O niechęci do jubileuszy i fet oraz o niezmiennej roli reżysera i aktora opowiada w wywiadzie dla PAP Jan Peszek. Jan Peszek, ceniony aktor i reżyser kończy w czwartek 70 lat.
PAP: Będzie pan świętował swoje urodziny?
Jan Peszek: Jestem osobnikiem, który deklaruje niechęć do jubileuszy, fet towarzyszących różnego rodzaju okrągłym rocznicom. Myślę, że ludzie mają wiele innych powodów, aby się spotykać i świętować.
Oczywiście, że okrągłe daty, które dotyczą naszego życia, skłaniają do refleksji. To nie jest tak, że one pozostają obojętne. Kiedy człowiek kończy 70 lat, to mimowolnie sięga pamięcią wstecz i nagle okazuje się, że zdarzenia, które leżały gdzieś w lamusie, na dnie pamięci, są fundamentalne, że wyznaczyły podstawowe decyzje w życiu.
PAP: O jakich zdarzeniach pan mówi?
Jan Peszek: Powiem tylko tyle, że przewijając w pamięci taśmę mojego życia uznałem, że najlepiej będzie, jeśli w formie teatralnej i właśnie na deskach teatru odniosę się do tych okrągłych liczb. Tak się złożyło, że w tym roku przypada kilka moich rocznic: 70-lecia urodzin, 50-lecia pracy artystycznej, 30-lecia pracy pedagogicznej, 45-lecia małżeństwa oraz rocznice grania sztuk Bogusława Schaeffera: 40-lecie „Kwartetu”, 38-lecie „Scenariusza dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” i 27-lecie „Scenariusza dla trzech aktorów” - razem jakieś 300 lat.
PAP: To jakich atrakcji widzowie mogą się spodziewać z okazji tych "300 lat"?
Jan Peszek: 24 lutego w Narodowym Starym Teatrze zamierzam zaprezentować spektakl pt. „Jan Peszek. Podwójne solo”. Pierwsze solo - „Scenariusz dla nieistniejącego, lecz możliwego aktora instrumentalnego” Bogusława Schaeffera - gram od 38 lat. Z biegiem czasu stał się moim manifestem artystycznym, czymś bardzo osobistym.
Moje drugie solo to nowy spektakl - „Dośpiewanie. Autobiografia” w reż. Cezarego Tomaszewskiego. Zaśpiewam 30 urywków z mojej autobiografii. Wykonam je do kompozycji Wariacje Goldbergowskie Jana Sebastiana Bacha.
Jan Peszek: Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak trudno nam wyciągać wnioski z minionych przewrotów. Moi koledzy byli ich świadkami, a dzisiaj nie są w stanie odkleić się od tamtego czasu, spojrzeć na zmiany. Tamtego czasu już po prostu nie ma, więc ja spokojnie czekam i z zaciekawieniem przyglądam się temu, co dzieje się w Starym Teatrze. Bo teatr to nie jest piekarnia wypiekająca dzieła sztuki jak chrupiące bułeczki.
PAP: I wtedy pan podsumuje dotychczasowe życie, karierę?
Jan Peszek: Nie można tego projektu nazwać podsumowaniem. Przez 70 lat życia zdarza się więcej niż 30 różnego rodzaju przygód. Te 30 zdarzeń zostały wybrane do 30 wariacji Bacha.
PAP: Gdyby pan miał teraz wskazać, co dotychczas było najlepsze, co najgorsze?
Jan Peszek: Nie robię rachunków z przeszłości, nie analizuję jej. Ona już nie istnieje - w tym sensie, że jest ulokowana w czasie minionym. Oczywiście są takie zjawiska jak wspomnienia, tradycja zakorzeniona w przeszłości, ale ja dość dawno temu zrozumiałem, że praca aktora polega na działaniu tu i teraz.
PAP: A jaką rolę aktor, ale i reżyser pełnią obecnie?
Jan Peszek: Rola aktora i reżysera pozostaje niezmienna. Jej istota tkwi w odnoszeniu się do otaczającego świata. Wraz z młodymi pokoleniami zmienia się interpretacja świata i język mówienia o nim. Bo świat się zmienia. Dojrzewałem w latach 60. i 70. To był świat zupełnie inny niż obecny. Zatem w naturalny sposób musiał zmienić się sposób mówienia o nim.
PAP: Co się zmieniło?
Jan Peszek: Dzisiaj mamy w o wiele większym stopniu do czynienia z destrukcją i autodestrukcją. Szczególnie młodzi są tym przejęci i podnieceni. Zajmując się faktem destrukcji, zapominają o konstrukcji. Człowiek w swojej istocie się nie zmienia, zmieniają się tylko sposoby wyrażania siebie.
PAP: Jakby pan zdiagnozował obecną sytuację polskiego teatru?
Jan Peszek: Jestem nią zaciekawiony. Interesują mnie głosy najmłodszych działających w sztuce. Dzięki tym głosom - najprościej - orientuję się w świecie. Mam wrażenie, że teatr w Polsce jest w rozkroku i nie bardzo może sobie z tą sytuacją poradzić. W rozkroku pomiędzy nowym i starym. Ale to chyba nic nowego ani oryginalnego.
PAP: A co pan mówi młodym ludziom np. w czasie zajęć w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej?
Jan Peszek: Zawsze dobijam się do człowieka. Aktor żywy naprawdę, to człowiek w aktorze, który - za sprawą ról i sztuk dramatycznych - mówi o świecie, w jakim żyje, bez względu na materiał, po jaki sięga.
PAP: Jacy są pana studenci?
Jan Peszek: Pełni oczekiwań, różnorodni. Słowem tacy jak ja w ich wieku. Choć odważyłbym się stwierdzić, że są mniej odporni psychicznie. Czasami sprawiają wrażenie zagubionych. Wydają się bardziej sfrustrowani. Zresztą fakt, że tak wielu młodych ludzi zdaje do szkół teatralnych jest przejawem pewnego rodzaju frustracji.
PAP: Frustracji?
Jan Peszek: Potrzeba błyskawicznej i silnej akceptacji społecznej jest przejawem frustracji. Zawód aktora oznacza - poniekąd słusznie - natychmiastową i powszechną akceptację. Młodzi liczą na łatwą, szybką karierę. W tym zawodzie nie można być anonimowym - człowiek boi się anonimowości, a najbardziej obawia się samotności we wszystkich jej przejawach. Ten zawód daje złudzenie, że będzie się akceptowanym niemal w trakcie działania.
W moich czasach do szkoły teatralnej zdawało ponad sto osób. Teraz kandydatów na tę samą liczbę miejsc liczy się w tysiącach.
PAP: Jakby pan skomentował obecną, nagłośnioną przez media sytuację w Starym Teatrze?
Jan Peszek: Całe to larum, dotyczące rzekomej rewolucyjności w poczynaniach nowej dyrekcji, śmieszy mnie niepomiernie. Tak, jakby ludzie w moim wieku, a może i starsi lub młodsi, zapominali, że rewolucjonistą w tym Teatrze był Konrad Swinarski, Jan Paweł Gawlik, Zygmunt Huebner i cała plejada wybitnych reżyserów, w tym Mikołaj Grabowski, pełniący funkcję dyrektora przed Janem Klatą.
Weszło pokolenie młodych ludzi, którzy mówią swoim językiem i swoim głosem. Nie zawsze zgadzam się z tym głosem, często to nie jest mój głos i mój gust, ale na Boga, artysta, którym jest Jan Klata i dał tego dowody w wielu ważnych spektaklach - potrzebuje czasu, aby wyartykułować swój pogląd, jakim zjawiskiem może być narodowa scena. Ona oczywiście obliguje, ale na pewno nie zobowiązuje do przedłużania życia zjawisk, które już kompletnie zgrzytają we współczesnym świecie. Część oponentów sprawia wrażenie jakby nie mogła uwolnić się od czasu własnej młodości.
Zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak trudno nam wyciągać wnioski z minionych przewrotów. Moi koledzy byli ich świadkami, a dzisiaj nie są w stanie odkleić się od tamtego czasu, spojrzeć na zmiany. Tamtego czasu już po prostu nie ma, więc ja spokojnie czekam i z zaciekawieniem przyglądam się temu, co dzieje się w Starym Teatrze. Bo teatr to nie jest piekarnia wypiekająca dzieła sztuki jak chrupiące bułeczki.
Rozmawiała Beata Kołodziej (PAP)
bko/ abe/