Czy potrafimy sobie wyobrazić państwo polskie, Kościół w Polsce, bez kard. Stefana Wyszyńskiego? A tak mogło się zdarzyć, gdyby nie niezłomna postawa więzionego w latach 1953–1955 na Rakowieckiej w Warszawie bp. Antoniego Baraniaka. To dzięki niemu komuniści nie zdołali wytoczyć pokazowego procesu Prymasowi Tysiąclecia i skazać go na wieloletnie więzienie lub wydalenie z kraju – pisze Czesław Ryszka w książce „Misja i krzyż”
Abp Antoni Baraniak żył niejako w cieniu dwóch wielkich postaci, kard. Augusta Hlonda (w latach 1933–1948) i kard. Stefana Wyszyńskiego (w latach 1948–1957 i później). Jako członek zgromadzenia księży salezjanów, odbył studia teologiczne i prawnicze na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim oraz staże w watykańskich kongregacjach w latach 1927–1933.
To w Rzymie poznał go bliżej prymas Polski August Hlond, również salezjanin. Powołał go we wrześniu 1933 roku na stanowisko osobistego sekretarza. Po wybuchu drugiej wojny światowej opuścił z prymasem Polskę i udał się do Rzymu. „Od czerwca 1940 roku, przebywając w Lourdes, kard. Hlond i ks. Baraniak udzielali pomocy materialnej, prawnej i medycznej polskim jeńcom wojennym internowanym w obozach we Francji, pomagali polskim rodzinom tułającym się po okupowanej Europie, uratowali setki Żydów, załatwiając im katolickie metryki” – podkreśla Ryszka.
Po wojnie kard. Hlond i ks. Baraniak wrócili do kraju. Prymas zaraz stał się obiektem ataków komunistycznych władz. Tymczasem ksiądz Baraniak jako sekretarz i kapelan kardynała „pośredniczył w załatwianiu wielu delikatnych spraw, wymagających niezwykłej dyskrecji, między innymi w czasie pobytu w Rzymie w roku 1946 wręczył papieżowi sprawozdanie o zajściach antyżydowskich z 4 lipca w Kielcach”.
Prymas Hlond zmarł w 1948 roku - a jak podkreśla autor książki „Misja i krzyż” - ks. Baraniak „stał się depozytariuszem ostatniej woli kard. Hlonda, w której ten wskazywał bp. Stefana Wyszyńskiego jako swojego następcę”.
Papież Pius XII uwzględnił sugestię kard. Hlonda i na jego następcę już 16 listopada 1948 roku mianował bp. Stefana Wyszyńskiego. Nowy prymas zaproponował Baraniakowi, aby został jego sekretarzem. „Sam prymas stwierdził po latach, że ks. Baraniak wykazał wówczas tak wybitną orientację w zawiłych sprawach powojennej rzeczywistości, tyle znajomości problemów, często trudnych do rozwiązania, że można powiedzieć, iż właściwie trzymał w swych rękach […] nici wszystkich spraw Kościoła w Polsce” – podkreśla autor.
Ks. Baraniak pełnił funkcję sekretarza kard. Wyszyńskiego do 26 kwietnia 1951, kiedy to został nominowany biskupem pomocniczym archidiecezji gnieźnieńskiej. Jednak na tym nie zakończyła się jego bliska współpraca z prymasem. W okresie od 1951 do 1953 pracował w sekretariacie Prymasa Polski.
W ocenie Ryszki „biskup Baraniak był zwolennikiem stawiania oporu wobec działań władz komunistycznych zmierzających do podporządkowania sobie Kościoła”. Nic dziwnego, że funkcjonariusze UB organizowali wokół niego siatkę agentów.
9 lutego 1953 roku Rada Państwa wydała dekret o „tworzeniu, obsadzaniu i znoszeniu duchownych stanowisk kościelnych”, uzależniający obsadę stanowisk biskupów od aprobaty rządu i podporządkowujący nominacje na niższe stanowiska kościelne wojewódzkim radom narodowym. „Było to jawne pogwałcenie porozumienia zawartego w 1950 roku między państwem a Kościołem” – podkreśla Ryszka.
8 maja 1953 roku Episkopat uchwalił memoriał do rządu, napisany przez prymasa Polski w imieniu wszystkich biskupów, w którym zdecydowanie stwierdzono: „rzeczy bożych na ołtarzach cezara składać nam nie wolno. Non possumus!”
„Słowa kardynała miały się wkrótce okazać prorocze. Kiedy bowiem 22 września zakończył się publiczny, pokazowy proces bp. Czesława Kaczmarka, skazanego za szpiegostwo na dwanaście lat więzienia, władze nakazały prymasowi Wyszyńskiemu i całemu Episkopatowi potępić biskupa. Kardynał nie tylko odmówił, ale wystosował w imieniu Episkopatu ostry protest skierowany do Rady Ministrów PRL” – przypomina autor książki. Prymasowskie pismo przekazał władzom bp Antoni Baraniak. W ten sposób wraz z kard. Wyszyńskim stali się głównymi wrogami komunistów.
Do dramatycznych wydarzeń doszło 25 września 1954 roku. A tak je opisał sam biskup: „(…) postanowiłem wyjść na chwilę do ogrodu, aby się odświeżyć i odmówić różaniec. Lekki chłód w ogrodzie był orzeźwiający. Po mniej więcej dziesięciu minutach dosłyszałem jakieś niewyraźne szmery czy nawet pomruki zza muru od strony Hipoteki (…) Zaniepokojony zawróciłem centralną ścieżką ku rezydencji. W tym momencie dostrzegłem, mimo zmroku, że przez mury od strony Hipoteki, a także od strony parku samochodowego przeskakiwali jacyś rabusie i podbiegali pod front – ścianę centralną domu. Jeden z bandytów, który mnie widocznie obserwował, skierował się ku mnie i z odległości kilkunastu metrów krzyknął do mnie: `Ręce do góry, bo strzelam`”.
„Rabusiami” i „bandytami” okazali się funkcjonariusze bezpieki, którzy następnie zatrzymali prymasa Wyszyńskiego. 26 września 1953 roku biskup Antoni stanął twarzą w twarz wobec oficera śledczego UB kpt. Władysława Zdanowicza. W owianym złą sławą areszcie na Rakowieckiej zaczęły się przesłuchania.
„Niestety, na ten temat nie posiadamy żadnych relacji z pierwszej ręki, a jedynie korzystamy z materiałów zarejestrowanych przez funkcjonariuszy UB. Wynika z tego, że bp Baraniak unikał osobistych wynurzeń dotyczących tego wszystkiego, co dla niego zaczęło się od owego ponurego dnia 26 września 1953 roku i miało trwać przeszło dwadzieścia siedem miesięcy – aż do dnia 29 grudnia 1955 roku. Razem długich 825 dni i nocy” - czytamy.
Ryszka wyjaśnia, że ubecy przewidzieli dla biskupa „rolę dostarczyciela informacji mogących skompromitować zarówno poprzedniego, jak i obecnego prymasa Polski”. „Zamierzali potem oskarżyć ich w pokazowym procesie wytoczonym kard. Wyszyńskiemu, skazać za prowadzenie działalności politycznej wrogiej wobec PRL” - tłumaczy.
Autor przytacza wypowiedź Stanisława Radkiewicza, ówczesnego ministra bezpieczeństwa publicznego: „Prymasowski sekretarz to znany przez ogół księży ze swej zaciętej wrogości wobec Polski Ludowej, skompromitowany w procesie Kaczmarka, zausznik Watykanu i Wyszyńskiego”.
Lista zarzutów wobec biskupa Baraniaka była długa i obejmowała m.in. „przekazywanie materiałów wywiadowczych państwom kapitalistycznym i Watykanowi”; „przekazywanie informacji o stosunkach pomiędzy państwem a Kościołem przedstawicielom placówek zachodnich”; „kontakty z przedstawicielami obcych państw i ich agentami”; „nawiązywanie kontaktów z wrogami Polski”; „współudział w działalności reakcyjnego podziemia”; „pośrednictwo biskupa w kontaktach Hlonda z kontrrewolucyjną organizacją WiN”; „działalność informacyjno-wywiadowczą w powiązaniu z placówkami dyplomatycznymi i innymi przedstawicielstwami państw zachodnich”.
Podczas przesłuchań bp Baraniak przyjął pewną taktykę i się jej trzymał. „Stale podkreślał – pisze Czesław Ryszka - że zawsze stronił od polityki, że był jedynie kancelistą, dlatego nie ciąży na nim odpowiedzialność za politykę przełożonych. Podczas przesłuchań nie dał się zastraszyć, zachował trzeźwość umysłu i zdolność jasnego formułowania swoich myśli. Biskupowi Baraniakowi chodziło przede wszystkim nie o siebie, lecz o Kościół i jego dobro, stąd taka, a nie inna strategia podczas składania zeznań”.
Autor „Misji i krzyża” podkreśla, że przesłuchujący biskupa funkcjonariusze UB stosowali tortury. „Wspominały o tym siostry zakonne, które posługiwały w Pałacu Arcybiskupim w Poznaniu, s. Agreda (Cecylia Muńko) i s. Remigia (Gertruda Soszyńska). Mówiły o wyrywaniu paznokci i o nocnych przesłuchaniach z lampą świecącą bez przerwy prosto w oczy. Takie tortury były szczególnie dotkliwe, gdyż łączyły się z pozbawianiem aresztowanego snu. Miał im o tym opowiedzieć sam abp Baraniak, gdy pytały go o więzienne przeżycia. Najczęstszą jego odpowiedzią na tego rodzaju prośby były słowa: `Nie mogę o tym mówić, nie mogę tego wspominać, to było tak koszmarne`” – czytamy.
O torturach świadczyły także kilkunastocentymetrowe blizny na plecach biskupa, będące, jak to on sam kiedyś określił, „pamiątką po pobycie w więzieniu”. „Milada Tycowa, gastrolog z Poznania i Małgorzata Kulesza-Kiczka z Warszawy, które w 1977 roku opiekowały się umierającym duchownym zauważyły te blizny w czasie rutynowego badania lekarskiego w szpitalu. Kulesza-Kiczka stwierdziła, że ślady świadczyły o `ciosach zadawanych jakimś ciężkim, gładkim narzędziem`. To była ich pierwsza diagnoza i obie nie miały co do tego żadnych wątpliwości” – zaznacza Ryszka.
Ze świadectw współwięźniów wiadomo, że bp Baraniak przechodził w areszcie śledczym na ul. Rakowieckiej prawdziwą gehennę. Trzymano go nago w celi z wodą i wylewano na niego fekalia.
Autor książki przytacza relacje Barbary Zawieji bratanicy arcybiskupa. Według niej stryja poddawano torturze tego rodzaju, że trzymano go nieruchomo pod wodą kapiącą na głowę. „Początkowo człowiek nie odczuwa tego szczególnie dotkliwie, jednak po kilku godzinach (dobach?) każde uderzenie takiej kropli wody w to samo miejsce czaszki jest przeżywane jak uderzenie obuchem” – podkreślała kobieta.
Biskup jednak wytrzymał to wszystko. „Gdyby nie talent bp. Baraniaka do dawania wymijających odpowiedzi i jego nieugięta postawa, zapewne udałoby się doprowadzić do procesu kompromitującego prymasa Wyszyńskiego, a skoro świadczyłby przeciwko niemu jego najbliższy współpracownik, tym łatwiej byłoby zorganizować taki proces publicznie, co miałoby wielkie oddziaływanie propagandowe. Taki scenariusz zrealizowano w innych krajach bloku wschodniego: w Budapeszcie, w Pradze czy Zagrzebiu” – ocenia Ryszka.
Pisze dalej: „Niemożność wydobycia pożądanych zeznań, być może, przyczyniła się do zaniechania dalszych działań, a w konsekwencji samego procesu pokazowego. Stąd pod koniec grudnia 1955 roku ówczesny prezes Rady Ministrów Józef Cyrankiewicz zlecił prokuratorowi naczelnemu uchylenie środka zapobiegawczego w postaci aresztu tymczasowego i zarządził nakaz pobytu bp. Baraniaka w salezjańskim klasztorze w Marszałkach”.
Także droga do klasztoru była dla biskupa Baraniaka torturą, gdyż chory i osłabiony praktycznie nie był zdolny do jazdy samochodem. „Po przyjeździe do Marszałek ubecy wnieśli w pozycji siedzącej zmarzniętego bp. Baraniaka, rzucili go na ławę w kuchni i powiedzieli: `Przywieźliśmy wam Dziadka Mroza`. (…) Wyglądało na to, że podróż biskupa celowo została tak zaplanowana, by była jego ostatnią podróżą, której miał nie przetrzymać” – pisze Ryszka.
Autor nie kończy książki na dramatycznych przeżyciach biskupa Antoniego Baraniaka. Opisuje jego dalsze losy, jako arcybiskupa poznańskiego, aż do śmierci w 1977 r.
„O tym, co wycierpiał, można się było dowiedzieć tylko od współwięźniów. […] Domyślałem się, że mój względny spokój w więzieniu zawdzięczam jemu, bo on wziął na siebie jak gdyby ciężar całej odpowiedzialności Prymasa Polski. To stworzyło między nami niezwykle silną więź. Wyraża się ona z mojej strony w głębokim szacunku dla tego człowieka, a zarazem w serdecznej wdzięczności wobec Boga, że dał mu tak wielką moc, iż mogłem się na nim spokojnie oprzeć” – mówił na pogrzebie abp Antoniego Baraniaka prymas Stefan Wyszyński.
Książka Czesława Ryszki „Misja i krzyż” ukazała się nakładem Wydawnictwa Esprit.
Autor: Wojciech Kamiński