Interesuje mnie nie tylko przeszłość przemocy, ale też powtarzające się mechanizmy jej wypierania, skądinąd umożliwiające jej powrót - powiedziała PAP prof. Joanna Tokarska-Bakir, antropolożka, autorka książki "Kocia muzyka" o pogromie krakowskim.
PAP: Przy lekturze „Kociej muzyki”, dwutomowego opracowania poświęconego pogromowi krakowskiemu z 11 sierpnia 1945 r., trudno uwolnić się od złości i bezsilności, że zaledwie trzy miesiące po zakończeniu II wojny światowej coś takiego się zdarzyło: tłum Polaków, w którym byli również milicjanci i żołnierze, w biały dzień urządził polowanie na Żydów ocalałych z Holokaustu. Czy takie uczucia towarzyszyły też pani w trakcie pracy nad tą książką?
Prof. Joanna Tokarska-Bakir: Uczuciem, jakie ogarnia mnie na półmetku moich badań nad tą tematyką, nie jest już oburzenie, ale raczej gorzkie rozbawienie, jak bardzo ujawniony przeze mnie obraz czasów powojennych odbiega od klasycznych wersji polityki historycznej, którymi nas karmiono. Do niektórych rzeczy, takich jak zakres udziału zdeklarowanych antykomunistów w budowie władzy komunistycznej po wojnie, zdążyłam się przyzwyczaić. „Kocia muzyka” jest drugą częścią trzyczęściowego projektu dotyczącego powojennych pogromów antyżydowskich.
Rozpoczęłam od pogromu kieleckiego z 1946 r. („Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego”, Warszawa 2018 – PAP), a po krakowskim, któremu poświęcona jest „Kocia muzyka”, w planach jest jeszcze monografia dotycząca pogromu rzeszowskiego z czerwca 1945 r.
PAP: Co takiego się stało 11 sierpnia 1945 r. w Krakowie? Czy początkiem kilkugodzinnego pogromu rzeczywiście było obrzucenie synagogi kamieniami i okrzyk przyłapanego na gorącym uczynku 12-letniego harcerza Antosia Nijakiego: „Żydzi mnie mordują”?
J.T.-B.: Można powiedzieć, że to się wcale nie zaczęło wtedy, ale w roku 1144 w Norwich w Anglii, bo to właśnie tam miał miejsce pierwszy europejski przypadek blood libel, czyli legendy, zgodnie z którą Żydzi mają porywać dzieci chrześcijańskie, chcąc pozyskać ich krew. Legenda o mordach rytualnych, stanowiąca część pobożności chrześcijańskiej, od XII wieku krążyła po Europie i dotarła do nas dopiero w XV wieku, już to przez Niemcy, już to przez Włochy.
Do jej rozpowszechnienia walnie przyczynił się ojciec Piotr Skarga, który przywiózł ją stamtąd i uwiecznił w "Żywotach Świętych Pańskich" (1579), które stały się najczęściej wznawianą książką polską (wyjąwszy Biblię). Ta legenda wciąż żyje w krwiobiegu każdego katolika, każdego chrześcijanina europejskiego, nawet jeśli sobie z tego dzisiaj nie zdaje sprawy. Tak było też w 1945 roku w Krakowie. Okrzyk biegnącego od strony synagogi Kupa przy ulicy Miodowej Antosia Nijakiego podziałał więc niczym dźwięk sygnałówki. Tłum zgromadzony na krakowskim Kazimierzu od razu wiedział, co należy robić.
PAP: Co?
J.T.-B.: Należy bić Żydów. Dlatego tłum wdarł się do synagogi, żeby pobić ludzi tam zgromadzonych na modlitwach szabatowych, a zaraz potem wzięto się za Żydów mieszkających po drugiej stronie ulicy w schronisku przy Miodowej 26. Przebywali tam żydowscy rozbitkowie cudem uratowani z Zagłady. Biciu towarzyszył rabunek, bo przecież „Żydzi mają złoto” - to przekonanie stało się przyczyną zguby tysięcy biedaków w czasie ostatniej wojny.
W dniu pogromu Żydów atakowano pod byle pretekstem, choćby takim, że ktoś widział, jak z ich okien strzelano, a ktoś inny chciał sprawdzić, czy w ich mieszkaniu nie ma broni lub porwanego dziecka. W jednej chwili cała ta akcja wyszukiwania i bicia Żydów rozniosła się po dzielnicy, rozlała się na centrum, dotarła nawet do Wieliczki. Aktywny udział w tym brali milicjanci i żołnierze V Okręgu Wojskowego, składający w żydowskich mieszkaniach „wizyty” albo przynajmniej legitymizujący swoją obecnością zachowanie pogromszczyków. Na potwierdzenie, że tak się działo, mamy mnóstwo relacji i dokumentów (są w drugim tomie "Kociej muzyki"). Czasami dochodziło do sytuacji tragikomicznych, jak w przypadku napadu na mieszkanie państwa Meitelesów, gdy zastraszeni lokatorzy wycofali zeznania ("Nie pamiętam, bym zeznał w śledztwie, że oskarżony Stawarski chciał mnie uderzyć w twarz tyle razy, ile mam lat"). Trudno nie zadawać sobie pytania, jak coś takiego mogło się dziać w kraju, o którym ulica mówiła, że u władzy jest "żydokomuna".
Epilog pogromu wcale nie był lepszy. Bo na komisariacie zeznania skarżących się na pobicia i rabunek Żydów wprawdzie przyjmowano, ale potem sąd nie dowierzał świadkom pogromu i bagatelizował całą sprawę - co ciekawe, działo się tak również, gdy sędziami byli Żydzi. Tak podchodzono nawet do tych sytuacji, gdy ofiarą był milicjant w mundurze: podporucznik Jerzy Kuriański, ugodzony nożem w starciu z pogromowym tłumem, usłyszał, że odszkodowania powinien się domagać z oskarżenia prywatnego. Władze, oskarżane o sprzyjanie Żydom, nie chciały iść na udry z narodem, a naród był przeżarty antysemityzmem. Tym bardziej że władza ludowa deklarowała, że popiera chłopstwo i proletariat. Zapadło więc trochę wyroków skazujących, ale łagodnych, a część postępowań umorzono.
W takiej atmosferze Żydzi decydują się w końcu na wyjazd, wcześniej składając fałszywe, bo wybielające pogromszczyków zeznania (jak cytowani wyżej Meitelesowie). Robią tak, bo chcą przynajmniej w spokoju się spakować. To jest zresztą sytuacja, którą prof. Hanna Zaremska (mediewistka, autorka prac poświęconych średniowiecznym dziejom Żydów w Polsce i innych krajach Europy Środkowej – PAP) przeczuwała, stwierdzając, że zbyt często skupiamy się na pogromach, a zbyt rzadko zastanawiamy się nad tym, jak Żydzi ułożyli sobie potem stosunki z sąsiadami. No więc ja staram się zrekonstruować to, co należało zrobić, żeby sobie te stosunki ułożyć, mimo pogromu i mimo nieukaranych wojennych zbrodni.
PAP: Skąd się wziął pomysł na tak rozległą pracę?
J.T.-B.: Jestem antropolożką kultury, więc interesuje mnie nie tylko przeszłość przemocy, ale też powtarzające się mechanizmy jej wypierania, skądinąd umożliwiające jej powrót. Pomysł na serię trzech monografii powstał w reakcji na bezradność tych historyków, którzy badania nad pogromami antyżydowskimi pozostawili w stanie nierozstrzygalności, konkludując, że nigdy się nie dowiemy, jak było naprawdę. Moja książka dowodzi, że wszystko zależy od dokładności kwerendy i przyjętej metody badawczej. Nawet jeśli nie wszystkie źródła się zachowały, dzięki rekonstrukcji powtarzających się okoliczności, w jakich doszło do przemocy, możemy wyrobić sobie zdanie o tym, co ją umożliwiało i dlaczego sfałszowano jej obraz. Powtarzalność jest najlepszym zabezpieczeniem przeciwko subiektywizmowi.
Odcięcie informacyjne, po każdym z pogromów wprowadzane przez komunistów, uruchamiało plotki o domniemanej prowokacji UB lub NKWD. Inni spekulowali, że to sami Żydzi wywoływali pogromy, aby doprowadzić do paniki wyjazdowej i zasiedlić Palestynę. Obie te hipotezy w wygodny sposób odwracają uwagę od właściwych sprawców i ich motywacji. I obie nie mają sensu naukowego – na "prowokację" nie ma nawet śladowych dowodów. A już samo przyjęcie założeń takich jak to o porozumieniu syjonistów z podziemiem graniczy z absurdem.
PAP: Więc pogromszczycy nie zostali sprowokowani?
J.T.-B.: Prowokacja nie była do niczego potrzebna. W "Kociej muzyce" i "Pod klątwą" opisuję systematycznie powtarzające się okoliczności wywołujące pogromy. Wymieńmy je: to wiara w legendę o mordzie rytualnym, oburzenie na "panoszenie się" Żydów w urzędach (władze komunistyczne otworzyły im drogę do urzędów państwowych), obawa przed koniecznością zwrotu zajętych w czasie wojny żydowskich nieruchomości oraz wojenny nawyk, że Żydów można bezkarnie zabijać i rabować. Każdy z tych czynników pojedynczo może rozbudzić żądzę mordu, a wtedy wszystkie wystąpiły równocześnie.
PAP: Rzekoma prowokacja polskich lub sowieckich służb to niejedyna teoria spiskowa, z jaką można się dziś spotkać, czytając o powojennych pogromach. Czy komuś rzeczywiście mogło zależeć, żeby doszło do takich aktów? Władzom, a może przeciwnikom tychże władz?
J.T.-B.: Nasza predylekcja do myślenia przyczynowego naraża nas na poważne błędy w ocenie prawdopodobieństwa zdarzeń przypadkowych. Zaradzić im może tylko dyscyplina myślowa, przestrzeganie zasad wnioskowania i opieranie się na dowodach. Teorie spiskowe mają to do siebie, że ich wyznawcy już na wstępie przyjmują skomplikowane założenia, których w nauce unikamy - to zasada ekonomii myślenia, zwana brzytwą Ockhama, od nazwiska XIV-wiecznego filozofa. Naukowiec wie, że im mniej założeń, tym większa szansa na końcowy sukces.
PAP: Dlaczego?
J.T.-B.: Dlatego że założeń nie kontrolujemy, traktujemy je jako daną, a danych się już nie udowodnia, prawda? Bierzemy je na wiarę, nie weryfikując, czy mają sens. Oto przykład. Bywa że zwolennicy teorii spiskowych zaczynają od założenia wyprodukowanego przez pytanie: qui prodest, "kto na tym skorzystał". Ale odpowiedź na to pytanie jest mniej jednoznaczna, niż zakładają. Można sądzić, że pogromy umacniały konieczność rządów twardej ręki i kompromitowały podziemie w oczach Zachodu. Ale można też dowodzić, że pogromy nie były na rękę władzom, bo obnażały ich słabość, udowadniały nie tylko, że nie panują nad tłumem, ale i nad własnymi służbami, które się do tłumu przyłączały.
Z drobiazgowej analizy źródeł do obu pogromów wynika, że ani w Kielcach, ani w Krakowie pogromszczykom - jak nazywam osoby, które biły swoich żydowskich współobywateli - nie przyświecał żaden inny cel poza tym, że chcieli się obłowić i pozbyć Żydów ze swojego otoczenia, co w tytule swojej książki podkreślił prof. Julian Kwiek („Nie chcemy Żydów u siebie. Przejawy wrogości wobec Żydów w latach 1944-1947”, Warszawa 2021 – PAP). Nie tylko w miastach, ale i na prowincji masowo zabijano wtedy Żydów, trwała systematyczna czystka etniczna. Atakowano ich spontanicznie, pomiędzy atakującymi na Kielecczyźnie i w Krakowie nie było żadnego porozumienia. Nie było potrzebne, tak samo jak niepotrzebna była jakakolwiek pogromowa prowokacja. Wystarczył antysemityzm.
PAP: Jak należy pisać o historii pogromów, żeby tym teoriom spiskowym nie ulegać?
J.T.-B.: Przede wszystkim trzeba uważnie czytać źródła. Kluczową rzeczą jest otwarta dyskusja naukowa i wycofanie państwowego poparcia dla określonych wersji historii. Oraz jawność. Jawność, której zarówno w sprawie pogromu krakowskiego, jak i kieleckiego nie było, ponieważ dla komunistycznych władz cenzurujących przepływ informacji obie te sytuacje były jedną wielką kompromitacją. Kompromitowało ich przecież to, że nie mieli zaplecza politycznego ani nawet kontroli nad własnym aparatem, bo w milicji, wojsku i Urzędzie Bezpieczeństwa służyło wiele osób, które jeśli nie były wrogami władzy ludowej, to przynajmniej potencjalnymi sabotażystami. Udowodniłam to, rekonstruując szczegółowo kariery milicjantów i wojskowych, którzy wzięli udział w pogromie krakowskim, i tych z pogromu kieleckiego. Do milicji zgłaszali się młodzi ludzie, którzy po prostu chcieli uniknąć powołania do wojska. Na Kielecczyźnie i w Krakowskiem były to całe wioski, zachowały się przecież listy milicjantów ochotników, wśród których rozpoznajemy nazwiska wcale nie lewicowych partyzantów, ale ludzi z NSZ, NZW, AK. Najczęściej podpisywali umowę na trzy lata, ale z reguły wylatywali znacznie wcześniej – za pijaństwo na służbie, korupcję i nadużywanie władzy. Milicja była schronieniem dla typów spod ciemnej gwiazdy, ludzi chcących dopilnować, by nie wydało się to, co wyprawiali w czasie wojny.
W rezultacie ktoś, kto w pogromie krakowskim upatruje prowokację, w „Kociej muzyce” znajdzie w pewnym stopniu potwierdzenie przypuszczeń, tyle że w kierunku odwrotnym od zamierzonego: nie będzie to prowokacja "komuny", lecz "antykomuny". Jest bowiem wiele przesłanek wskazujących na możliwość sabotażu ze strony podziemia osadzonego w nowych komunistycznych strukturach. Ewentualni dywersanci z "Żelbetu" AK, zatrudniwszy się w instytucjach siłowych Krakowa, np. w Komendzie Miejskiej MO, mieli możliwość zorganizowania szkodzących władzom i wywrotowych akcji. Problem jednak w tym, że również tej hipotezy nie da się udowodnić.
Rozmawiał Józef Krzyk
Prof. dr hab. Joanna Tokarska-Bakir, antropolożka kultury, religioznawczyni i literaturoznawczyni. Jest profesorem w Instytucie Slawistyki Polskiej Akademii Nauk i kieruje w nim Zakładem Badań Narodowościowych. Jest autorką wielu publikacji naukowych, m.in. "Okrzyki pogromowe: Szkice z antropologii historycznej Polski 1939–1946". (wyd. Czarne), "Legendy o krwi: Antropologia przesądu" (Wyd. W.A.B.) oraz: "Pod klątwą: Społeczny portret pogromu kieleckiego" i "Kocia muzyka: Chóralna historia pogromu krakowskiego" (dwie ostatnie ukazały się nakładem wyd. Czarna Owca). Laureatka wielu prestiżowych nagród, m.in. The Yad Vashem International Book Award oraz Nagrody im. Jana Długosza (obie za książkę „Pod klątwą. Społeczny portret pogromu kieleckiego”). (PAP)
jkrz/ miś/ js/