrodni, pisał, że wigilijne menu przygotowywano już skoro świt, bo od godz. 4 rano. Po zebraniu się przy prowizorycznym stole i przemówieniach przełożonych, jeńcy dzielili się opłatkiem, a następnie ucztowali. Jedzono kanapki ze śledziem siekanym, ugniatane ziemniaki, smażoną rybę, kaszę z kisielem oraz jabłka; wznoszono toast naparstkiem wódki.
Nie zawsze menu na Wigilię było tak obfite - niekiedy Polacy zasiadający do symbolicznej wieczerzy mieli do dyspozycji jedynie suchary i śledzie czy konserwy; owoce były rarytasem. Do picia przeważnie czarna kawa, do tego papierosy... Wigilia była skromna, ale czuliśmy się jak w rodzinie - zapisał w podręcznym kalendarzu ppor. Augustyn Dyjas.
Porucznik Henryk Gorzechowski, przeniesiony z Kozielska do Griazowca, uniknął tragicznego losu tysięcy rodaków, dzięki czemu dane mu było wspominać później Wigilię 1940 roku. Wraz ze współtowarzyszami niedoli mógł posilić się wówczas tortem z białego i czarnego chleba, polanym roztopionym cukrem.
W zgodzie z polską tradycją
Polscy jeńcy robili wszystko, aby w Boże Narodzenie nie zabrakło choinek - "zarekwirowane" drzewka trzeba było oczywiście ukryć przed sowieckimi strażnikami. Czasami wystarczyć musiały - zapamiętał kpt. Siwicki - "zatknięte na słupach gałązki". Drzewko przyozdabiano czym się da – zwykłym papierem, czasem piernikami, a nawet papierosami.
Obowiązkowy musiał być też opłatek, wyrabiany naprędce ze zdobywanej różnymi sposobami mąki, zazwyczaj w kształcie małych placuszków, przypominających macę. Niekiedy potrzeba było naprawdę dużo szczęścia, aby je wypiec. Przydawały się też poprawne relacje z obozowym kucharzem.
Pamiętano też o innym stałym elemencie polskiej tradycji świątecznej - śpiewaniu kolęd, nie zawsze jednak z entuzjazmem, a niekiedy nawet ze "sztucznym humorem", bo przecież wyjątkowo ponure miejsce nie sprzyjało radosnemu świętowaniu. Śpiewanie kolęd nie szło. Wziąłem na siebie mycie naszych naczyń, ale pod warunkiem, że każdy opowie swoje ostatnie Boże Narodzenie i pomarzy, jak chce przeżyć następne. Po dwóch godzinach wszyscy chcieli być sami ze swoimi myślami - pisał po latach ks. Peszkowski.
Z relacją duchownego kontrastuje świadectwo osadzonego w Starobielsku rtm. Józefa Czapskiego, który zapamiętał Wigilię 1939 roku jako wyjątkowo gwarną noc: Pamiętam dziś długi stół zbity z desek, skradzione gdzieś drzewko, kilka bułeczek i cukierków i cały Starobielsk rozbrzmiewający przez noc kolędami. Władze obozowe były przerażone i nie mogły sobie dać z nami rady.
„Noc wielkiej próby wiary”
Personel obozów poddawał skrupulatnej obserwacji „stan polityczno-moralny” polskich jeńców. Świadczą o tym raporty i notatki służbowe, wysyłane w pierwszych dniach grudnia 1939 roku z Kozielska i Starobielska do szefa zarządu NKWD. Wspominano w nich o religijności uwięzionych oficerów, a także karach np. za próby rozwieszania w barakach krzyży czy ikon.
Każdy radził sobie zatem tak, jak potrafił - także księża, którzy odprawiali nabożeństwa, mimo surowych zakazów. Posługę kapłańską sprawowano w największej tajemnicy, często po zmroku. Spowiedzi udzielano ukradkiem, zazwyczaj w czasie spacerów, a niekiedy też… leżąc na pryczach. Kielichem była szklaneczka, pateną spodeczek. Hostia z mąki podkradzionej z kuchni. Z winem to dłuższa historia, bo kilka garści rodzynek otrzymałem za spodnie, które spodobały się bojcowi. Z tych rodzynek było wino - tłumaczył ks. Peszkowski.
Przed Świętami Sowieci zezwolili jeńcom Kozielska na napisanie listów (z podaniem adresu zwrotnego) do najbliższych. Chcieli w ten sposób uśpić czujność przyszłych ofiar, ukrywając swoje prawdziwe intencje. Spokój w Boże Narodzenie był jednak tylko pozorny, a przebieg tych uroczystych dni z premedytacją zakłócano. Około wpół do jedenastej przyszli bojcy i politrucy. Kręcili głowami na widok gałązek świerkowych, ustawionych na środku pokoju między pryczami, i białego płótna, na którym leżał opłatek i szopeczka... - zapamiętał sowiecką „wizytę” w wigilijny wieczór ks. Peszkowski.
Była to "noc wielkiej próby wiary" – zaznaczył duchowny. Funkcjonariusze NKWD nie tylko nie mieli hamulców przed dokonywaniem rewizji w barakach jenieckich, ale przeprowadzili też aresztowania duchownych różnych obrządków, wywożąc ich na moskiewską Łubiankę. W obozie kozielskim pozostał jedynie ks. Jan Ziółkowski – tylko dlatego, że przetrzymywano go wówczas w karcerze (za „nielegalne” odprawienie mszy św.). Dane mu było jeszcze celebrować nabożeństwa w Wielkanoc 1940 roku. Do końca wspierał duchowo polskich oficerów – podzielił ich los, ginąc z rąk Sowietów w Lesie Katyńskim.
Waldemar Kowalski
----------------------------
Wykorzystana literatura:
Kunert A. K., Katyń. Ocalona pamięć, Warszawa 2010.
Katyń. Relacje, wspomnienia, publicystyka, [praca zbiorowa], Warszawa 1989.
Pamiętniki znalezione w Katyniu, [praca zbiorowa], Paryż 1989.
Peszkowski Z., Wspomnienia jeńca z Kozielska, Wrocław 1992.
Źródło: MHP