„Niektórzy słyszeli o paczkach, które podczas wojny przychodziły do okupowanej Polski z tego kraju [tj. Portugalii]. Najmniej wiadomo o tym, że po kapitulacji Francji w czerwcu 1940 r. stała się ona jednym z najważniejszych etapów międzynarodowego exodusu tysięcy uciekinierów z większości krajów, do których wtargnęły wojska III Rzeszy, także Polaków” – czytamy w książce „Na wolność przez Lizbonę. Ostatnie okręty polskich nadziei”.
„Przez państwo Antonio Salazara wiodły bowiem od czerwca 1940 r. główne szlaki ucieczek do Wolnego Świata tych, którym udało się pozostawić za sobą prześladowania, Holokaust, aresztowania i wszystkie inne okupacyjne nieszczęścia” – dodają Adam Grzybowski i Jacek Tebinka.
Książka ukazuje losy licznej polskiej kolonii uchodźczej w Portugalii w latach 1939–1945. Autorzy przedstawili wiele wątków towarzyszących problemowi polskich uchodźców podczas II wojny światowej: m.in. całkowicie zapomniane wysiłki polityczne, dyplomatyczne i finansowe polskiego rządu w Londynie i innych instytucji centralnych, by uzyskać dla nich pomoc poza granicami okupowanego kraju.
Portugalia stała się szczególnym miejscem, gdzie po klęsce Francji działania rządu RP i dyplomatów skupiały się na ratowaniu rodaków, jak wskazują to autorzy, przed skutkami hitlerowskiego ludobójstwa oraz niesieniu na ogromną skalę pomocy żywnościowej i materialnej osobom pozostającym w okupowanym kraju i przebywającym w niewoli. Szczególną rolę odegrały również działania polityczne i wywiadowcze, a także inicjatywy, które miały na celu wzmocnienie sojuszniczego potencjału wojennego.
Jak wskazują autorzy, historia i przeżycia ludzi rzuconych przez los na skraj Europy nadal są mało znane. To, w jaki sposób uchodźcy docierali do Lizbony i do innych portugalskich miejscowości, jak żyli i jak trafiali na drugą półkulę, nie stanowiło obiektu zainteresowania badaczy. Świadectwo ówczesnej rzeczywistości dawali pisarze: Erich Maria Remarque, Arthur Koestler czy Antoine de Saint-Exupéry. Bohaterowie ich opowieści na początku lata 1940 r. trafili do dziesięciu portugalskich kurortów jako uchodźcy.
„Były wśród nich dziesiątki osób znanych z pierwszych stron gazet i kart historii: generałowie bez armii, królowie bez poddanych, ministrowie nieistniejących rządów, ludzie kultury, sztuki i biznesu. Zdecydowana większość z nich miała powody, by obawiać się hitlerowskich represji z powodu pochodzenia lub działalności politycznej przed wojną i po wrześniu 1939 r.” – czytamy.
W tym różnojęzycznym i międzynarodowym gronie znaczącą część stanowili polscy Żydzi oraz Polacy powiązani rodzinnie ze środowiskami żydowskimi. „Byli wśród nich Żydzi z polskimi paszportami lub bez nich, a także obywatele inny krajów, dla których dokument podróży z godłem Rzeczypospolitej był ostatnią deską ratunku. Wielotysięczną rzeszę stanowili też wojskowi, którzy przez Rumunię i Węgry dotarli do Francji. A gdy tam zaprzestano walki, zmierzali na Wyspy Brytyjskie, podobnie jak inżynierowie i technicy, nieodzowni dla alianckiego wysiłku wojennego” – piszą autorzy.
Wśród portugalskich uchodźców z Polski znaleźli się również pisarze i poeci (Zenon Kosidowski, Julian Tuwim czy Jan Lechoń), muzycy (Henryk Szeryng, Witold Małcużyński, Grzegorz Fitelberg), plastycy (Teresa Żarnowska, Rafał Malczewski i Stanisław Ostrowski) oraz wielu innych ludzi kultury. Na liście uchodźców znaleźli się również osobistości polityki II Rzeczypospolitej, m.in. marszałek Senatu RP Bogusław Miedziński, wiceminister spraw zagranicznych Jan Szembek, przedwojenny wiceprezes Najwyższej Izby Kontroli Stanisław Okoniewski oraz gen. Bolesław Wieniawa-Długoszowski, ambasador i przez kilkadziesiąt godzin prezydent RP na uchodźstwie.
Przez kilka wojennych lat Lizbona była polską metropolią oraz centrum łączności i komunikacji między okupowaną Europą a Wolnym Światem. Polski rząd na uchodźstwie wiązał również pewne nadzieje polityczne z Salazarem.
Jak piszą autorzy, „ze strzępków wspomnień, opowiadań, lektur i dokumentów powstawał obraz tych, którzy tygodniami, miesiącami, a nawet latami musieli żyć w obcym im językowo i kulturowo kraju, wśród ludzi o odmiennej mentalności, wśród narodu obarczonego wieloma problemami społecznymi, ekonomicznymi i politycznymi, żyjącego w dodatku pod presją dyktatury Salazara, w państwie, któremu przez całą wojnę, mimo statusu neutralności, groziła niemiecka okupacja, a nawet utrata suwerenności i integralności terytorialnej” – czytamy.
Przewodnikami po „polskiej Portugalii” z lat wojennych są przede wszystkim dyplomaci, wojskowi oraz urzędnicy, którzy zostali skierowani do pracy w Lizbonie przez różne instytucje działające na uchodźstwie. Jak zauważają autorzy, nieraz wykonywali oni swe obowiązki w ekstremalnych warunkach. Wśród nich z najdłuższym stażem był Karol Dubicz-Penther – minister pełnomocny, który od 1 lutego 1937 roku kierował Poselstwem RP w Lizbonie. To właśnie na niego spadły nieoczekiwane obowiązki, do których nie był przygotowany, w momencie, kiedy Niemcy zaatakowały i błyskawicznie pokonały Francję. Petentami Dubicza zostali, obok ludzi bez ojczyzny, przedstawiciele elit II RP – najwyższych władz cywilnych, sił zbrojnych i przemysłu, dziennikarze, pisarze, artyści i ich rodziny.
„Każdy z nich oczekiwał specjalnego traktowania; mało kogo obchodziły realia oraz to, że często mieli przeciwko sobie miejscową biurokrację, restrykcyjne przepisy, a także +polskie piekło+, obecne także w Lizbonie. W niezwykłym pod każdym względem skupisku tworzyły się więc sojusze i rodziły konflikty powodowane wspólnymi lub rozbieżnymi interesami. Jednocześnie wierzono, że właśnie w Lizbonie uda się wpłynąć na kształt przyszłej Europy, a nawet losy świata – takiego, jakim go chcieli widzieć po zakończonej wojnie alianci, Portugalczycy i Polacy” – piszą Grzybowski i Tebinka.
Pamięć o tamtych czasach i losach Polaków w Portugalii utrwala świadectwo uczestnika wydarzeń – „Wspomnienia portugalskie 1939-1946. Na krawędzi Europy” Stanisława Schimitzka, delegata Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej.
Karol Dubicz-Penther w ocenie autorów jest postacią nietuzinkową, ale jego osobę i sytuację w Portugalii swoją miarą oceniali m.in. prezydent RP na uchodźstwie Władysław Raczkiewicz, premierzy Władysław Sikorski i Stanisław Mikołajczyk, przewodniczący Rady Narodowej Ignacy Paderewski oraz Stanisław Grabski, najczęściej traktując go surowo oraz krytycznie odnosząc się do jego aktywności zawodowej, politycznej oraz społecznej.
Krytyczny wobec Dubicza był również Schimitzek. „Z uwagi na charakter, doświadczenie i kwalifikacje, a także wynikającą z pragmatyki służbowej ścieżkę awansu w MSZ, to on powinien stanąć na czele poselstwa czy ambasady, którymi zapewne zarządzałby całkiem inaczej niż Dubicz. Być może nawet pod kierownictwem Schimitzka polityczne wpływy poselstwa w Lizbonie byłyby większe i odgrywałoby ono znaczniejszą rolę” – oceniają autorzy.
Autorzy zastanawiali się także, czy życie uchodźców w Portugalii toczyłoby się inaczej, gdyby Schimitzek został delegatem rządu, a nie jednego z ministerstw, a stanowisko posła piastował ktoś inny niż Dubicz. Grzybowski i Tebinka w to wątpią – uważają, że portugalskie władze nie zliberalizowałyby swojego stosunku do uchodźców i zaniechały szykan (m.in. aresztowań). „Stosunek premiera Salazara do obcokrajowców był jednoznaczny: komplikowali mu zarządzanie neutralnym krajem oraz dawali pretekst i możliwość kolejnych nacisków Niemcom, Brytyjczykom czy Amerykanom. Trzeba też podkreślić, że wcale nie lepszy, a nieraz gorszy stosunek do uchodźców miały rządy wolnych krajów – nie chciały one przyznawać wiz uciekinierom z Europy. Nikomu, a zwłaszcza Żydom” – czytamy.
Ambasador Edward Raczyński podejmował żmudne starania w Londynie. Zabiegi dyplomatyczne, a niekiedy nawet sztuczki z elementami zwykłej korupcji, miały ułatwić dotarcie uchodźcom do Portugalii oraz możliwość przetrwania do momentu kiedy otrzymają wizy i będą mogli opuścić ten kraj. Jednak wyjazd za ocean utrudniały wysokie koszty oraz brak środków transportu.
Poselstwo RP, delegatura PCK oraz delegatura Ministerstwa Pracy (występująca m.in. pod nazwami Komitet Opieki nad Uchodźcami, Polski Komitet Opieki) nawiązały trwałe kontakty i współpracę z organizacjami żydowskimi, które były kontynuowane także po 1942 roku, kiedy Lizbona złagodziła nieco policyjne restrykcje. Z czasem przestał działać mechanizm, który polegał na tym, że miejsce grupy uchodźców opuszczających Portugalię mogli zająć następni. Jednak, jak oceniają Grzybowski i Tebinka, pomoc niesiona przybyszom przez portugalskie władze miała ograniczony charakter i często decydowały o niej względy komercyjne, a nie humanitarne.
Stanisław Schimitzek szacował ogólną liczbę uciekinierów na 4-5 tysięcy, z czego ponad połowę stanowiły osoby wyznania mojżeszowego. Należy także mieć na uwadze fakt, że Wojskowa Placówka Ewaluacyjna, która była wspierana przez poselstwo oraz polskie organizacje działające w Lizbonie, przeprawiła ok. 8 tys. żołnierzy z Francji przez Gibraltar i portugalskie porty.
„Dla większości bohaterów tej książki Portugalia była +przystankiem na żądanie+, krajem, w którym dłuższy pobyt nie wchodził w rachubę. Lizbona była ostatnim skrawkiem Europy, jaki oglądali, opuściwszy na zawsze Polskę, by rozproszyć się po całym świecie” – czytamy.
Książka „Na wolność przez Lizbonę. Ostatnie okręty polskich nadziei” Adama Grzybowskiego i Jacka Tebinki ukazała się nakładem Instytutu Pamięci Narodowej.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/