Pierwszy z oskarżonych w sprawie masakry robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. - ówczesny wicepremier Stanisław Kociołek - rozpoczął w czwartek składanie wyjaśnień przed sądem. Potwierdził w nich swe wcześniejsze stanowisko; nie przyznał się do winy.
Proces w tej sprawie ruszył ponownie przed Sądem Okręgowym w Warszawie w ub. tygodniu. W maju - po 10 latach rozpraw - sprawa prowadzona przed stołecznym sądem musiała zostać przerwana z powodu śmierci ławnika. Ponowny proces jest prowadzony bez głównego oskarżonego, b. szefa MON gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Sprawa Jaruzelskiego, który leczy się onkologicznie, została wyłączona.
Na ławie oskarżonych oprócz Kociołka zasiadają dowódcy wojska: Mirosław Wiekiera, Bolesław Fałdasz i Wiesław G. (nie zgadza się na podawanie swych danych). Odpowiadają z wolnej stopy. Grozi im nawet dożywocie.
W czwartek sąd rozpoczął odczytywanie wyjaśnień Kociołka złożonych w tej sprawie od 1993 r. w prokuraturze i przed sądami. Dotyczyły one m.in. wystąpienia oskarżonego wieczorem 16 grudnia 1970 r. w lokalnym radiu i telewizji z apelem o powrót robotników do pracy. Kociołek zaznaczał, że jego telewizyjny apel do strajkujących robotników Trójmiasta nie miał związku przyczynowo-skutkowego z ich masakrą następnego ranka pod stocznią w Gdyni.
Według prokuratury Kociołek, wiedząc o blokadzie stoczni przez wojsko i apelując o powrót robotników do pracy, miał przyczynić się do masakry. Oskarżony podkreśla, że nic nie wiedział o zarządzonej "blokadzie" stoczni.
Według prokuratury Kociołek, wiedząc o blokadzie stoczni przez wojsko i apelując o powrót robotników do pracy, miał przyczynić się do masakry. Oskarżony podkreśla, że nic nie wiedział o zarządzonej "blokadzie" stoczni.
Były wicepremier PRL przypominał, że o powrót robotników do pracy apelował już w wystąpieniu dzień wcześniej - 15 grudnia, wówczas jednak - jak mówił - nikt do pracy nie wrócił. "Przemówienie 16 grudnia było źle przyjęte i nie mogło mieć takiego skutku, jaki przypisuje mu oskarżyciel publiczny i legenda" - wskazywał w wielu zeznaniach Kociołek.
Nie wiadomo, jak długo potrwa nowy proces. Nadal nie jest bowiem rozstrzygnięte, w jakim zakresie będą powtarzane czynności dowodowe przeprowadzone już podczas poprzedniego rozpoznawania sprawy przez sąd, np. przesłuchania świadków. Prokuratura ma się w tej kwestii wypowiedzieć po wyjaśnieniach wszystkich oskarżonych.
Na wydłużenie sprawy mogą wpłynąć także problemy zdrowotne oskarżonych. Obrońca Kociołka, mec. Stanisław Podedworny uprzedził w czwartek sąd, że jego klient w związku z leczeniem szpitalnym nie będzie mógł brać udziału w rozprawach w sierpniu i we wrześniu. W tym czasie, jak zapowiedział sąd, mogą być wysłuchani świadkowie w wątkach niezwiązanych z zarzutami wobec Kociołka. Proces i wyjaśnienia Kociołka mają być kontynuowane 20 lipca.
Sprawa toczy się od lat 90. W 1999 r. przeniesiono ją do Warszawy z Gdańska, gdzie początkowo była prowadzona. Od 2001 r. w poprzednim procesie trwały żmudne przesłuchania świadków - głównie robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. W akcie oskarżenia prokuratura wniosła bowiem o przesłuchanie ok. 1110 osób; sąd nie zgodził się na ograniczenie ich liczby, o co w toku procesu wniósł prokurator.
W grudniu 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga od strzałów milicji i wojska zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności.
Marcin Jabłoński (PAP)
mja/ abr/ gma/