O idei przebudowy świata, której przez całe życie hołdował wybitny pedagog Janusz Korczak opowiada książka Anny Czerwińskiej-Rydel „Po drugiej stronie okna” skierowana do młodych czytelników. W sierpniu tego roku minęła 70. rocznica śmierci Starego Doktora.
„Wzywam o prawa dziecka. Może ich jest więcej, ja odszukałem trzy zasadnicze: prawo dziecka do śmierci, prawo dziecka do dnia dzisiejszego, prawo dziecka, by było tym, kim jest” – pisał Janusz Korczak (Henryk Goldszmit) w broszurze „Jak kochać dziecko”.
To właśnie bezgraniczna miłość Starego Doktora do dzieci sprawiła, że poświęcił im on całe swe życie. Już w młodości zaczął interesować się losem najbiedniejszych i najbardziej bezbronnych.
Jako młody chłopiec miał łagodne usposobienie, a jego ulubioną zabawą było układanie klocków. „Babciu, ja cały świat układam z moich klocków” – mówił do babci Emilii, która nazywała wnuczka „filozofem”.
Mały Henryk marzył jednak o innej profesji – chciał być lekarzem i pisarzem. Obiecał sobie, że będzie zmieniał świat na lepsze. Był wrażliwy na ludzką niedolę, widział rzeczywistość w jaskrawych barwach.
Pewnego razu zwierzył się babci, że wymyślił plan przebudowy świata. „Bo wszystkiemu winne są pieniądze. Trzeba je wyrzucić. Wtedy nie będzie dzieci brudnych, obdartych i głodnych, z którymi nie wolno się bawić (...). I wszyscy będą wreszcie tacy sami. Dorośli i dzieci. Bogaci i biedni. Polacy i Żydzi” – argumentował.
Po okresie nauki w gimnazjum Henryk zdecydował się na rozpoczęcie studiów medycznych. Chciał zostać pediatrą, aby poświecić się pracy z najmłodszymi. Jako student wiele z nimi przebywał, czytał im bajki, słuchał ich opowieści i zwierzeń – dzieci mu ufały. Henryk często ubolewał nad niedolą najmłodszych, starał się zrobić wszystko, aby poprawić ich los. Zwłaszcza tych najbiedniejszych.
Jako student medycyny i wychowawca kolonijny Korczak był zwolennikiem edukowania poprzez rozrywkę. Kłótliwym dzieciom proponował zabawę w sąd; głównymi bohaterami poszczególnych rozpraw byli oczywiście jego podopieczni.
Po uzyskaniu dyplomu ukończenia studiów medycznych Korczak zdecydował się podjąć wymagającą osobistego poświęcenia pracę jako lekarz w żydowskim szpitalu dla dzieci na ul. Śliskiej w Warszawie.
Szybko zdobył serca małych pacjentów i ich rodziców. „Matki powtarzały sobie, że doktor Korczak przyjdzie do dziecka i w dzień, i w nocy, a jak ktoś jest biedny, to za wizytę nie weźmie pieniędzy. Wzywały go więc, a on chodził, badał, leczył, uczył, jak karmić, jak ważyć – a przede wszystkim – jak kochać. Bo to interesowało go najbardziej” – pisze Czerwińska-Rydel.
„Jeżeli ktoś zrobił coś złego, najlepiej mu przebaczyć. Jeżeli zrobił coś złego, bo nie wiedział, to już wie teraz. Jeżeli zrobił coś złego nieumyślnie, będzie w przyszłości ostrożniejszy. Jeżeli robi coś złego, bo mu się trudno przyzwyczaić, będzie się starał. Jeżeli zrobił coś złego, bo go namówili, już się nie będzie słuchał” – głosił opracowany przez Korczaka kodeks sądu koleżeńskiego.
Niedługo później poznał Stefanię Wilczyńską, wychowawczynię dzieci, z którą przyszło mu pracować aż do śmierci. Dla Wilczyńskiej Korczak był „bratnią duszą” przypominającą dużego chłopca z bródką i w okularach bez reszty oddanego zabawom z najmłodszymi.
Niebawem Korczak zamieszkał razem z dziećmi w Domu Sierot na ul. Krochmalnej – „białym domu w szarej Warszawie”. Aby jego najmłodsi lokatorzy przestrzegali „reguł mieszkaniowych” skorzystał z wcześniejszego doświadczenia dziecięcych sądów.
„Jeżeli ktoś zrobił coś złego, najlepiej mu przebaczyć. Jeżeli zrobił coś złego, bo nie wiedział, to już wie teraz. Jeżeli zrobił coś złego nieumyślnie, będzie w przyszłości ostrożniejszy. Jeżeli robi coś złego, bo mu się trudno przyzwyczaić, będzie się starał. Jeżeli zrobił coś złego, bo go namówili, już się nie będzie słuchał” – głosił opracowany przez pedagoga kodeks sądu koleżeńskiego.
W stosunku do podopiecznych zachowywał się jak ojciec. Robił wszystko, aby zapewnić im właściwy rozwój psychiczny oraz fizyczny; dbał o higienę dzieci, mierzył je i ważył, obcinał im włosy i paznokcie.
Wdrażał w życie oryginalne metody wychowawcze. Pewnego razu, gdy wezwano go do bójki dwóch chłopców, doświadczony pedagog odpowiedział: „Chłopcy muszą się bić (...). Trzeba tylko pilnować, żeby nie posuwali się za daleko. Podstawianie nogi jest nierycerskie, reszta – jak najbardziej”.
Nawet po wybuchu wojny we wrześniu 1939 r. Korczak zachował spokój i dobry humor. Bawił się z dziećmi w zabawę wojenną polegającą na schodzeniu – na czas bombardowań – do schronu. Miał jednak wiele zmartwień, gdyż w Domu Sierot brakowało jedzenia. Co dzień Stary Doktor w mundurze oficera Wojska Polskiego wyruszał na ulice Warszawy z dużym workiem mając nadzieję na zdobycie pożywienia dla dzieci. Miał ich wówczas na wychowaniu prawie dwieście.
Po utworzeniu przez Niemców getta w Warszawie w 1940 r. wychowankowie Domu Sierot musieli zamieszkać w granicach zamkniętej dzielnicy żydowskiej, początkowo na ul. Chłodnej, następnie na ul. Śliskiej. Stary Doktor pracował także w przytułku na ul. Dzielnej.
Był już wówczas bardzo schorowany. Mimo piekła okupacji, wszechobecnej śmierci, którą można było spotkać codziennie na stołecznych ulicach, Korczak do końca wierzył w zapewnienia Niemców, że nie zlikwidują Domu Sierot.
Bardzo się jednak pomylił. 5 sierpnia 1942 r. wraz ze swymi wychowankami powędrował na Umschlagplatz, skąd odjeżdżały pociągi do Treblinki. Podczas transportu brał dzieci na ręce i przysuwał do niewielkiego okna, za którym można było ujrzeć inny, lepszy świat. „Dziecku potrzebny jest ruch, powietrze, światło – zgoda, ale i coś jeszcze. Spojrzenie w przestrzeń, poczucie wolności – otwarte okno” – mówił niegdyś Stary Doktor.
Książka „Po drugiej stronie okna. Opowieść o Januszu Korczaku” ukazała się w serii „Biografie słynnych Polaków” nakładem wydawnictwa Muchomor.
Waldemar Kowalski (PAP)
wmk/ ls/