Jego styl jest charakterystyczny i łatwo rozpoznawalny. Ale Vangelis lubi zaskakiwać. Twórca muzyki do „Rydwanów ognia” i „Łowcy androidów” powraca z nowym, nostalgicznym albumem pt. „Nocturne. The Piano Album”.
Nowy album greckiego kompozytora Vangelisa, zawiera jedenaście premierowych kompozycji artysty oraz sześć wcześniej znanych, w zupełnie nowych aranżacjach. To pierwsza płyta, na której słyszymy Vangelisa grającego na fortepianie, chociaż nadal przy akompaniamencie charakterystycznych dla jego stylu syntezatorów.
Wielu zna jego muzykę - przynajmniej najsłynniejsze ścieżki dźwiękowe do filmów: „Rydwany ognia”, „Łowca androidów”, „Antarctica”, „1492: Wyprawa do raju”, „Gorzkie gody”, „Aleksander” czy „El Greco” - nie każdy jednak wie, kto kryje się pod pseudonimem Vangelis. A postać to, nawet w nieprzewidywalnym świecie artystów, dość osobliwa. Odludek, który rzadko pokazuje się publicznie; stroni od rozgłosu i sławy. Odcinanie kuponów od niegdysiejszych sukcesów nie jest w jego stylu. Artysta musi iść naprzód, nie może oglądać się za siebie, ani powtarzać ogranych pomysłów. Muzyka jest tu i teraz. A twórca stanowi jedynie medium, które pozwala zaistnieć nieznanym wcześniej kombinacjom dźwięków. Tak brzmi jego życiowa dewiza.
„Muzyka jest najsilniejszym dostarczycielem tlenu. Przemawia wprost do twojej duszy” – mówił w „Vangelis and the Journey to Ithaka” - jedynym filmie dokumentalnym o nim i z jego udziałem w reżyserii Tony’ego Palmera (2013). Vangelis uważa muzykę za najpierwotniejszy z języków, jakim się posługujemy. Znamy go od dziecka instynktownie. Nie musimy się kształcić, żeby bezbłędnie go rozumieć.
Twórca muzyki elektronicznej i filmowej, który urodził się jako Evangelos Odysseas Papathanassiou 29 marca 1943 r. w niewielkiej miejscowości w pobliżu greckiego miasta Wolos, nigdy nie odebrał żadnej formalnej edukacji muzycznej. Ale w jego rodzinnym domu stał fortepian. „To był mój pierwszy przyjaciel. Musiałem zacząć na nim grać bardzo wcześnie. Nie pamiętam tego, ale pamiętam siebie siedzącego przy instrumencie” – wspominał po latach muzyk.
Już jako czterolatek miał tworzyć pierwsze utwory. Dwa lata później odbył się jego pierwszy recital przed 3-tysięczną publicznością. Vangelis okazał się jednym z tych wunderkindów, którzy energię twórczą zachowali na całe życie.
Do dziś nie nauczył się czytać ani zapisywać nut - nie chciał. Jego proces twórczy polega przede wszystkim na improwizacji. Vangelis zasiada w swoim studiu, przypominającym laboratorium alchemika, w otoczeniu syntezatorów zbudowanych tak, że tylko on wie, jak się nimi posługiwać. Zaczyna grać spontanicznie. Zazwyczaj po godzinie lub dwóch ma gotowe zręby albumu (jeśli utwory mają być następnie rozpisane na chór, solistów, instrumentalistów, orkiestrę) lub całość. Korekt i zmian dokonuje rzadko. Zatrudnia pomocników, którzy tworzą zapisy nutowe jego dzieł na podstawie odsłuchu – wyłącznie po to, by inni mogli grać jego kompozycje w salach koncertowych.
W ten sposób stworzył ogrom materiału, z którego większość pozostaje w jego archiwach. Podobno skomponował wiele płyt, które prawdopodobnie nie ujrzą światła dziennego - do dziś zarzeka się, że nigdy nie wyda lwiej części swoich albumów. „Tworzę każdego dnia, ponieważ w taki sposób funkcjonuję. Gdybym przestał grać i komponować i nigdy więcej nie dotknął keyboardu, i tak miałbym ze sto płyt do wydania” – powiedział w 1992 roku.
Komponuje albumy solowe (do najsłynniejszych należą „Heaven and Hell”, „Albedo 0.39”, „Spiral”, „Mask”, „Direct”, „The City”, i „Voices”), muzykę filmową, monumentalne utwory angażujące chór i orkiestrę symfoniczną, kompozycje klasyczne i awangardowe. Wybiega w przyszłość, poszukując związków muzyki elektronicznej z dźwiękami wszechświata, a jednocześnie sięga do źródeł muzyki i jej etnicznych prapoczątków. Jego twórczość bywa trudna w odbiorze, albo tak jak na ostatnim albumie „Nocturne” melancholijna.
Bywa też niesłychanie przebojowa. Utwory takie jak legendarny „Conquest od Paradise”, który znalazł się na ścieżce dźwiękowej filmu Ridleya Scotta „1492: Wyprawa do raju”, trudno wyprzeć z pamięci. Podobnie jest z muzyką Vangelisa skomponowaną na potrzeby „Rydwanów ognia” (1981) w reżyserii Hugh Hudsona. Za ścieżkę dźwiękową do filmu opowiadającego o zmaganiach sportowców w walce o olimpijskie złoto Vangelis otrzymał jedynego w swoim dorobku Oscara. Nie czekał jednak niecierpliwie na werdykt Amerykańskiej Akademii Filmowej. O wygranej dowiedział się niedługo po przebudzeniu, galę oscarową przespał i nigdy nie pofatygował się, by odebrać statuetkę. Musiano mu ją dostarczyć.
Sam do dziś bagatelizuje swoje osiągnięcie, które innego twórcę uczyniłoby jednym z najbardziej rozchwytywanych kompozytorów w Hollywood. Zupełnie, jakby się bał, że sukces to tylko klatka prowadząca do zaszufladkowania. To, co innych w jego zawodzie uskrzydla, u Vangelisa wywołuje sceptycyzm. Otrzymawszy Oscara, przekonywał, że muzyki do „Rydwanów ognia” nie uważa za szczególne osiągnięcie. Przeciwnie – nagrał wiele płyt, z których jest znacznie bardziej dumny. Ale świat Hollywood o nim nie zapomina.
„Vangelis dociera do nieba i do piekła. Jego muzyka odzwierciedla to, co się dzieje w sercu i duszy. Jest w niej poezja, która kryje się między wierszami. To wszystko jest niewysłowione, to się czuje” – powiedział Oliver Stone, który w 2004 r. zaprosił artystę do współpracy przy superprodukcji „Aleksander”.
Grecki kompozytor nie dał się namówić na napisanie muzyki do filmu „Blade Runner 2049” (ścieżka dźwiękowa Vangelisa do „Łowcy androidów” Ridleya Scotta z 1982 roku jest uważana za kamień milowy i przełom w sposobie myślenia o muzyce filmowej), ale pochwalił efekt współpracy Hansa Zimmera i Benjamina Wallfischa. „Oddają klimat mojego świata, jednocześnie zachowując od niego zdrowy dystans” – powiedział. Jak twierdzi, nie ma wielkiej różnicy między muzyką elektroniczną a akustyczną. „Dźwięki elektroniczne są tak samo naturalne. Są nawet bliższe dźwięków wszechświata, bo przecież cały wszechświat to elektryczność. To fale” – wyjaśnił w jednym z wywiadów.
Na tym tle, początki kariery Vangelisa mogą wydać się zaskakujące. W latach 60. i 70. był gwiazdą pop, założycielem grupy Formix - formacji, wzorowanej na stylu Beatlesów, która osiągnęła sporą popularność w Grecji. Następnie, m.in. razem wielbionym w PRL Demisem Roussosem utworzył zespół Aphrodite’s Child - to właśnie Vangelis napisał przebój Roussosa „Rain and Tears”. Z czasem zaczął iść w stronę coraz większego indywidualizmu. Pierwszym zwiastunem przełomu był album „666”, którego tytuł nawiązywał do Apokalipsy św. Jana. Jego eksperymentatorski, psychodeliczny charakter znacznie odbiegał od dotychczasowej estetyki Aphrodite’s Child i musiał spowodować rozłam wśród muzyków zespołu.
W duecie z Jonem Andersonem z grupy Yes, zrealizował cztery płytami, m.in. „The Friends of Mr. Cairo” i „Private Collection”. Ich przebój „I’ll Find My Way Home” w 1982 r. został wykonany na żywo w kultowym programie „Top of The Pops”.
„Żeby móc pozwolić sobie się na indywidualizm i niezależność, trzeba najpierw zaistnieć w przemyśle muzycznym” – podkreślił kompozytor. Vangelis zaistniał nie tylko za pośrednictwem wczesnych przebojów, ale i ścieżek dźwiękowych skomponowanych do kilku reklam. Już wtedy jednak zauważono jego genialny instynkt synchronizowania muzyki z obrazem. Ten talent czynił z niego wymarzonego twórcę muzyki filmowej. Artysta zawsze jednak zachowywał ostrożność. „Sukces działa w dwie strony. Dla mnie to wyjątkowo trudne. Nie mogę gonić za sukcesem, bo on nie jest dla mnie najważniejszy. Nie chcę stać się niewolnikiem sukcesu i czuć się zobligowanym do tworzenia wciąż tego samego. Dlatego odwracam się od takich pokus. To, że coś zrobiłem, nie oznacza, że muszę to robić dalej” – wyjaśnił.
Vangelis jest twórcą wyjątkowo osobnym, ale ma w dorobku spektakularne prace. W 1997 r. zrealizował monumentalną oprawę artystyczną otwarcia Mistrzostw Świata w Lekkoatletyce na stadionie olimpijskim w Atenach. Skomponował też muzykę na potrzeby Mundialu w 2002 roku. Najciekawszym przedsięwzięciem, w którym uczestniczył, była jednak „Mythodea”, angażująca współpracę artystów, filozofów i naukowców. Pretekstem była rozpoczęta w sierpniu 2001 roku misja na Marsa („2001 Mars Odyssey”). Na zamówienie amerykańskiej Narodowej Agencji Aeronautyki i Przestrzeni Kosmicznej (NASA) skomponował chóralną symfonię, której premiera odbyła się w Świątyni Zeusa w Atenach - został za to nagrodzony specjalnym odznaczeniem agencji.
W twórczości Vangelisa nie brakuje polskich wątków. W 1983 r. napisał, wraz z Jonem Andersonem, poruszającą kompozycję „Polonaise”, która trafiła na album „Private Collection”. Została zadedykowana narodowi polskiemu przeżywającemu stan wojenny. Jedenaście lat temu skomponował trzy utwory do polskiego filmu „Świadectwo”, opowiadającego o Janie Pawle II.
Grecki kompozytor jest również malarzem, ale do wystawiania, a tym bardziej sprzedawania swoich prac, odnosi się z niechęcią. Twierdzi, że sztuki wizualne są bardziej intymne i znacznie bardziej obnażają twórcę niż kompozycje muzyczne. Teraz wraca z „Nocturne” i znów zaskakuje. Jego najnowszy album jest bezpretensjonalny, kameralny, a zawarte na nim utwory zdają się stonowane i kojące. „Muzyka to rodzaj kodu. Może działać terapeutycznie, ale może stanowić też śmiertelną broń” – mówi Vangelis w filmie Palmera. (PAP)
autorka: Malwina Wapińska
mwp/ pat/