Wykrywały miny, nosiły meldunki, ostrzegały przed atakami wroga, ratowały z wody rozbitków. Na polu bitwy osłaniały ludzi własnym ciałem. Dodawały otuchy opiekunom, choć same przeżywały koszmar. Ginęły jak żołnierze, bohatersko lub przez nieuwagę, wykonując rozkazy przełożonych. Po wojnie otrzymały medale i państwowe odznaczenia. A jednak tak mało o nich wiemy. Zwierzęta służące w armii przepadły w bezimiennym morzu kawaleryjskich koni.
Owczarek podhalański Misio nagle zjeżył sierść. Dla polskich partyzantów był to jasny sygnał: należy zachować czujność. Faktycznie zaraz rozległy się strzały. Zaalarmowani chwilę wcześniej przez psa Polacy błyskawicznie odpowiedzieli ogniem.
Ze wspomnień żołnierza AK Henryka Pawelca zawartych w książce "Na rozkaz serca": "W świetle rakiet zobaczyli, jak ich pies przekoziołkował i przewrócił się. Misiu, uciekaj! Pies poderwał się i wyczołgał pod osłoną ognia Wilków na prawe skrzydło oddziału. Był ranny. Partyzanci szybko wycofali się i przeszli tory w innym miejscu. Gdy dołączyli do oddziału „Wybranieckich”, pies został opatrzony, na szczęście rana była powierzchowna. Później odbyła się uroczystość. Bohaterem był Misiu. Wyjąłem z kieszeni niemiecki krzyż żelazny z okuciami, który kilka dni wcześniej wraz z życiem zabrałem oficerowi SS. Powiesiłem go na tasiemce na szyi psa. Ktoś inny narysował na piersi psa gwiazdkę za odniesione rany, trzeci zaznaczył na głowie chemicznym ołówkiem dystynkcje starszego partyzanta. Wszyscy szczerze gratulowali Misiowi odznaczeń, bo niejeden zawdzięczał mu życie".
Przypadek Misia nie był odosobniony. Historia konfliktów zbrojnych na świecie pisana jest także krwią zwierząt.
Futrzaki na polu bitwy
Na pierwszy ogień poszły koty. Starożytni Egipcjanie uznawali je za zwierzęta święte, co postanowili wykorzystać Persowie. Podczas ataku na miasto Pelezjum w 525 r. p.n.e. wypuścili futrzaki na polu bitwy. Było to genialne posunięcie. Egipcjanie nie odważyli się strzelać w kierunku "boskich istot". Miasto zostało zdobyte. W czasach starożytnych do działań wojennych wykorzystywano także pszczoły. Zamykano je w glinianych naczyniach i ciskano nimi w nieprzyjacielskie oddziały. Był też słynny atak na Rzym w 218 r. p.n.e., przeprowadzony przez kartagińskiego wodza Hannibala z użyciem słoni bojowych.
"Słonie sieją przerażenie w bitwie wśród ludzi i koni swym olbrzymim cielskiem, straszliwym rykiem i już samym niesamowitym widokiem. Pierwszy użył ich Pyrrus przeciw armii rzymskiej w Lukanii, po nim liczne stada słoni trzymał Hannibal w Afryce, król Antioch na Wschodzie i Jugurta w Numidii" – udokumentował w drugiej połowie IV w. n.e. Flawiusz Wegecjusz w dziele pt. "Epitoma rei militari" (Zarys wojskowości).
Z biegiem czasu szeregi armii na całym świecie zasilały kolejne gatunki zwierząt. Jak zauważyła Isabel George, autorka książki "Pies, który uratował mi życie", oprócz funkcji jucznej i wierzchowej, zwierzętom zaczęto przydzielać zadania specjalne: gołębie przekazywały wojskowe meldunki, szczury pomagały układać kable w kanałach, delfiny uczyły się wykrywać miny podwodne. Jednak naprawdę szczególną rolę w historii, według autorki, odegrały psy: "Psy okazały się nieustraszone i lojalne. Sprawdziły się w głębi wietnamskiej dżungli, a także podczas wykonywania misji patrolowych na pustynnych terenach Iraku i Afganistanu. W odróżnieniu od koni, które w czasie I wojny światowej przegrały bój z błotami Flandrii, psy wielokrotnie potwierdziły swoją przydatność na froncie" – tłumaczyła George w swojej książce.
Sierżant Stubby, niewielki kundelek
W trakcie I wojny światowej odwagą wsławił się sierżant Stubby, niewielki kundelek, który jako jedyny pies w historii otrzymał tak wysoką rangę wojskową. Przez półtora roku służył na terenie Francji w amerykańskim 103. Pułku Piechoty. Wziął udział w siedemnastu bitwach, przez okrągły miesiąc pozostawał pod ciągłym obstrzałem, ratował żołnierzy przed zatruciem gazami bojowymi, ostrzegał przed atakami artyleryjskimi, szukał rannych. Po wojnie dostał wiele odznaczeń, a łapę uścisnął mu sam prezydent Woodrow Wilson. Następnie Stubby przeszedł w stan spoczynku i w zdrowiu dożył dziesięciu lat.
W połowie II wojny światowej nowofunland Gander z żołnierzami kanadyjskiego pułku Królewskich Strzelców ruszył w długą podróż z Nowej Fundlandii do Hongkongu. 19 grudnia 1941 roku, podczas bitwy o przełęcz Lye Mun, złapał w zęby odbezpieczony japoński granat. Tym samym uratował życie siedmiu Kanadyjczykom. Sześćdziesiąt lat później opiekun Gandera Fred Kelly odebrał medal Dickina – zwierzęcy odpowiednik Krzyża Wiktorii.
Suka pointera angielskiego Judy w trakcie II wojny światowej służyła w brytyjskiej Marynarce Wojennej. Po kapitulacji Singapuru w lutym 1942 roku trafiła do obozu jenieckiego w Medan na Sumatrze. Ostrzegała żołnierzy przed jadowitymi zwierzętami, broniła jeńców przed agresją strażników, a dzięki determinacji swojego opiekuna pilota RAF-u Franka Williamsa jako jedyny pies w historii uzyskała status jeńca wojennego. Za swoje dokonania została odznaczona medalem Dickina. Pod opieką Williamsa dożyła trzynastu lat.
Ciekawa historia wiąże się też z postacią owczarka collie Roba. 22 stycznia 1945 pies został odznaczony medalem Dickina "Za udział w lądowaniach podczas kampanii w Afryce Północnej i późniejszą służbę w specjalnej jednostce lotniczej we Włoszech". Według oficjalnych przekazów Rob wykonał aż dwadzieścia skoków na spadochronie na terytorium wroga. Tymczasem w 2006 wyszła na jaw informacja, że pies został przekazany wojsku, ale wkrótce zgłosili się po niego jego prawowici właściciele. Żołnierze wyolbrzymili więc zasługi Roba, żeby zachować go w swoich szeregach. W istocie pies głównie dodawał im otuchy. Po wojnie owczarek wrócił do swoich właścicieli i dożył dwunastu lat.
Medal Dickina za szczególne poświęcenie dla brytyjskiej Wspólnoty Narodów od 1943 do 1949 roku przyznano 54 razy, w tym 18 psom, 32 gołębiom, trzem koniom i jednemu kotu Simonowi za usuwanie szczurów ze statku.
Psy przeciwpancerne
Na pamięć zasługuje też nietypowa armia radzieckich "psów przeciwpancernych", które celowo karmiono tylko pod czołgami. Następnie zwierzęta głodzono, doczepiano im ładunki wybuchowe i wypuszczano na pole bitwy, licząc na to, że będą wysadzać niemieckie czołgi. Tymczasem czworonogi niszczyły głównie maszyny radzieckie, dlatego szybko zdecydowano się na ich uśpienie.
Eksperymenty nad "żywymi bombami" prowadzili też Amerykanie. Behawiorysta B.F. Skinner opracował "Project Pigeon", w którym gołębie miały być wykorzystywane do naprowadzania bomb lotniczych. Ptaki wprawdzie błyskawicznie uczyły się rozpoznawać cel, ale ostatecznie nie zdecydowano się im zaufać i prace nad projektem przerwano. Testowano też "nietoperzowe bomby" z zapalnikami czasowymi, wychodząc z założenia, że zwierzęta chętnie zadomowią się pod drewianymi strzechami japońskich chat, ale i ten pomysł upadł.
Zwierzęta wykorzystywano także do akcji propagandowych. Na przełomie maja i czerwca 1950 roku w Polsce gruchnęła wiadomość: Amerykanie zrzucili z samolotów "żuka z Kolorado" na teren NRD. Szkodnik miał przynieść ogromne straty w rolnictwie. Tytuł komunikatu opublikowanego w "Trybunie Ludu" brzmiał: "Niesłychana zbrodnia imperialistów amerykańskich". Straszono, że rząd USA szykuje się na wojnę bakteriologiczną, podobno znalazł się nawet naoczny świadek zrzutów. Do walki z owadem, znanym dziś jako stonka ziemniaczana, zmobilizowano całe społeczeństwo łącznie z dziećmi. Akcja propagandowa posłużyła komunistom do konsolidacji klasy robotniczo-chłopskiej, a stonka stała się głównym argumentem w powtarzających się dyskusjach na temat braków żywności w Polsce. Wątek amerykański przycichł, gdy szkodnik zaczął realnie zagrażać polskim uprawom. Owad faktycznie pochodził ze Stanów Zjednoczonych, ale do Europy dotarł pół wieku wcześniej, prawdopodobnie z dostawami żywności zza oceanu.
Koty naszpikowane elektroniką
Im dalej w las, tym bardziej szalone pomysły na wykorzystanie zwierząt przychodziły mundurowym do głowy. W latach 60. ubiegłego stulecia w przepracowanych umysłach agentów CIA zrodziła się następująca myśl: do podsłuchiwania Rosjan można by wykorzystać... koty naszpikowane elektroniką! W kocim uchu ukryto mikrofon, mały nadajnik radiowy chirurgicznie umieszczono na brzuchu, a antenę wszczepiono wzdłuż kręgosłupa. Projekt "Acoustic Kitty" okazał się niewypałem, gdy pierwszy zwierzak podstawiony pod ambasadę Związku Radzieckiego w Waszyngtonie niemal od razu został śmiertelnie potrącony przez taksówkę.
W tym samym okresie w szeregach armii pojawiły się delfiny i uchatki, czyli tzw. lwy morskie. Te służące w U.S. Navy potrafią dziś wykrywać podwodne miny i tropić szpiegów, a o rezultatach akcji informują za pomocą wypuszczanej na powierzchnię chorągiewki. Delfiny rosyjskie i ukraińskie podobno szkolone są także do zabijania.
Poza czysto praktycznym, bojowym wykorzystaniem zwierząt w armii, jest jeszcze jeden aspekt – psychologiczny. Historia owczarka collie Roba, odznaczonego medalem Dickina za czyny, których nie dokonał, z rozczulającą szczerością pokazuje, jak ważną rolę dla żołnierzy pełniły zwierzęta. Nawet jeśli nie mogły się pochawalić bohaterskimi czynami jak nowofunland Gander czy jeniec wojenny Judy, dodawały otuchy i odciągały uwagę od ponurego obrazu wojennego. "Rat przypominał mi oazę przyjaźni na pustyni smutku" – wspominał wesołego kundelka, który w latach 70. ubiegłego stulecia wspierał brytyjskich żołnierzy w walce z IRA jeden z weteranów w książce Isabel George.
Niedźwiedź Wojtek - zaopatrzeniowiec
Taką rolę w polskiej armii odegrał też sławny niedźwiedź Wojtek – syryjski niedźwiedź brunatny zaadoptowany przez żołnierzy 22. Kompanii Zaopatrywania Artylerii w 2. Korpusie Polskim armii gen. Andersa. O zwycięstwie serca nad rozumem pomimo niespokojnych czasów opowiadał słuchaczom Polskiego Radia redaktor Wojciech Trojanowski w audycji wyemitowanej w Boże Narodzenie 1972 roku: "W czasie przeprawy 8. Armii z Afryki do Włoch Anglicy wydali kategoryczny rozkaz, żeby wszystkie żołnierskie psy i inne zwierzęta pozostawić na miejscu. Polacy póty prosili, póty tłumaczyli, że duch bojowy wojska na tym ucierpi, aż wreszcie dla Wojtka uczyniono wyjątek. A jak tak się stało, to inni właściciele zwierząt uznali to za precedens i przeszmuglowali do Italii całą menażerię, ku wielkiemu rozgoryczeniu angielskich kolegów. Tak to z Egiptu przybyła małpa Kaśka, kilka psów, papuga, świnki morskie w klatce i oswojony gołąb".
Karolina Apiecionek
Źródło: Muzeum Historii Polski
ls