Dyplomata, konsul w Królewcu i wojewoda wołyński, profesor geografii Uniwersytetu Jagiellońskiego – Stanisław Srokowski - pisał w czasie II wojny światowej dziennik. Donosił, co się działo na froncie, ale przede wszystkim o tym, co widział w Warszawie i jej okolicach, bo mieszkał w willi w legionowskim Bukowcu. Spotykał wielu ludzi i skrupulatnie notował, co do niego docierało.
Rękopis i maszynopis dziennika znajdują się w Archiwum Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Obejmują okres od 1 września 1939 do 29 sierpnia 1944 r.
Zapiski są cenne m.in. dlatego, że Srokowski zdobywał informacje i od Polaków, i od Niemców - biegle mówił po niemiecku i bywał zmuszany do rozmów z okupantem. Dziennik odzwierciedla ponadto nastroje społeczeństwa polskiego, choć czasem relacje autora były tylko pogłoskami – czytamy we wstępie autorstwa Piotra Bilińskiego, który opracował edycję książki.
Autor dziennika pisał m.in. o policji granatowej, która wysługiwała się Niemcom. Część jej funkcjonariuszy była znienawidzona przez Polaków obciążających ich winą za kradzieże, pobicia, a nawet - zabójstwa. Srokowski miał też kontakty z naukowcami, urzędnikami, wojskowymi, chłopami czy robotnikami. Spotkania z przyjaciółmi piastującymi wysokie stanowiska w podziemiu pozwalały mu nawet zdobywać poufne informacje. Najczęściej pisał jednak o tym, co widział w Legionowie, podczas wyjazdów do Warszawy i Krakowa.
Z racji żmudnej walki o przetrwanie autor dużo miejsca poświęca ro-snącym cenom żywności i niemoralnej postawie części społeczeństwa – zwykle skutkom celowych działań Niemców. Niektóre jego spostrzeżenia i opinie wręcz szokują. Nie dlatego, że rozważa przyczyny klęski wrześniowej. Nie wtedy, gdy pisze o egzekucjach Polaków i zbrodniach niemieckich, a także m.in. udziałowi w nich własowców, Ukraińców czy Turkmenów. Nie do końca sprawiedliwe są natomiast opinie o polskiej wsi, ksenofobii i konformizmie chłopów wobec okupantów. Srokowski często krytykował zwłaszcza zawyżanie cen żywności czy donosicielstwo. Tyle że ta postawa była głównie skutkiem polityki Niemców, którzy płacili chłopom za wydawanie uciekinierów z gett i przyzwalali na rabowanie ich mienia.
Wojna szybko zapukała do drzwi Polaków. Już we wrześniu 1939 r. Srokowski doświadcza „rewizji za bronią”. Niemcy byli jeszcze wtedy „całkiem grzeczni” - jak pisał. Chcieli butelkę wina, a gdy im ofiarował pół, „odstąpili od żądania”. Powiedzieli, że na mocy umowy z Sowietami zostają po Bug w Polsce. Do dawnego dyplomaty docierały też straszne wieści np. ze Lwowa, gdzie wkroczyli Sowieci. Pisał więc o represjach, ale i koszmarnym mrozie zimą 1940 r. – termometry wskazywały pod Warszawą nawet minus 32 stopnie w dzień, a w nocy – minus 38.
Już w marcu 1941 r. odnotowuje, że Niemcy przygotowują się do wojny z Rosją. Dużo później w Warszawie pojawiają się transporty rannych Niemców. Mają odmrożone ręce, nogi i łachmany. „Wielu ludzi ma nadzieję, że wojna skończy się w 1942 roku” - notuje. Tak się nie dzieje. Natomiast za sprawą gadzinówek w kwietniu 1943 r. dotarły do warszawiaków wiadomości o masowych grobach polskich oficerów zamordowanych przez Sowietów. Niemcy zadbali o nagłośnienie zbrodni katyńskiej.
Wkrótce potem zapiski Srokowskiego skupiają się na powstaniu w getcie, echach zbrodni wołyńskiej czy egzekucjach na Pawiaku. Łapankom, egzekucjom i grabieżom dokonywanym przez okupantów towarzyszy odrobina nadziei, gdy pojawiają się wiadomości o klęskach Niemców na wschodzie. Autor odnotowuje też straszne wieści z Lubelszczyzny i Zamojszczyzny - wysiedlenia i pacyfikacje wsi. Powstanie Warszawskie i jego klęska – brak pomocy Armii Czerwonej, mimo iż „Warszawa usłyszała huk armat sowieckich” – co notuje Srokowski - nie może napawać optymizmem.
Jednak w czasie okupacji autor dziennika kontynuował pracę naukową. Po upadku powstania został z żoną przymusowo ewakuowany do obozu przejściowego w Modlinie. Niestety, utracił liczący 8000 woluminów księgozbiór, zawierający nawet druki z XVI wieku. Dzięki przekupieniu niemieckich żandarmów wydostał się z obozu i ukrył w Łowiczu do wkroczenia Armii Czerwonej. W lutym 1945 r. wrócił do Warszawy.
Po wojnie został doradcą naukowym Ministerstwa Administracji Publicznej ds. podziału terytorialnego państwa i delimitacji granic. Opracował kilka memoriałów na temat granic, a jeden z nich wręczył Bolesławowi Bierutowi w 1945 r. przed jego odjazdem do Moskwy na rozmowy w sprawie przebiegu granicy z ZSRS. Zainicjował też wznowienie pracy Polskiego Towarzystwa Geograficznego i został jego przewodniczącym. W lutym 1950 r. ze względu na stan zdrowia przestał pełnić tę funkcję.
Jego zapiski – nadal cenne i ciekawe źródło historyczne – wymagają porównania z innymi materiałami z okresu okupacji, bo autor nie mógł mieć do wielu danych dostępu. Przedstawiał także subiektywne opinie, które nie zawsze miały oparcie w faktach.
Ewa Łosińska
Źródło: MHP