110 lat temu urodził się kompozytor Roman Maciejewski. Przyjaźnił się z Tomaszem Manem i Ingmarem Bergmanem. Odmówił współpracy z wytwórnią Metro-Goldwyn-Mayer, aby pisać opus magnum swojego życia „Missa pro defunctis (Requiem)” poświęcone ofiarom II wojny światowej.
Roman Maciejewski większość życia spędził poza granicami kraju. Urodził się w 1910 r. w Berlinie. Uczył się gry na fortepianie w tamtejszym Konserwatorium im. Juliusa Sterna. Następnie rodzina Maciejewskich wróciła do Polski - do Leszna. Uczęszczał do Konserwatorium w Poznaniu i do Wyższej Szkoły Muzycznej w Warszawie (obecnie Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina).
Z Wyższej Szkoły Muzycznej został relegowany, ponieważ współorganizował strajk po wyrzuceniu rektora uczelni Karola Szymanowskiego. Był on dla Maciejewskiego tak ważny, że po śmierci kompozytora uczestniczył on w sprowadzeniu jego zwłok ze Szwajcarii do Polski. W wywiadzie dla Polskiego Radia mówił, że "Szymanowski inspirował swoim promieniowaniem".
Maciejewski miał za sobą studia filozoficzne i muzykologiczne na Uniwersytecie Poznańskim. W 1934 r. dzięki poparciu ministra spraw zagranicznych Józefa Becka odbył stypendium w Paryżu u Nadii Boulanger, gdzie zaprzyjaźnił się z Arturem Rubinsteinem. Poznał tam m.in. Czesława Miłosza i Igora Strawińskiego.
W 1938 r. Maciejewski wyjechał na tournee koncertowe do Anglii. Tam spotkał niemieckiego choreografa Kurta Joosa, który zamówił u niego muzykę baletową dla swojego zespołu. Niektóre źródła podają, że współpracowali, ale brat Romana Maciejewskiego, Wojciech Maciejewski, utrzymywał, że Roman odmówił Joosowi. W Anglii poznał swoją żonę, szwedzką tancerkę Elvi Gallen. Po ślubie w 1939 r. wyjechał z nią do Szwecji, gdzie spędził lata wojny. Czynnie udzielał się tam w środowisku Polonii, koncertował. Zawarł znajomość z Tomaszem Mannem. Współpracował z Ingmarem Bergmanem. Komponował muzykę do spektakli szwedzkiego mistrza tworzonych w Teatrze Miejskim w Goeteborgu, takich jak np. "Makbet" Williama Shakespeare'a i "Kaligula" Alberta Camusa. W tym przedstawieniu użył kopii instrumentów ze starożytnego Egiptu, ponieważ Kaligula otaczał czcią egipską boginię Izydę.
O tym, dlaczego Roman Maciejewski nie jest popularny w Polsce, opowiadał w Polskim Radiu jego brat, reżyser radiowy Wojciech Maciejewski. Przypomniał, że artysta opuścił Polskę w 1934 r. i przewędrował wiele krajów. Władzom PRL nie zależało również, aby propagować twórczość emigranta, nie zabiegały też o sprowadzenie jego utworów do ojczyzny. "Brat usytuował się poza dominującym ówcześnie nurtem muzyki. Nie utożsamiał się z nowoczesnymi, awangardowymi rozwiązaniami" - mówił.
Zdaniem Wojciecha Maciejewskiego Roman "komponował z potrzeby serca i tylko wtedy, kiedy ta potrzeba w nim się odzywała". Opowiadała, że nie odpowiadał na żadne zamówienia, z wyjątkiem kierowanych przez Bergmana. "Chodziło o to, aby to, co tworzy, było szczere, wypływało z jego osobistych odczuć, przeżyć, nastrojów, aby jego twórczość dawała prawdziwy obraz człowieka - Romana Maciejewskiego" - tłumaczył. "Trudno się dziwić, że tak pojmowana twórczość, traktowana jako zwierzenie się, spowiedź, rzecz intymna, nie mogła dawać bratu ekwiwalentu materialnego" - wyjaśniał.
Maciejewski od młodości cierpiał na chorobę przewodu pokarmowego, przez która omal nie umarł przed 40. rokiem życia. Według brata artysty, człowiek, który czterokrotnie stawał w obliczu śmierci, inaczej patrzy na życie, na świat: "Taki człowiek pyta o sens życia, o jego cel, szuka głębszych wartości". "I dla brata takim celem nie było robienie kariery, ale doskonalenie siebie (...) i to zarówno w zakresie wewnętrznym, duchowym, jak i w dziedzinie fizycznej. Joga, medytacja, wegetarianizm, pływanie, biegi. Osiągane postępy w tych dziedzinach dawały mu satysfakcję życiową, która nie potrzebowała innych uzupełnień" - mówił.
W 1951 r. Maciejewski na zaproszenie Artura Rubinsteina wyjechał do Stanów Zjednoczonych. Jego przyjaciółka Felicja Krancowa, u której kompozytor zatrzymał się, wspominała: "W drodze do Kalifornii, gdzie Artur miał już dla niego różne projekty w związku z ilustracją muzyczną do filmów, zatrzymał się u nas i tak mu się tu spodobało, że został z nami kilka miesięcy. Przewrócił nam dom do góry nogami: sypiał na podłodze, praktykował jogę - rzecz wówczas w Oshkosh dość egzotyczną - biegał dookoła w domu w szortach i jadał tylko surowiznę". Maciejewski miał podjąć pracę w wytwórni Metro-Goldwyn-Mayer, której szefa poznał dzięki Rubinsteinowi. Samuel Mayer zapałał miłością do mazurków Maciejewskiego, które, jak wspominał kompozytor w jednym z wywiadów, nazywał symfoniami. Ostatecznie Maciejewski jednak odmówił. "Ze światem filmowym bajkowego Hollywood zetknąłem się 20 lat temu, kiedy to u Rubinsteinów i w salonach jeszcze wtedy aktywnego pana Goldwyna poznałem śmietankę X muzy. Nie mogłem jednak w niej zasmakować, bo smak to nudny i mdławy. Przy odrobinie nawet sprytu mógłbym wtedy zrobić karierę w muzyce filmowej, ale nie miałem ani sprytu, ani chęci. Wolałem klepać biedę i komponować +Requiem+" - pisał sam Maciejewski cytowany w pracy Anny Brożek.
"Missa pro defunctis (Requiem)" pisał przez 15 lat. Kiedy podjął pracę jako organista w jednym z kościołów katolickich w Los Angeles, gdzie również prowadził chór, testował na nim fragmenty swojego opus magnum. Z posady tej został zwolniony po proteście parafianek - ktoś zobaczył, jak w ustronnym miejscu praktykuje nago jogę. Ostatecznie "Requiem" ukończył, działając w gminie żydowskiej.
Prawykonanie "Missa pro defunctis (Requiem)" odbyło się 20 września 1960 r. w Filharmonii Narodowej w Warszawie podczas festiwalu Warszawska Jesień. Sam Maciejewski w książce programowej pisał: "pod przytłaczającym wrażeniem ogromu ludzkich cierpień i morza przelanej krwi postanowiłem pod koniec drugiej wojny światowej skomponować dzieło, które stałoby się jednym z licznych przyczynków do utrwalenia w ludzkiej świadomości przeświadczenia o tragicznym nonsensie wojen".
"To jest utwór poświęcony ofiarom ludzkiej niewiedzy. Wydaje mi się, że źródłem wszelkich niepowodzeń ludzkich, tragedii, niesprawiedliwości, zbrodni jest po prostu ignorancja, niewiedza o tym, czym człowiek jest, skąd przyszedł i dokąd idzie. Problem wojny np. jest jednym z następstw tej niewiedzy" - opowiadał w audycji radiowej.
Pierwszymi wykonawcami dzieła byli Halina Łukomska (sopran), Krystyna Szostek-Radkowa (mezzosopran), Kazimierz Pustelak (tenor) i Edward Pawlak (bas) oraz Chór i Orkiestra Polskiego Radia i Telewizji w Krakowie pod batutą samego kompozytora.
W 1977 r. powrócił ze Stanów Zjednoczonych do Goeteborga, gdzie mieszkał do końca życia. Zmarł 30 kwietnia 1998 r. Został pochowany na cmentarzu w Lesznie. Rok przed jego śmiercią powstało Leszczyńskie Towarzystwo Muzyczne im. Romana Maciejewskiego, propagujące jego twórczość. Dorobkiem artysty zajął się jego brat Wojciech. To on namówił kompozytora, żeby przekazał mu gotowe dzieła, które, jak opowiadał w Polskim Radiu, zaczęły gdzieś ginąć. Sam twórca miał zwyczaj chować je w szufladach i poprawiać w nieskończoność. Wojciech Maciejewski zadbał, aby były one wydane w Polsce.
W wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" Roman tłumaczył się ze swojego pozornie skromnego dorobku. "Daleki jestem od zaciekłości zawodowej, cechującej zwykle artystów. W ostatnich czasach dość powszechny jest typ artysty, który nie potrafi się poruszać, nie wie, jak się odżywiać, jak odpoczywać, dbając tylko o jedno: aby sprostać wymaganiom czasu" - opowiadał. "Taki tryb życia prowadzi artystów do samowyniszczenia ciała, systemu nerwowego, co z kolei odbija się na ich dziełach. Będąc kompozytorem, staram się nie zapominać o tym, co jest może najważniejsze - o samym istnieniu" - mówił. Mimo to Roman Maciejewski napisał wiele - m.in. "Pieśni kurpiowskie" na chór mieszany, "Pieśni Bilitis", Koncert na dwa fortepiany bez orkiestry, Allegro concertante na fortepian i orkiestrę symfoniczną, "Hosanna" na chór 2-głosowy, organy i kwartet dęty. Skomponował również mazurki, wariacje i preludia na fortepian. (PAP)
autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/