Krzesimir Dębski. Rocznik 1953. Wybitny kompozytor, autor wielu przebojów, gwiazda muzyki filmowej, aranżer, jazzman zanurzony w pop-współczesności. Co w zaskakujący i zdumiewający sposób łączy go z historią wołyńskiej rzezi? Jego książka „Nic nie jest w porządku” to porażająca opowieść przenosząca tragiczne losy w dzień dzisiejszy, w świat konkretu, indywidualnego przeżycia, dramatu i traumy.
11 lipca 1943 roku. Krwawa Niedziela: ukraińscy nacjonaliści z UPA zabijają Polaków wychodzących z mszy w wołyńskich kościołach, w miasteczkach, wsiach. 18 letnia dziewczyna i jej o trzy lata starszy chłopak uczestniczą w sumie w kościele w Kisielinie. Kościół otaczają banderowcy – czekają, aż ludzie zaczną wychodzić, wprost na śmierć: pod lufy karabinów i pistoletów, pod siekiery, kije, bagnety. Grupa kilkunastu osób barykaduje się w przylegającej do kościoła plebanii: przez kilkanaście godzin odpierają oblężenie – gaszą podpalane drzwi, odrzucają granaty, próbują ratować rannych. Myśląc, że nie przeżyją, dwójka młodych ludzi zaręcza się. Tak, właśnie tam, w dramatycznych okolicznościach, w strasznej scenerii mordu i czystki. To przyszli rodzice Krzesimira Dębskiego.
Uratowali się dzięki temu, że postanowili się bronić, potem dzięki zaprzyjaźnionej ukraińskiej rodzinie. Przed kisielińskim kościołem zostało 80 ciał zamordowanych Polaków.
Ojciec kompozytora przez całe życie nosił w sobie traumę doświadczenia pogromu. Planował napisanie dokładnej kroniki wydarzeń, opartej na dokumentacji i wspomnieniach osób, które przeżyły, rodzin ofiar, świadków. Dopiął swego – Krzesimir Dębski pisząc swoją książkę sięga do pracy ojca, do wspomnień mamy. To wstrząsające relacje.
Wynika z nich, że masakra wołyńska była przygotowywana i metodycznie przeprowadzona, część ukraińskich sąsiadów wiedziała, czego Polacy mogą się spodziewać. Gdy 11 lipca rano Aniela Sławińska z siostrą lepi pierogi, odwiedza je stara, samotna Ukrainka, czasem wynajmowana do drobnych prac gospodarczych, zaprzyjaźniona; siada przy stole, słucha, jak dziewczyny dla umilenia pracy śpiewają. „Dzieci! I wam jeszcze chce się śpiewać?” – pyta. Wiedziała o tym, co się szykuje. Nie chciała, nie miała dość siły i przyzwoitości by ostrzec swoich polskich sąsiadów?
Opisy scen rozgrywających się podczas pogromu porażają: „Bandyci zaczęli naradzać się głośno, gdzie zakopać zabitych” – wspomina Alfreda Magdziak, która cudem uniknęła śmierci ukrywając się w przydomowych chaszczach – „[…] Dawaj tam hde gusi. Wypuścili gęsi z zagrody i zaczęli kopać dół. […] Wzięli drabinkę od kurnika, po której kury skakały. Łopatami i widłami wciągali trupy na drabinkę i znosili do dołu. […] Z oddali dochodziły również strzały i krzyki, jakby z zabudowań Bieleckich czy Radeckich, którzy mieszkali dalej od drogi, trochę w polu. Chwilami krzyk przycichł, a potem znowu się nasilał. Psy wyły”.
Dziadkowie Krzesimira Dębskiego zginęli w pogromie.
Ważną częścią „Nic nie jest w porządku” jest opowieść o losach wspominania prawdy o wydarzeniach na Wołyniu. To historia pamięci i jej obrony, można powiedzieć pamięć, która pamięta samą siebie. Autor opisuje pierwszą podróż rodziców w rodzinne strony, odkrywanie namacalnych śladów tego co się zdarzyło: ruiny kościoła, zarośnięte sady i fundamenty domów. Pokazuje również niechęć wielu Ukraińców do pamięci, lęk przed pamiętaniem.
Cała wstrząsająca książka Dębskiego może być rozumiana również jako wyraz buntu przed relatywizacją historii. Zbrodniarze z UPA są na Ukrainie wciąż uważani za bohaterów, są czczeni przez polityków, pamięć o nich ma być elementem mitu założycielskiego Ukrainy. Każdy naród potrzebuje takich mitów, to naturalne. Ale ten mit – walki UPA o wolną Ukrainę jest zdaniem autora narracją zatrutą i fałszywą. Dobra pamięć należy się raczej tej pokaźnej grupie Ukraińców, którzy „nie dali się zaczadzić nacjonalistycznemu obłędowi i pomagali Polakom, na których UPA urządziła polowanie. Za pomoc groziła śmierć, bo zdrajcy narodu byli gorsi niż jego wrogowie.
A jednak znaleźli się tacy jak Petro Panufnik, dzięki którym chociaż część tych, którzy mieli zostać zgładzeni, pozostała przy życiu. To ukraińscy sprawiedliwi wśród narodów świata”. To końcowy, jeden z nielicznych optymistycznych fragmentów poruszającej książki Krzesimira Dębskiego.
Krzesimir Dębski "Nic nie jest w porządku. Wołyń. Moja rodzinna historia". Wydawnictwo Czerwone i Czarne, Warszawa 2016.
PS
Źródło: MHP