7 września 1968 r. polscy żołnierze stali się sprawcami tragedii, która rozegrała się w małym Jičínie. Rozlokowany nieopodal miasta Polacy, wchodzący w skład wojsk Układu Warszawskiego, które miały za zadanie zniweczyć wolnościowe dążenia Czechów i Słowaków, na zawsze odcisnęli swoje piętno na tym miejscu.
20 sierpnia 1968 r. wojska Układu Warszawskiego rozpoczęły okupację Czechosłowacji. W składzie sił „bratnich krajów” znajdowała się ponad 30 tysięczna 2 Armia Wojska Polskiego pod dowództwem gen. Floriana Siwickiego. Rozkaz polityczny o wzięciu udziału w operacji „Dunaj”, jak brzmiała oficjalna nazwa tłumienia czechosłowackich dążeń reformatorskich, podjął Władysław Gomułka i Biuro Polityczne Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. 2 Armia przekroczyła granicę krótko przed północą 20 sierpnia. Polscy okupanci zajęli obszar do ujścia Wełtawy, Usti nad Labem, Kralupy, Ceslav, Havlickov Brod, Brno, Ołumuniec, Opawę. W pobliżu Jičína rozlokowano 8 Drezdeński Pułk Czołgów Średnich 11 Drezdeńskiej Dywizji Pancernej dowodzony przez płk. Ryszarda Konopkę.
Dramatyczna noc
Wydarzenia z 7 września 1968 r. nie zostały do dziś zrekonstruowane. Według czeskiego historyka, Jana Kalousa, 7 września 1968 r., około godz. 22:00 z koszar niedaleko Jičína (wojska rozlokowane były gwiaździście około 2 km od miasta w miejscowości Ulibice), wyszło pięciu polskich żołnierzy. Wszyscy byli pijani i uzbrojeni. Około północy znaleźli się w mieście i dotarli do ogródka przy sklepie „Pramen”, przy dużym skrzyżowaniu na Na Letnè. Przechodząc przez nie minęli grupkę Czechów stojących koło budki telefonicznej, którzy wracali z kina po ostatnim sensie tego wieczoru.
Z kolei według relacji dowódcy 11 Dywizji, spisanej przez Lecha Kowalskiego w 1991 r., dwóch żołnierzy mających pełnić służbę wartowniczą w stanie nietrzeźwym wyszło z jednostki i udało się do miasta, gdzie nadal piło alkohol w jednej z restauracji. Zachowywali się bardzo agresywnie w stosunku do miejscowych. Z pułku wysłano po nich trzech innych żołnierzy, którzy dotarli do miasta już po rozpoczęciu strzelaniny. Tyle relacja płk. Konopki.
Z materiałów zebranych podczas śledztwa wynikało, że przebieg wydarzeń odbiegał trochę od wyobrażenia dowódcy, który w czasie dramatycznych wydarzeń przebywał na urlopie w kraju. Pięciu żołnierzy piło alkohol w jednym z czołgów 3 plutonu 4 kompanii czołgów, a następnie szeregowy Stefan Dorna i starszy szeregowy Zygmunt Zapasa postanowili udać się miasteczka, którego wcześniej nie poznali. Wszyscy wypili około litra rozrobionego spirytusu. Trzech pozostałych na miejscu żołnierzy w krótkim czasie podjęło decyzję o udaniu się za kolegami i podjęciu próby zawrócenia ich z drogi. Wszyscy byli uzbrojeni w karabiny kałasznikow z ostrą amunicją. Szeregowcom Zdzisławowi Kowalskiemu, Wiesławowi Czerwonce i Feliksowi Zającowi nie udało się namówić kolegów do powrotu. W samym Jičínie żołnierze szli już razem, zachowując się głośno i butnie. W okolicach wspomnianego skrzyżowania szeregowy Stefan Dorna nagle odbezpieczył broń i zaczął strzelać przed siebie. Początkowo celem Dorny stała się czwórka młodych Czechów: dwie kobiety i dwóch mężczyzn. Pierwsza seria trafiła stojącego przy budce Jaroslava Veselego. W tym momencie pozostali żołnierze próbowali obezwładnić Dornę. Trafił wówczas Zdzisława Kowalskiego i Zygmunta Zapasę, którzy doznali ciężkich obrażeń. Pozostałym dwóm żołnierzom, Feliksowi Zającowi i Wiesławie Czerwonce po nieudanej próbie interwencji nie pozostało nic innego, jak ratować się ucieczką po pomoc do jednostki.
Stojący przy budce Czech upadł trafiony w nogi i leżał na bruku jęcząc przez cały czas. Jedna z kobiet, Bohunka Brumchilová, próbowała go uciszyć, przykładając dłonie do ust, aby nie prowokować polskiego żołnierza, ale jej zabiegi nie przyniosły oczekiwanego skutku. Dorna najpierw rozłożył nad nią parasol, który wyciągnął z jej torebki, a następnie podszedł do leżącego Czecha i wystrzelił w niego cały magazynek. Pozostali dwaj leżący Czesi zerwali się z ulicy i postanowili walczyć o życie uciekając w momencie, gdy Polak zmieniał amunicję w kałasznikowie. Ten następnie wrócił do leżącej nieopodal Jenckowej i dotykając jej rąk sprawdzał, czy żyje. Następne strzały skierowane były w stronę biegnących na pomoc swojemu synowi, Vladislavovi Klimešowi, Zdeňki Klimešovej i Oldřicha Klimeša. Kobieta zginęła na miejscu, a jej mąż został ciężko ranny. Ranna została też w samochodzie Milena Bílková, która wraz z mężem znalazła się o tej porze na skrzyżowaniu oraz kierowca innego samochodu, również znajdującego się w pobliżu zdarzenia. Dorna ostrzeliwał się dookoła, raniąc między innymi czeskiego wojskowego Josefa Dufka, dopóki nie został obezwładniony przez polskich żołnierzy, którzy go obalili i zabrali broń.
Jak pisał Jan Kalous, „swoistym poczuciem rzeczywistości wykazali się sami Polscy, kiedy krótko po strzelaninie osiem polskich transporterów opancerzonych wjechało do koszar CzaL w Jičínie i po stwierdzeniu, że to nie stamtąd strzelano szybko odjechało”.
W wyniku strzałów Dorny zginęli: Jaroslav Veselў oraz Zdeňka Klimašová. Kilka innych osób zostało ciężko rannych. Cudem nie zginęli Zdenek Klimeš i Jana Jenčková, do których Dorna strzelał kilkakrotnie, już po ich upadku na ziemię. Na miejscu odnaleziono dwa puste magazynki i jeden z dwunastoma nabojami do Kałasznikowa 7,62 mm.
Śledztwo i kara
Dorna został zatrzymany i niemal natychmiast, już 8 września został wywieziony z Czechosłowacji i umieszczony w areszcie tymczasowym w Kłodzku. Śledztwo prowadziła wojskowa prokuratura – mjr Stefan Kurowski oraz czeskie służby, najpierw z Jičína, a następnie z Hradec Kralove. Taką decyzję podjął czeski prokurator wojewódzki uzasadniając ją faktem, że „będzie konieczne wejście w kontakt z odpowiednimi organami polskiej prokuratury wojskowej, ewentualnie dowództwem odpowiedniej części polskich jednostek przebywających w CSRS” […]. Strona czechosłowacka zwróciła się do Polaków o wydanie Dorny, lecz napotkała na opór ze strony dowództwa polskiego. Dorny nie wydano. Akt oskarżenia został przygotowany 5 października 1968 r. Proces odbył się 18-19 października przed Wojskowym Sądem Garnizonowym w Zielonej Górze na sesji wyjazdowej w Kłodzku. Obowiązywał tryb doraźny, a Dorna został oskarżony o morderstwo, trzynastokrotne usiłowania morderstwa i rabunek (ukradł dwa zegarki, torebkę, pieniądze i pierścionek). W chwili popełnienia przestępstwa żołnierz miał 1,1 promila (według innych danych 1,8) alkoholu we krwi.
19 października sąd skazał go na karę śmierci, jednak wyroku nie wykonano. Miesiąc po jego ogłoszeniu Dorna zwrócił się do ministra obrony narodowej Wojciecha Jaruzelskiego z prośbą o łaskę. W swoim liście kajał się za popełnione przestępstwo, a jako jedną z przyczyn swojego zachowania podawał „obelżywe słowa kierowane przez obywateli czeskich pod adresem Wojska Polskiego, Partii i Rządu Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej”[...].
Rok później marszałek Marian Spychalski, przewodniczący Rady Państwa, zamienił mu aktem łaski karę śmierci na karę dożywotniego więzienia. 27 marca 1970 r. po wejściu w życie nowego kodeksu karnego karę zamieniono na 25 lat więzienia. Dorna został zwolniony warunkowo 17 listopada 1983 r. ze względu na dobre sprawowanie (był 47-krotnie nagradzany, a osiem razy uznawany za przodownika pracy w więzieniu). Do więzienia już nie wrócił.
Jičín w żałobie
W Jičínie po zabójstwie panowała napięta atmosfera. Na miejscu tragedii paliły się znicze i składano kwiaty. Władze miasta oraz aparat bezpieczeństwa starały się nie dopuścić do zamieszek. Pracownicy zakładów przesyłali do rządu CSSR rezolucje potępiające polskiego żołnierza i domagając się surowego ukarania. Pracownicy z „Agrostroju” w Jičínie, gdzie pracował zamordowany Jaroslav Veselў pisali: „ten bestialski czyn nie ma w naszym mieście, powiecie ani w całym kraju analogii od czasów okupacji faszystowskiej. […] Do czasu okupacji uważaliśmy naród polski i jego wojsko za swoich braci i sojuszników, z którymi przez wieki walczyliśmy przeciwko wspólnemu wrogowi, za naród Sienkiewicza i Mickiewicza, lecz teraz jesteśmy, niestety, zmuszeni patrzeć na nich jak na gwałcicieli i morderców.[…] Jak z bratnią pomocą łączy się to, że pijani żołnierze z obcych wojsk mordują bez powodu naszych bezbronnych ludzi?”
O sytuacji natychmiast powiadomiono dowództwo 2 Armii w Hradec Kralove oraz władze czechosłowackie, zarówno wojskowe, jak i cywilne. Doszło do serii spotkań polskich dowódców z dowództwem czechosłowackim oraz władzami miejskimi w Jičínie. Między innymi płk Czesław Kiszczak, wtedy zastępca szefa Wojskowej Służby Wewnętrznej, spotkał się z gen. Stavinoką z Czechosłowackiej Armii Ludowej (CzAL). Ten ostatni miał „określić wypadek, jako przykry i wyrazić pogląd, że jego przyczyną było nieporozumienie o kobietę”. Gen. Florian Siwicki i jego zastępca do spraw politycznych gen. Włodzimierz Sawczuk spotkali się z dowódcą miejscowego okręgu wojskowego CzAL gen. mjr Vasilem Valo. Sawczuk proponował spotkanie z rodzinami zamordowanych i poszkodowanych, ale strona czeska zdecydowanie odradzała Polakom takie zachowanie bojąc się nieprzewidzianych konsekwencji. W Miejskiej Radzie Narodowej pojawili się wiceminister obrony narodowej gen. Tadeusz Tuczapski i szef Głównego Zarządu Politycznego WP gen. Józef Urbanowicz.
Pogrzeb
12 września odbył się pogrzeb Jaroslava Veselego i Zdenki Klimešovej. Czeski historyk cytował kronikarza z Jičína, który zanotował tego dnia: „Dziś po południu w głębokim wzruszeniu obywatele Jicina i szerokiej okolicy przyszli na plac Gottwalda pożegnać tragicznie zmarłych [..] Na katafalku ustawione obie trumny, przy których zmieniały się trójosobowo warty […] Plac zapełnił się obywatelami, którzy przynosili kwiaty i wieńce, by uczcić pamięć tych, którzy padli ofiarami bezlitosnego mordercy [..] Ten dzień był chyba najsmutniejszym dniem w historii naszego miasta w okresie po II wojnie światowej. Łzy bólu i oburzenia wobec okrucieństwa, z jakim niewinni ludzie zostali pozbawieni życia, towarzyszyły całemu temu rozdzierającemu serce aktowi”.
8 Drezdeński Pułk Czołgów Średnich odsunięto od miasta na odległość ponad 7-10 km. Płk Konopka nie dostrzegł lub nie chciał dostrzec bezpośredniego związku z wydarzeniami w Jičínie, gdy mówił Lechowi Kowalskiemu: „W nowym rejonie, oddalonym od Jičína o 7-8 km, stanęliśmy już całością pułku, organizując zgrupowanie pułkowe z prawdziwego zdarzenia. Wpływ na to przegrupowanie miała stabilizująca się sytuacja polityczna w Czechosłowacji, dlatego nasze wojska przesuwano w głąb terenu, oddalając je od blokowanych miejscowości”. O zbrodni ani słowa.
W czasie pogrzebu żołnierzom wydano rozkaz absolutnego opuszczania jednostki, ostra amunicja miała zostać zdana, a prawo jej pobrania z magazynu mieli tylko żołnierze pełniący warty i patrole. W mieście wzmocniono czechosłowackie siły porządkowe mające pilnować spokoju na ulicach miasta, gdyż obawiano się manifestacji. Funkcjonariusze aparatu bezpieczeństwa kontrolowali nastroje społeczeństwa. Pogrzeb odbył się jednak w spokoju i bez incydentów.
Po tragedii w Jičínie, w meldunku sytuacyjnym dotyczącym wojska, napisano „W ciągu ostatnich dni w jednostkach naszych wojsk stacjonujących w CSRS miały miejsce negatywne fakty wskazujące na rozluźnienie dyscypliny oraz obniżenie stanu moralno-politycznego w niektórych pododdziałach”. Rozkład armii postępował.
Wspominany Jan Kalous opisywał wydarzenia z 30 września, gdy polscy żołnierze dobijali się do uczennic szkoły średniej pielęgniarskiej z Ostrawy przebywających w Rejchatlicach koło Šumperku. Żołnierze oddali strzały w powietrze, a następnie wtargnęli na klatkę schodową, gdzie nadal strzelali. W Górach Orlickich polski patrol ścigał nieuważną wycieczkę rodzinną, która przez przypadek przekroczyła granicę państwa. Ilość podobnych incydentów nasiliła się w październiku 1968 r. Polscy żołnierze sterroryzowali między innymi rodzinę Kopeckých w Hřibsku, a w Studenc kilku pijanych żołdaków okradło sklep z alkoholu używając przy tym broni. Doszło też do kilku zranień obywateli Czechosłowacji w czasie interwencji przez polskich okupantów.
Sebastian Ligarski
Źródło: Muzeum Historii Polski