W czasie gdy polskie drogi były opanowane przez syreny i trabanty, obejmującej właśnie władzę ekipie Edwarda Gierka trafiła się wyjątkowa okazja. Otóż ówczesnemu dyrektorowi Zjednoczenia Przemysłu Motoryzacyjnego „Polmo” udało się podpisać z FIAT-em umowę, dzięki której dostaliśmy licencję na produkcję Fiata 126p.
Mieliśmy ją spłacać produkcją silników i skrzyń biegów. Dzięki temu 6 czerwca 1973 r. z linii produkcyjnej fabryki w Tychach zjechał pierwszy maluch – samochód będący szczytem marzeń przeciętnego Polaka. O tym, jak zdobywało się na niego talony i jak później wyglądały wyprawy naszych rodaków tym niewielkich rozmiarów autem, piszą Kazimierz Kunicki i Tomasz Ławecki.
Książka nie jest jednak poświęcona tylko cudowi motoryzacyjnemu epoki gierkowskiej. Autorzy mieli ambicje opisać w nim różne sposoby podróżowania Polaków, poczynając od końca II wojny. Dlatego opowieść rozpoczyna się od prezentacji ówczesnych „wędrówek ludów”, ze szczególnym uwzględnieniem przeprowadzek na Ziemie Odzyskane. „Statystycy dokładnie wyliczyli i odnotowali, że do końca 1945 r. na poniemieckie ziemie przesiedliło się z Polski centralnej 1630838 osób” – czytamy. Dowiadujemy się też, czym przemieszczali się przesiedleńcy, kiedy drogi po wojnie były kompletnie zniszczone, a kolej dopiero się odbudowywała. Możemy sobie wyobrazić, jak wyglądała podróż pociągami ciągniętymi przez parowozy, w których wagony towarowe pospiesznie przerobiono na osobowe. Autorzy, by przybliżyć czytelnikom obraz tych peregrynacji, przywołują film „Sami swoi” Sylwestra Chęcińskiego, którego bohaterowie byli uczestnikami takich podróży.
Dalej zajmują się pojawiającymi się powoli w Polsce innymi środkami transportu przysyłanymi przez UNRRĘ. Obserwują też polski przemysł motoryzacyjny, który dopiero po siedmiu latach od zakończenia wojny był w stanie wypuścić na drogi pierwszy autobus. Powstał on w Sanockiej Fabryce Autobusów Autosan. Ale do popularnych „ogórków” zaczęliśmy wsiadać dopiero w połowie lat sześćdziesiątych. Za to ich produkcja w Jelczańskich Zakładach Samochodowych trwała aż do 1986 r. To nimi Polacy jeździli m.in. na wycieczki zakładowe, ciesząc się, że nie muszą już, jak wcześniej, integrować się z kolegami z pracy na pakach ciężarówek.
Kazimierz Kunicki i Tomasz Ławecki opisują wszystkie możliwe w czasach PRL-u środki transportu, którymi przemieszczano się u nas w poprzednim ustroju. I nie dotyczy to tylko transportu lądowego, ale i powietrznego czy też morskiego. W książce przeczytamy o tym, kogo było stać, by latać LOT-em czy wsiąść na przemierzający ocean statek „Batory”. Dla zwykłego Kowalskiego były to podróże, o których nie mógł nawet śnić. Pozostały mu jedynie wakacyjne wyjazdy syreną, a potem fiatem 125p, polonezem, no i oczywiście maluchem, który był u nas produkowany aż do 1997 r.
Zostać jego szczęśliwym właścicielem nie było wcale łatwo. Jak przypominają autorzy, pierwsze fiaty 126p kosztowały 69 tys. zł, co stanowiło średnio dwuletnią pensję normalnego pracownika. Poza tym, by siąść za jego kierownicą, trzeba było dostać talon. A dostęp do talonów mieli tylko uprzywilejowani zausznicy komunistycznej władzy. Kowalski musiał oszczędzać, wpłacając określoną ratę na książeczkę PKO. Kiedy zebrał odpowiednią sumę, mógł dopiero brać udział w losowaniu. Nie wszyscy mieli szczęście albo tak duże znajomości, by udało im się zdobyć upragniony pojazd. Jeszcze w okresie transformacji była całkiem spora grupa osób, które nie doczekały się auta.
Ale szczęśliwi posiadacze kluczyków do malucha mogli wyruszyć na urlop nad Bałtyk czy na Mazury, a co odważniejsi do Złotych Piasków w Bułgarii czy Mamai w Rumunii. Zapakowanie rodziny do tego samochodu należało do sztuk ekstremalnych, o czym szczegółowo możemy przeczytać na kartach książki. Tak oto, śledząc jej poszczególne, poświęcone różnym formom podróżowania rozdziały, poznajemy też kawał peerelowskiej rzeczywistości.
Magda Huzarska-Szumiec
Źródło: MHP