"Nie mówcie mi jak mam żyć" - to autobiografia mistrza olimpijskiego z Moskwy w skoku o tyczce Władysława Kozakiewicza, opowieść o tym, jak spełnione marzenia małego urwisa spod Wilna stają się częścią historii sportu, a nawet daleko poza nią wykraczają.
"Ludzie wyobrażają sobie, że funkcjonowałem inaczej niż wszyscy. A tak nie było. Sport dawał mi tylko oderwanie od zwykłego życia. Ono biegło obok i mnie doganiało" - podkreślił zdobywca złotego medalu na Łużnikach w 1980 roku na piątkowym spotkaniu w Warszawie z mediami. Po nim współautor książki Michał Pol powiedział, że "ten wieczór dał materiał na drugie wydanie".
Kozakiewicz urodził się 8 grudnia 1953 roku we wsi Soleczniki Małe leżącej 45 km od Wilna. Kiedy prosił ojca o trąbkę, dostał akordeon. Jemu i jego kolegom nie umiał przygrywać do alkoholowych biesiad. Później już nigdy nie chciał tańczyć, tak jak próbowano mu grać.
"Kiedyś w filmie +Człowiek z blizną+ Al Pacino wypowiedział kwestię, która zapadła mi w pamięć: +Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć! Bo nikt za mnie nie umrze+. Nieustannie słyszałem: zrób to, zrób tamto. Ciągle ktoś próbował za mnie decydować, co będzie dla mnie lepsze" - wspomniał sportowiec, który już za życia przeszedł do historii sportu. I stał się legendą za sprawą słynnego gestu.
"Kiedyś w filmie +Człowiek z blizną+ Al Pacino wypowiedział kwestię, która zapadła mi w pamięć: +Nikt nie będzie mi mówił, jak mam żyć! Bo nikt za mnie nie umrze+. Nieustannie słyszałem: zrób to, zrób tamto. Ciągle ktoś próbował za mnie decydować, co będzie dla mnie lepsze" - wspomniał sportowiec, który już za życia przeszedł do historii sportu. I stał się legendą za sprawą słynnego gestu.
Ale - jak przyznał - wdzięczny jest Rosjanom za to niesportowe zachowanie, bo gdyby nie ono, nie byłoby prowokacyjnego "gestu Kazakiewicza", który Polacy pamiętają do dziś. Ambasador ZSRR w PRL Borys Aristow domagał się wówczas odebrania medalu oraz dożywotniej dyskwalifikacji za obrazę narodu radzieckiego.
"Dziękuję Rosjanom, którzy wówczas gwizdali, gdy stawałem na rozbiegu, bo mnie tak wkurzyli, że pobiłem rekord świata - 5,78 i zdobyłem złoty medal" - zaznaczył.
Mistrz olimpijski z Montrealu (1976) w skoku wzwyż Jacek Wszoła wyjawił na piątkowym spotkaniu, że odciągał Kozakiewicza od wyjazdu na igrzyska w Moskwie.
"Byliśmy przed nimi na kilkunastodniowym zgrupowaniu we Włoszech. Kto by przypuszczał, że dni bez deszczu można było policzyć na palcach jednej ręki. A trenować trzeba było i przy wykonywaniu ćwiczeń Władek doznał kontuzji mięśni brzucha. Nie mógł robić nic, dosłownie nic, ale nie wiem jakim cudem on nie przerwał treningów. Łzy płynęły mu po każdym ruchu. Tego nie da się opisać słowami. Odradzałem mu - nie jedź do Moskwy, poniesiesz tam klęskę. A on coś mruczał pod nosem. Do dziś nie wiem, co mówił..." - wspomniał Wszoła, który - jak to określił - wymęczył na Łużnikach srebrny medal, mając anginę.
Tyczki wynosiły Kozakiewicza wysoko, pozwalały nabrać pewności siebie i na wielu spojrzeć z góry, ale też powodowały bolesne upadki. Również dosłowne, bowiem pod mistrzem olimpijskim złamało się ich aż 27.
"Nie mówcie mi, jak mam żyć" to momentami przejmująca, gdzie indziej zanurzona w soczystym humorze, często skłaniająca do refleksji historia małego chłopca, hardego chłopaka, który z czasem przeistoczył się w wielkiego mistrza, taszczącego ze sobą tyczki.
Na stronach autobiografii "Nie mówcie mi jak mam żyć" można się dowiedzieć za co Litwini całowali po rękach Władysława Komara, czym były "kontuzje paszportowe", jak Siergiej Bubka został milionerem, co Kozakiewicz i Ślusarski zrobili, gdy trener kadry zażądał, by płacili mu za zgodę na starty w zagranicznych mityngach, jak w Związku Radzieckim z sześciu tyczek zrobiono 12.
"Długie na pięć metrów, nieporęczne. Wyglądałem z nimi tak pociesznie jak bohaterowie etiudy Romana Polańskiego +Dwaj ludzie z szafą+. Ale nie samym sportem przecież żyłem. Zdecydowałem się wydobyć z głębszej części serca coś więcej niż tylko trening-zawody-trening-zawody. I nic nie ukrywałem" - zaznaczył.
Kozakiewicz przyznał, że zmęczenie było... przyjemnością. "Wykończony ćwiczeniami wchodziłem do pokoju, padałem na łóżko i mówiłem: Jezu, jakie to piękne!".
Do wieczornych opowieści swoje dorzuciła także zdobywczyni siedmiu medali olimpijskich Irena Szewińska. Przypomniała, jak spali na lotnisku, bo nie mieli wiz, a organizator mityngu zapomniał po nich przyjechać. Albo jak przechodzili przez przejście graniczne na podstawie... gazety, która przed zawodami Pucharu Świata w Duesseldorfie w 1977 roku w gronie faworytów wymieniała też polskich lekkoatletów (Szewińska, Kozakiewicz, Wszoła).
Na stronach autobiografii "Nie mówcie mi jak mam żyć" można się dowiedzieć za co Litwini całowali po rękach Władysława Komara, czym były "kontuzje paszportowe", jak Siergiej Bubka został milionerem, co Kozakiewicz i Ślusarski zrobili, gdy trener kadry zażądał, by płacili mu za zgodę na starty w zagranicznych mityngach, jak w Związku Radzieckim z sześciu tyczek zrobiono 12.
"Chociaż los pokazywał mi wała o wiele więcej razy, to i tak uważam, że życie ułożyło mi się fantastycznie. Mam cudowną rodzinę, od początku tę samą żonę, którą cały czas niezmiennie kocham, dwie wspaniałe córki i dwie wnuczki - a pewnie na tym nie koniec" - podsumował Władysław Kozakiewicz. (PAP)
kali/ sab/