Prezentujemy fragment nowej książki Janusza Majcherka i Tomasza Mościckiego pt. „Kryptonim Dziady” wydanej przez Fundację Historia i Kultura.
Wieczorem odbyła się premiera Dziadów. Oprócz oficjeli widownię wypełnili artyści, dziennikarze, recenzenci oraz uczeni – wśród nich pilnie obserwujący scenę i widownię Raszewski. Na widowni zasiadło także czterech wysokich przedstawicieli władz PRL: członek Biura Politycznego KC PZPR, wicemarszałek Sejmu, przewodniczący klubu poselskiego PZPR Zenon Kliszko (uznawany za drugiego w partyjnej hierarchii po Władysławie Gomułce), minister obrony narodowej generał Marian Spychalski, członek Rady Państwa Jerzy Zawieyski i dyrektor generalny Ministerstwa Kultury i Sztuki Stanisław Witold Balicki. Obecność Kliszki miała okazać się kluczowa.
Początek zaplanowany na 19.30 opóźnił się o pięć minut. Bardzo silne i długie brawa w czasie akcji. Publiczność przyjmuje spektakl bardzo gorąco, wywołując reżysera. Kurtyna szła w górę 11 razy. – czytamy w inspicjenckiej notatce. Raszewski odnotował tę premierową owację:
"[…] długa, burzliwa […], chyba największa po wojnie. […] Wielkie brawa dostał Mrożewski. Holoubka powitano huraganem oklasków i przeciągłym krzykiem (rzecz zupełnie wyjątkowa w naszych teatrach), co powtórzyło się potem jeszcze ze dwa razy. Wreszcie zaczęto skandować: Dej-mek, Dejmek! Reży-ser! Po chwili Dejmek wyszedł z lewej, tam stanął, ukłonił się publiczności i aktorom stojącym na podeście (Holoubek, Mrożewski i jeszcze ktoś?), jeszcze raz ukłonił się publiczności i zszedł ze sceny".
Przyjęcie Dejmkowskich Dziadów najwyraźniej przyćmiło to, które warszawska publiczność zgotowała trzynaście lat wcześniej przedstawieniu Aleksandra Bardiniego w Teatrze Polskim.
Premierowej atmosfery nie wytrzymał psychicznie jeden z jej uczestników. Widownia pochłonięta przedstawieniem przeoczyła mały wypadek. "W czasie sceny +obrzędu Dziadów+ nagle zasłabł jeden z chłopców z chóru J. Karolak, po udzieleniu pomocy przez pielęgniarkę odwieziono go do domu" – odnotował w raporcie inspicjent. Nie był to jedyny wypadek na scenie. Inspicjent nie zanotował, że w trakcie spektaklu kontuzję odniósł Józef Duriasz.
"Grając Pelikana policzkowałem księdza Piotra – wspomina Jan Kobuszewski – My to ćwiczyliśmy z Józkiem. On w pewnym momencie zasłaniał twarz ręką" [w teatrze taki umówiony gest jest określany „telefonem” do partnera – i oznacza „możesz działać!”]. "Józek na premierze tak ułożył dłoń, że odstawał jeden z palców. I kiedy mu przywaliłem – to złamałem mu ten palec, chyba środkowy. Zagrał do końca, także Widzenie Księdza Piotra. Rzecz była ćwiczona, czyli z mojej strony żadna złośliwość, po prostu wypadek przy pracy".
Spektakl dobiegł końca o 22.30. Trwał 175 minut.
Zawieyski, poruszony przedstawieniem, zanotował w dzienniku: "Dejmek bardzo mi zaimponował". Po premierze w bufecie teatru odbył się uroczysty bankiet. Obecny był na nim Balicki, który wzniósł okolicznościowy toast. Przejęty Zawieyski także wygłosił przemówienie, z którego następnego dnia był niezadowolony – określił je "jako bardzo nędzne. Wczoraj Dejmek zmierzył się z publicznością po raz trzeci i wziął sobie odwet za +Kordiana+ – notował dzień po premierze Raszewski – Wygrał, to nie ulega wątpliwości. Ściślej mówiąc, wygrał pojedynek z widownią".
Na bankiecie zabrakło dwóch bardzo ważnych osobistości; teatr po ostatniej kurtynie opuścili Spychalski i Kliszko. Różne były ich reakcje na spektakl. Raszewski odnotował, że siedzący w drugim rzędzie Spychalski – co Raszewski mógł dobrze widzieć, mając miejsce opodal – "manifestacyjnie oklaskiwał przedstawienie (do opuchnięcia i omdlenia rąk)".
Zupełnie inna była reakcja Kliszki. Już podczas drugiego aktu, zapewne podczas sceny egzorcyzmów albo Widzenia Księdza Piotra, z wyraźnym niezadowoleniem na twarzy nachylił się do siedzącego obok Balickiego z pytaniem "dlaczego to przedstawienie jest takie pobożne (ołtarz, dzwonki, ministranci)" – co z ledwo maskowanym szyderstwem odnotował Raszewski. Sytuacja miała pogorszyć się w trzeciej części przedstawienia, kiedy Kliszko rozsierdził się już na dobre ("potem miał przez całą noc być chory" [podkr. – autorzy] – zanotował autor anonimowego maszynopisu przechowywanego w Bibliotece Narodowej, być może sam Raszewski).
Józef Łotysz wygłaszał słynne słowa Wysockiego "Plwajmy na tę skorupę i zstąpmy do głębi". Sytuacja sceniczna wymagała, by słowa te padały w stronę publiczności. Stary aktorski sposób zwracania wzroku lekko ponad widownię sprawia, że każdy widz odbiera słowa ze sceny jako kierowane do siebie. Jeśli Łotysz zastosował tę wypróbowaną sztuczkę, to udowodnił jej skuteczność. Widownia zareagowała brawami. Kliszce mogło się wydawać, że aktor mówi właśnie do niego. Trudno jednak wyobrazić sobie, by zdyscyplinowani i odpowiedzialni aktorzy Dejmka posunęli się do jawnej politycznej prowokacji, uderzając mocnym tekstem w jednego z najwyższych funkcjonariuszy partyjnych. Złośliwa warszawska plotka głosiła też, że Kliszko przesłyszał się i w wygłaszanych przez Kazimierza Opalińskiego słowach "Dedykacji" w Kółakowskim z Mickiewiczowskiego tekstu dosłuchał się nazwiska Leszka Kołakowskiego. Zarzut, że aktorzy zwracają się wprost do widowni miał zresztą powrócić – w niecałe trzy miesiące później i to z ust samego Gomułki.
Źródło: MHP