Administracja firmy Topf i Synowie mieściła się w eleganckim budynku w Erfurcie – niewielkim mieście położonym w środkowych Niemczech. Inżynierowie, którzy siedzieli na drugim piętrze przy swoich deska kreślarskich, widzieli przez okna górę Ettersberg. Dokładnie tę samą, na którą patrzyli więźniowie obozu koncentracyjnego w Buchenwaldzie, kiedy jeszcze ich ciała nie zdążyły spłonąć w skonstruowanych przez specjalistów w białych kołnierzykach piecach krematoryjnych.
To w chorych głowach tych inżynierów rodziły się pomysły, jak ulepszyć wydajność urządzeń pracujących także w Dachau, Auschwitz, Mauthausen, by naziści mogli nadążyć z eksterminacją więźniów. Historię rodziny, do której należała fabryka części do pieców krematoryjnych i komór gazowych, opisuje Karen Bartlett w książce „Architekci śmierci”.
A wszystko zaczęło się bardzo niewinnie w roku 1878, kiedy to Johannes Andreas Topf po niepowodzeniach, jakie odniósł zakładając browar, postanowił zająć się produkcją instalacji piwowarskich i słodowych, a także systemów grzewczych. Przez lata firma przeżywała wzloty i upadki, aż przed II wojną światową odziedziczyło ją dwóch braci Ernst-Wolfgang Topf i Ludwik Topf. Już wówczas jeden z wydziałów prowadzonej przez nich fabryki zajmował się produkcją nowoczesnych pieców krematoryjnych. Był to jednak niewielki, marginalny wręcz procent działalności firmy, która nie czerpała z tego większych dochodów. Chociaż zatrudniała ambitnego inżyniera Kurta Prüflera, który specjalizował się w konstruowaniu jednomuflowych pieców. Owa spalarnia z pojedynczą komorą spopielającą ściśle jeszcze podlegała obowiązującym przepisom, a rodziny, które zdecydowały się skremować swoich bliskich, mogły mieć pewność, że godność zmarłego nie zostanie naruszona.
I właśnie takie krematorium pierwsze zostało zamontowane przez firmę Topf i Synowie na terenie obozu Buchenwald. Szybko okazało się jednak, że palenie w nim zwłok pojedynczych więźniów zabiera zbyt dużo czasu. Dlatego też inżynierowie zaczęli kreślić plany pozwalające udoskonalić krematoria. Innowacyjna technika Prüflera znacznie przyspieszyła proces spalania, dzięki czemu kolejne stworzone przez niego urządzenia, tym razem w Dachau, zaczęły pracować pełną parą. Nikt już wtedy nie przejmował się tym, że w jednej komorze paliły się ciała kilku osób. Władze SS były zadowolone z pieców. Ale z biegiem czasu tworzono kolejne obozy koncentracyjne, a co za tym idzie, musiano spopielać coraz więcej zabitych, więc naziści zaczęli naciskać na dyrektorów firmy, Ernsta-Wolfganga i Ludwika Topów, by opracowywali coraz sprawniejsze technologie pozbywania się ciał.
W efekcie tego w samym obozie Auschwitz od 1940 do stycznia 1945 r. działały potężne krematoria z 52 oddzielnymi komorami, służącymi do spopielania zwłok. Kurt Prüfler i Karl Schultze osobiście jeździli nadzorować instalacje budowanych na miejscu pieców. Podczas tych „delegacji” mieli okazję przyjrzeć się temu, co działo się w obozach śmierci, i przekazać informacje swoim dyrektorom. Ich jednak bardziej interesowały zyski, jakie płynęły do kasy firmy, które podskoczyły, gdy przystąpiła ona do produkcji części do powstających obok krematoriów komór gazowych. Oczywiście także testowanych przez inżynierów z Erfurtu, co wyznał Sowietom podczas przesłuchania Karl Schultze:
„W chwili, gdy ludzie z SS pędzili więźniów do komory gazowej, byłem w krematorium, w pobliżu pieców krematoryjnych. Ich ciała były palone w mojej obecności. Kiedy zabijanie więźniów w komorze gazowej zakończyło się (co trwało nie dłużej niż 50 minut), jakiś esesman włączył system wentylacyjny, za pomocą którego zatrute powietrze zostało usunięte, a napłynęło świeże powietrze”.
Jak dodaje w swojej książce Bartlett, próba wykazała, że system wentylacyjny i dmuchawa działają doskonale. Autorka pisze również, że Schultz natychmiast powrócił do Erfurtu i złożył Ludwigowi Topfowi sprawozdanie z prac, które wykonał. Na marginesie dodał, że SS zabiło grupę więźniów w komorze gazowej i że piece działały doskonale. Dyrektor nie zareagował.
Ludwig Topf nie poniósł odpowiedzialności za udział w zbrodniach hitlerowskich, ponieważ pod koniec wojny popełnił samobójstwo. Jego brat Ernst-Wolfgang wymigał się od kary i dożył starości, usiłując bez powodzenia prowadzić kolejne interesy. Do końca życia miał żal do tych, którzy upaństwowili jego tak „świetnie” prosperującą fabrykę. I nie przeszkadzało mu to, że nazwisko Topów wciąż można było przeczytać na drzwiczkach krematoriów znajdujących się w obrębie utworzonych na terenie obozów muzeów.
Magdalena Szumiec
Źródło: MHP