„The Disciple” to uniwersalna opowieść o przemijaniu snu, czegoś, czemu się poświęcamy, o czym marzymy całe życie – mówi PAP Michał Sobociński, autor zdjęć do filmu indyjskiego reżysera Chaitanya Tamhanego. Obraz jest jedną z 18 produkcji walczących o Złotego Lwa podczas 77. festiwalu w Wenecji.
Głównym bohaterem "The Disciple" jest Sharad Nerulkar, który już w dzieciństwie zostaje wtajemniczony przez ojca w świat indyjskiej muzyki klasycznej. Chłopak jest niezwykle zdyscyplinowany i poświęca się muzycznej pasji całkowicie - nawet kosztem relacji przyjacielskich i rodzinnych. Bierze udział w konkursach, obserwuje swojego mentora, żyje niczym asceta, podziwia czystość tych dźwięków. Jest gotowy ponieść każdą cenę, by spełnić marzenie i zostać wokalistą klasycznym. Upływają lata, a Sharad coraz częściej odczuwa samotność. Dostrzega też coraz wyraźniej dysonans między realiami współczesnego Bombaju a ścieżką życiową, którą wybrał. Nadchodzi moment, kiedy musi zadecydować, jakiego życia pragnie. Za scenariusz odpowiada Tamhane. Producentem wykonawczym filmu jest Alfonso Cuaron, a autorem zdjęć – Michał Sobociński.
W rozmowie z PAP polski operator opowiadał o pracy na planie i o tym, jak doszło do jego spotkania z Chaitanyą Tamhane. Jak przypomniał, choć "The Disciple" to drugi film w dorobku indyjskiego reżysera, jest on bardzo doświadczonym twórcą. Za swoje debiutanckie dzieło "Court" otrzymał w 2014 r. na festiwalu w Wenecji Lwa Przyszłości. Wygrał także program Rolex Mentor and Protege Arts Initiative, a jego mentorem został Alfonso Cuaron. Tamhane towarzyszył meksykańskiemu laureatowi Oscara podczas produkcji i postprodukcji "Romy".
"Po wygraniu Camerimage oraz znalezieniu się na prestiżowych listach Variety Artusans Impact Report oraz 10 Rising Stars of Cinematography wedlug czasopisma +American Cinematographer+ poleciałem ze +Sztuką kochania+ do Los Angeles na rozdanie nagród ASC (Amerykańskiego Stowarzyszenia Operatorów Filmowych – PAP), gdzie byli Emmanuel Lubezki i Alfonso Cuaron. Chaitanya szukał wówczas operatora do filmu, a oni namawiali go, żeby nie szedł mainstreamową drogą i polecili mnie, ponieważ spodobałoby mu się to, co robię. Z naszym spotkaniem wiąże się zabawna historia. Akurat byłem na zdjęciach w Indiach. W wolnym dniu postanowiłem pojechać na wyspę Elefanta. Byłem już w drodze, kiedy Chaitanya zadzwonił do mnie i powiedział, że chciałby porozmawiać o filmie. Odpowiedziałem: +dobra, to możemy się spotkać za godzinę lub dwie+. A on na to: +nie żartuj, umówmy się na Skypie+. Wyjaśniłem mu, że jestem w Bombaju. Dwie godziny później spotkaliśmy się w kawiarni pod moim hotelem. Od razu pojawiła się chemia" – wspominał Sobociński.
Pytany o to, co przekonało go do współpracy, na pierwszym miejscu wymienił scenariusz i temat filmu. "Dotyczy bardzo specyficznej, ascetycznej sztuki, jaką jest klasyczna muzyka Indii, która nie ma zapisu nutowego. Człowiek musi podążać za swoim guru, żeby po wielu latach dowiedzieć się, czy w ogóle się do tego nadaje. Jest to absolutnie uniwersalny temat, opowieść o przemijaniu snu, czegoś, czemu się poświęcamy, o czym marzymy całe życie. Niejednokrotnie, tak jak bohater filmu, spełniamy oczekiwania swoich rodziców. Dowiadujemy się, że może nie do końca się do tego nadajemy, ale każda historia otwiera jakieś nowe drzwi" – zwrócił uwagę operator.
Dodał, że nienazwanym bohaterem filmu jest Bombaj. "Tam mija czas, świat się zmienia. Z bardziej poetyckiego, miękkiego w oświetleniu w historii, do coraz ostrzejszego świata naszych czasów, przeludnionego, wyzutego z kolorów, bardziej kontrastowego i szarego. To miasto opowiada o stanie emocjonalnym bohatera" – wyjaśnił.
Wspominając pracę w Indiach, operator przyznał, że jest bardzo specyficzna. "Szefowie pionów, wśród nich scenografowie, asystent reżysera, produkcja, wózkarz, mistrz oświetlenia są bardzo wyspecjalizowanymi ludźmi, ponieważ pracują przy produkcjach pokroju +Jamesa Bonda+. Wiele się od nich uczyłem. Oczywiście, jest też druga strona medalu. Indie to kraj przeciwieństw, gdzie np. najwyższej klasy sprzęt oświetleniowy jest mocowany na bambusowych rusztowaniach, a grupa zdjęciowa jest cztery razy większa niż w Polsce i składa się z kilkudziesięciu osób. Zatrudnia się tam bardzo wiele osób, które pracują w zupełnie inny sposób. Są niewykształceni, przenoszą statywy. To bardzo kontrowersyjne, ale trudno jest zmienić ten świat. Zresztą w tym także tkwi jego piękno. Gdy przyjechałem do Bombaju, kazałem zawieść się do Dharavi, największego slumsu w Indiach. Zacząłem poznawać miasto od podszewki, sprawdzałem, jak wygląda światło w różnych porach roku. Dzięki takiej analizie zdecydowałem, jakim językiem chcę opowiadać ten film" – powiedział.
Dla Sobocińskiego praca na planie "The Disciple" była niesamowitą przygodą. "Nigdy wcześniej nie poświęciłem tak dużo czasu na film i myślę, że tam nie było żadnych kompromisów. Zwykle film polega na zarządzaniu kryzysem. Wysiada agregat, lampa zgasła, lokacja nie wypaliła. Oczywiście, w Indiach jest to jeszcze większy faktor, ale Chaitanya wyobraża sobie, że dana scena będzie wyglądała tak i tak i będziemy ją robić, dopóki ona tak nie będzie wyglądała. Najwyżej jej nie zrobimy albo do tego wrócimy. Takie doświadczenie zdarza się raz, może dwa razy w życiu" – stwierdził.
Poinformował też, że po Wenecji "The Disciple" trafi na festiwale filmowe w Toronto i Nowym Jorku. Trwają poszukiwania dystrybutorów na rynki zagraniczne. "Wspaniale, że mogłem zrobić film wolny, spokojny, delikatny. Cieszy mnie to, ponieważ wyszkoliłem się na twórczości Krzysztofa Kieślowskiego, szkole niuansów i obyczajowości w dobrym tego słowa znaczeniu. To jest pierwszy mój film, który tego dotyczy i jest pozbawiony polskiej patologii, naturalizmu. Tutaj oscylujemy w świecie prawdziwym, ale jednak trochę romantycznym. To wydaje mi się piękne" – podsumował Sobociński.
"The Disciple" to jedna z 18 produkcji walczących o nagrodę główną festiwalu – Złotego Lwa. Prócz filmu Tamhanego w konkursie głównym znalazły się m.in. "Śniegu już nigdy nie będzie" Małgorzaty Szumowskiej i Michała Englerta, "Pieces of a Woman" Kornela Mundruczo i Katy Weber, "Lovers" Nicole Garcii oraz "Quo Vadis, Aida?" Jasmili Zbanic.
Z Wenecji Daria Porycka (PAP)
dap/ wj/