John Lennon pisząc swoje książki, stworzył niejako nowy słownik. Aby je przetłumaczyć, musiałem uruchomić w sobie słowotwórcę - powiedział PAP Filip Łobodziński, który przełożył „Przestworzone rzeczy” Johna Lennona właśnie wydane nakładem Biura Literackiego.
Polska Agencja Prasowa: Na "Przestworzone rzeczy" składają się trzy książki Johna Lennona, które pan przetłumaczył - "John Lennon na własnej z wielu druk" ("John Lennon In His Own Write" 1964), "Hiszpańskie oko konia tłucze" ("Spaniard in the Works", 1965) i właściwe "Przestworzone rzeczy" ("Skywriting by Word of Mouth", 1986, wydanie pośmiertne).
Filip Łobodziński: Zaczęło się od "Skywriting by Word of Mouth" - na początku miałem przełożyć tylko tę trzecią, pośmiertną książkę. Natomiast pozostałe miały zostać wznowione w pierwszym tłumaczeniu Roberta Stillera, ale wdowa po nim nie zgodziła się, aby przełożone przez jej męża rzeczy były w jednym tomie z utworem przetłumaczonym przeze mnie. Dlatego wydawnictwo spytało, czy nie spróbowałbym podejść również do pierwszych dwóch dzieł. Ścierpłem, ale podjąłem wyzwanie.
PAP: Pierwsze z nich - "John Lennon na własnej z wielu druk" - Lennon planował wydać, czy były to raczej luźne zapiski?
F.Ł: Z tego, co wiem, to były po prostu kawałki, które on sobie notował w zeszycikach, na serwetkach, łącznie z rysunkami, i chyba rzeczywiście nie planował ich wydania. Jednak po jakimś czasie został namówiony, aby je opublikować. Zamówiono również kolejną książkę.
PAP: Czyli "A Spaniard in the Works". Trzecia - "Skywriting by Word of Mouth" - została wydana pośmiertnie, znacznie różni się od dwóch pierwszych.
F.Ł.: Tak, ona też powstawała na zasadzie zapisków do szuflady, na użytek domowy i w istocie służyła chyba wyłącznie umilaniu czasu. Sześć lat po śmierci Lennona Yoko Ono zdecydowała się ją opublikować. Czy treść rzeczywiście odpowiada temu, co napisał Lennon, czy dokonała tam jakichś redakcji, nie mam pojęcia. Myślę, że nie, ale różnie może być. W każdym razie to jedyna wersja, z jaką mamy do czynienia.
PAP: Jak poszczególne książki różnią się pod względem stylu i języka?
F.Ł.: Pierwsze dwie są dość podobne do siebie. To zbiory humoresek, w większości prozatorskich, ale niektóre z nich są też rymowane. Są dwie próby dramatyczne - coś w rodzaju "Zielonej Gęsi" Gałczyńskiego. Natomiast to, co powstało później, jest w dużej mierze inne. Początek "Przestworzonych rzeczy" to coś na kształt zapisku autobiograficznego relacjonującego czas, w którym Lennon związał się z Yoko Ono, i ostracyzm, z jakim spotkali się w Anglii, następnie historie dziejące się w Stanach Zjednoczonych, włącznie z ich zaangażowaniem politycznym, walką o zieloną kartę, zmaganiem z nałogiem. Ten fragment jest zatytułowany "Ballada o Johnie i Yoko" - tak samo, jak piosenka, która w skrótowy sposób opowiadała o ich drodze do ślubu i życiu małżeńskim. Do tego dołączone są też humoreski o nieco odmiennym charakterze niż w poprzednich książkach, bardziej mroczne. Tamte z dwóch pierwszych książek, nawet jeśli są makabreskami, są bardziej sztubackie, prześmiewcze. W tych późniejszych historyjkach jest coś poważniejszego, bo pisał je człowiek ponad 10 lat starszy. Może są mniej przekorne, a bardziej wymyślne. O ile wcześniej mieliśmy do czynienia z zabawami językiem, o tyle tutaj ten język zostaje postawiony na głowie. Są tam teksty, gdzie pojawiają się wyrazy złożone z fragmentów trzech, czterech słów.
PAP: Jakimi pisarzami inspirował się Lennon? Przyznawał się do Jamesa Joyce'a.
F.Ł.: Jemu to wytknięto, więc sięgnął po "Finneganów tren" ("Finnegans Wake"), po czym powiedział: "Przeczytałem kilka stron, nic nie zrozumiałem, ale przynajmniej znalazłem tatę". Czyli odkrył, że on niejako podświadomie w tym dziedzictwie się odnajduje. Bez wątpienia znał twórczość Lewisa Carrolla z "Alicją..." na czele i wierszykami, być może również Hilaire Belloca, czyli twórców angielskiego pure nonsensu. Jeśli chodzi o rysunki, to w pierwszych książkach te obłe kształty Lennon przejął od amerykańskiego rysownika Jamesa Thurbera. Natomiast te późniejsze, które są w trzeciej książce, to absolutnie czysty Lennon - początki jego zupełnie innego rysowania bardziej zamaszystą, niecyzelowaną kreską. Ten styl narodził się chyba w latach 1966-67, bo w plakacie do "Białego Albumu" pojawia się jeden jego rysunek w takim stylu. Tak, że te rysunki z trzeciej części są zupełnie inne i tutaj żyrantów nie ma.
PAP: Jak pan jako tłumacz pracuje z takim jak ten nowym językiem?
F.Ł.: Nowy język to chyba nie jest, ale nowy słownik - tak bym to nazwał. Trzeba uruchomić słowotwórcę w sobie. W zależności od konkretnego tekstu praca może wyglądać inaczej. W tym przypadku bardzo ważne było, żeby doszukać się składowych albo ech rozmaitych słów faktycznych, do których dane słowo ewidentnie nawiązuje. To dotyczy wszystkich trzech tomików. Tytuł notki autobiograficznej "About the Awful" towarzyszącej pierwszej książeczce oznacza dosłownie "O obrzydliwcu", ale słowo "awful" jest podobne w wymowie do "author", czyli autor. Wiadomo, że chodzi o przekręcone "O autorze". Dlatego ja zatytułowałem ten rozdział "O autokarze" - po prostu na zasadzie tego typu skojarzeń. Cały czas trzeba było posługiwać się tego typu chwytami, sposobami, szukać słów podobnych i w miarę możliwości związanych tematycznie albo brzmieniowo z oryginałem. Nie zawsze dosłownie tłumaczę grę słów, czasem chodzi tylko o to, żeby ją tam w ogóle umieścić, żeby oddziaływała podobnie jak na czytelnika anglojęzycznego.
PAP: Czy może pan to przybliżyć na przykładach tytułów poszczególnych książek?
F.Ł.: Tytuł pierwszej książki "John Lennon in His Own Write" podobno wymyślił Paul McCartney. W angielskim jest wyrażenie "in his own right", oznacza "na jego własnych prawach, zasadach". Słowa "write" i "right" są homofonami, brzmią tak samo, ale zapisane są inaczej. Stąd "in his own write", czyli w swoim własnym pisaniu. Szukałem więc słowa, które będzie homofonem i będzie zawierało w sobie coś związanego z pisaniem albo wydawaniem książek. Wymyśliłem "wielu druk" ("John Lennon na własnej z wielu druk"). Po to, żeby z jednej strony pokazać to, że to jego własny pomysł, jego własna perspektywa, czyli "na własnej drodze", ale żeby zawrzeć też odniesienie do pisania. Chyba trzy tygodnie nad tym myślałem. Szybciej znalazłem tytuł "A Spaniard in the Works", co jest nawiązaniem do "spanner in the works", czyli "kij w szprychy". Hiszpan w szprychy. Wymyśliłem więc "Hiszpańskie oko konia tłucze". Okazało się szczęśliwie, że w tytułowym opowiadaniu faktycznie jest mowa o koniach. Ale najpierw wymyśliłem "Hiszpańskie oko konia tłucze", a potem zobaczyłem, że to wyjątkowo dobrze pasuje.
Ostatnia książka to "Skywriting by Word of Mouth". "By word of mouth" oznacza "wedle pogłosek", a "skywriting" to dosłownie "pisanie na niebie" - np. gdy samoloty swoimi smugami dyfuzyjnymi piszą kształty w przestworzach. Musiałem wyjść poza ścisły tytuł, ale starałem się zachować coś, co będzie miało przynajmniej związek z pisaniem czy wymyślaniem i z niebem. Stąd "Przestworzone rzeczy", żeby mieć i przestwór nieba, i niestworzone rzeczy, i przetworzone. To debiut tej książki na polskim rynku, więc jej tytuł dał również tytuł całości zbioru.
Rozmawiała: Olga Łozińska
Filip Łobodziński to iberysta, dziennikarz, muzyk i tłumacz z angielskiego, francuskiego, hiszpańskiego, katalońskiego, portugalskiego oraz ladino. Jest laureatem Nagrody Instytutu Cervantesa w Warszawie za najlepszy przekład literacki (2005 r.). Jako dziennikarz pracował m.in. w TVP, Polsat News, radiowej Trójce, "Przekroju" i "Newsweeku". Prowadzi program "Xięgarnia". Jest współzałożycielem Zespołu Reprezentacyjnego, z którym nagrał sześć płyt oraz zespołu dylan.pl. Oprócz książek Lennona przetłumaczył również dzieła takich muzycznych gigantów jak Bob Dylan, Patti Smith, Miles Davis i John Coltrane, a także książki Artura Pereza-Revertego, Maria Vargasa Llosy i Salvadora Espriu. (PAP)
Autor: Olga Łozińska
oloz/ wj/