Małżeństwo rodziców Macieja Zaremby-Bielawskiego rozbiła historia Żydów i Polaków w XX wieku. Przyczyn rodzinnego dramatu reporter szuka w niedawno wydanej książce „Dom z dwiema wieżami”.
"Wszystko w tej książce jest prawdziwe – pisze na początku +Domu z dwiema wieżami+ Maciej Zaremba-Bielawski – ale w nic nie należy wierzyć". Można to rozumieć jako zastrzeżenie - autor, jako reporter, pracuje w materii faktów, ale są one tak osobiste, dotykają tak bolesnych spraw, że subiektywizm jest nieuchronny a nawet usprawiedliwiony. Tematem jest bowiem życie jego rodziców, historia ich wzajemnego niezrozumienia oraz fakt, że im głębiej ukrywa się rodzinne tajemnice, tym mocniej wpływają one na życie rodziny. Tytułowy dom ma dwie wieże dla samotników - matki i ojca.
Rodzice Zaremby-Bielawskiego spotkali się tuż po wojnie, w 1946 roku i razem rozpoczęli nowe, powojenne życie. Było między nimi ponad 30 lat różnicy wieku. Oskar Zaremba-Bielawski pochodził ze zubożałej rodziny szlacheckiej wywodzącej się od uczestników bitwy pod Grunwaldem. Studiował medycynę w Niemczech, podczas I wojny światowej był w wojsku rosyjskim, potem polskim. Po wojnie został dyrektorem zakładu dla psychicznie chorych w Kościanie i w kilka lat uczynił z tego miejsca jedne z najlepszych ośrodków w Polsce. Zlikwidował izolatki, przypinanie pasami do łóżek, kaftany bezpieczeństwa, wprowadził nowoczesne i humanitarne metody leczenia. Podczas II wojny światowej brał udział w kampanii wrześniowej i jako oficer trafił najpierw do oflagu, gdzie względnie spokojnie doczekał wyzwolenia aby powrócić do pracy w sanatorium.
Ona, młodsza o 30 lat, jest bardzo piękna i nie lubi opowiadać o sobie. Używała już w życiu imion Lila, Elżbieta, Elisabeth i kilku nazwisk, dla męża zostanie Izą. Była córką przedwojennego sędziego w Tarnowie, Izaaka Wilhelma Immerdauera. Dla matki, jak wspomina Zaremba-Bielawski, określenie "Żyd" było jednoznacznie pejoratywne a nawet obelżywe. Rodzina była zlaicyzowana, polskojęzyczna i we własnym rozumieniu nie miała nic wspólnego z Żydami. Społeczność tarnowska widziała to jednak inaczej: sędzia Immerdauer doświadczał prześladowań ze strony adwokata - antysemity, a sama Lila, jako Żydówka, została wykluczona z klasowych fotografii. Nie dostała się też na wymarzone studia medyczne, bo obowiązywał numerus nullus. Podczas okupacji Immerdauerowie ukrywali się m.in. we Lwowie, gdzie w czerwcu 1941 roku ledwie uszli z życiem z pogromu, do którego doszło w dniu wkroczenia Niemców do miasta, potem w Krzemieńcu, gdzie matka i córka zdecydowały się opuścić ojca rodziny, bo razem nie mieli na ocalenie żadnych szans. Nie wiadomo, co dalej się działo z sędzią Immerdauerem.
Lila kilkakrotnie zmienia imię i nazwisko, ukrywa się w getcie i poza nim, szuka schronienia w Łucku, Brześciu, potem - w Warszawie. Po jej śmierci syn znalazł w jej papierach listę osób, bez których pomocy nie udałoby się jej przeżyć - to około 30 zupełnie przypadkowych osób wśród których są m.in. bezimienny szef policji ukraińskiej w Krzemieńcu, sekretarka na gestapo w Brześciu, spora grupa ludzi z AK, m.in. ci, którzy załatwili jej dokumenty, zorganizowali ucieczkę z getta, a także grupa, która w porę zlikwidowała szmalcownika z sąsiedztwa oraz niemieckie małżeństwo, u których przez kilka miesięcy Lila pracowała.
Związek rodziców Zaremby-Bielawskiego od początku jest trudny. Iza nalega na ślub kościelny, żona Oskara, z którą ma dwójkę niemal dorosłych dzieci, zgadza się na rozwód, ale nie na unieważnienie małżeństwa. Już na wstępie okazuje się, że nowy związek oznacza całkowite zerwanie z córką i synem Oskara. Iza pokazuje twarz bezwzględnej egoistki. Dopiero wiele lat później syn zrozumie, że dla młodej kobiety, która ocalała z holocaustu, katolicki ślub kościelny może wyglądać na rozsądne zabezpieczenie interesów przyszłych dzieci. Już na tym etapie okazuje się, że od przeszłości nie da się odciąć tak łatwo. Oskar kieruje sanatorium w Kościanie, Iza kończy studia, zostaje psychiatrą dziecięcym, ale własnych synów wychowuje tak, jakby nie miała pojęcia o potrzebach małych dzieci. Jest matką zimną, nieobecną, wiecznie zapracowaną, niezwykle surową i wymagającą. Dramat, jakiego doświadczają Maciej i jego bracia to niemal podręcznikowy przykład dzieciństwa potomków tych, którzy ocaleli z holokaustu, co opisywali m.in. Amos Oz, Art Spiegelman czy Ewa Kuryluk. W tych rodzinach dramat, o którym się nie rozmawia, wisi jednak w powietrzu.
W 1957 roku na skutek donosu Oskar zostaje zwolniony z pracy w Kościanie, rodzina przenosi się do Poznania, potem do Warszawy. Chłopcy dorastają, sympatyzują z opozycją, pielęgnując w sobie rycerskie tradycje rodzinne spod Grunwaldu. Kiedy w grudniu 1968 Maciek - najstarszy - słyszy od matki: "Wyjeżdżamy. Jestem Żydówką", całe ich życie obraca się w gruzy. 80-letni ojciec nie chce rozpoczynać życia od nowa, po kilku latach samotności popełnia samobójstwo. Trzej synowie zostają z dziedzictwem bólu, niepokoju i poczuciem winy. "Dom z dwiema wieżami" to próba rozwikłania tego rodzinnego kłębu emocji przez zrozumienie, co właściwie się wydarzyło.
Maciej Zaremba-Bielawski, przykładając swój warsztat reportera do losów rodziny, trafia na mało dotąd opisane fragmenty historii. W historycznej pamięci stalagi - obozy dla jeńców szeregowców, których los był nie do pozazdroszczenia, zlały się z oflagami - obozami dla oficerów. Te zarządzane były przez Wehrmacht, a wobec jeńców stosowano stary, pruski kodeks honorowy. Dozwolona była korespondencja, wystawianie sztuk teatralnych i zawodów sportowych, dostępna była biblioteka, a uwięzieni otrzymywali żołd i przydział papierosów. Zaremba-Bielawski zauważa, że oflagi - paradoksalnie - okazują się najbezpieczniejszym miejscem w ogarniętej wojną Europie. Jego ojciec-psychiatra przeczekał tam wojnę odizolowany jak w kapsule czasu i nie miał pojęcia, co przeżyła jego przyszła żona, jak bardzo ja to psychicznie okaleczyło i jakie to będzie miało konsekwencje dla życia rodzinnego.
"Dom z dwiema wieżami" ukazał się nakładem wydawnictwa Karakter. (PAP)
autor: Agata Szwedowicz
aszw/ mkr/