Był synem szefa nowojorskiej mafii w „Ojcu chrzestnym”, kubańskim emigrantem w „Człowieku z blizną”, słynnym działaczem związkowym w „Irlandczyku”. Ośmiokrotnie nominowany do Oscara, laureat tej nagrody za rolę niewidomego byłego oficera w „Zapachu kobiety” Al Pacino skończył w sobotę 80 lat.
Pytany o to, co angażuje go bardziej - kino czy gra na scenie - bez wahania wskazuje na to drugie. W teatrze czuje się lepiej. Może dlatego, że tam sztuka nie jest mechanizmem, a - jak kiedyś powiedział - "melodią zaaranżowaną przez słowa". Szczególna więź łączy go z pisarzami. Bez nich nic nie istnieje. Ci na samym szczycie to Antoni Czechow, Bertold Brecht i William Szekspir. Wszystko zaczęło się od Czechowa, bo to jego "Mewę", wystawioną przez wędrowną trupę w Bronxie, zobaczył pewnego dnia jako czternastoletni chłopiec. Wtedy zapadła decyzja, że spróbuje swoich sił w aktorstwie.
Al Pacino (właściwie Alfred James Pacino) przyszedł na świat 25 kwietnia 1940 r. w nowojorskim wschodnim Harlemie jako syn pochodzących z Sycylii Salvatore i Rose Pacino. Gdy miał dwa lata, jego rodzice rozwiedli się, a on przeprowadził się z matką do dziadków mieszkających w Bronxie. Jako nastolatek uczęszczał do High School of Performing Arts, a następnie podjął studia aktorskie kolejno w Herbert Berghof Studio i studiu Lee Strasberga. Na teatralnej scenie zadebiutował w spektaklu Charliego Laughtona wg sztuki Williama Saroyana "Jest tam kto". W 1968 r. został doceniony nagrodą OBIE za rolę punka w spektaklu Israela Horovitza "The Indian Wants the Bronx". W kolejnych dekadach powracał do teatru m.in. w spektaklach "American Buffalo" i "Chinese Coffee" Arvina Browna.
Na wielkim ekranie Pacino zadebiutował w 1969 r. w filmie "Ja, Natalia" Freda Coego. Początek kolejnej dekady przyniósł mu rolę uzależnionego od narkotyków złodziejaszka Bobby'ego w nominowanych do canneńskiej Złotej Palmy "Narkomanach" Jerry'ego Schatzberga. Talent młodego aktora docenił ówczesny nowicjusz w Hollywood Francis Ford Coppola, który zaprosił go do udziału w swoim najnowszym filmie "Ojciec chrzestny" z Marlonem Brando w roli tytułowej. Kreacja Michaela Corleone, jednego z synów szefa nowojorskiej mafii, okazała się najtrudniejszym zadaniem aktorskim w życiu Ala. Jak wyjaśniał, chciał stworzyć "enigmatyczną postać, którą widz obserwuje, ale nie poznaje jej naprawdę". "Nie postrzegałem Michaela jako gangstera. Czułem, że jego mocą była tajemnica. Niestety, studio filmowe początkowo tego nie widziało i rozważało zwolnienie mnie. To były wczesne lata mojej kariery, ważny film z Marlonem Brando i nikt inny poza Francisem nie chciał mnie w tej roli" - wspominał na łamach "The Guardian".
Film zaprowadził Pacino na aktorskie szczyty, przynosząc mu pierwsze w życiu nominacje do Oscara i Złotego Globu. Kolejne otrzymał w 1974 r. za rolę walczącego z łapówkarstwem policjanta w "Serpico" Sidneya Lumeta i w 1975 r. - powtórnie za kreację Michaela Corleone w "Ojcu chrzestnym II". Praca na planie filmu Coppoli tym razem do tego stopnia wycieńczyła aktora, że trafił do szpitala. Tłumacząc się "zmęczeniem kinem", początkowo odrzucił rolę w "Pieskim popołudniu" Lumeta, gdzie miał go zastąpić Dustin Hoffman. Po okresie wahania Pacino postanowił jednak przyjąć tę propozycję. Jak mówił, przekonał go scenariusz Franka Piersona i postać biseksualisty napadającego na bank, do której bardzo się przywiązał. Jego praca została doceniona nagrodą BAFTA, kolejnymi nominacjami do Oscara i Złotych Globów.
W kolejnych latach do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej nominowano go za role adwokata wypowiadającego wojnę korupcji w "...I sprawiedliwość dla wszystkich" Normana Jewisona (1980 r.), bossa gangsterskiego światka w "Dicku Tracy" Warrena Beatty (1991 r.) i handlowca w "Glengarry Glen Ross" Jamesa Foleya (1992 r.), opartym na sztuce Davida Mameta.
W 1983 r. wystąpił w "Człowieku z blizną" Briana De Palmy, remake'u filmu Howarda Hawksa z lat 30. Postać Tony'ego Montany, kubańskiego uciekiniera z wyraźnym akcentem i kryminalną przeszłością, który przybywa do Stanów Zjednoczonych, określał wielokrotnie jako jedną ze swoich ulubionych ról. "Z początku wymieszałem wszystko, co było mi znane: życie na Bronxie, moje latynoskie korzenie. Miałem wyczucie, chociaż Kuba to zupełnie inna bajka" - opowiadał o przygotowaniach do pracy Lawrence'owi Grobelowi.
Na początku lat 90. aktor powrócił do swojej najbardziej legendarnej kreacji. Choć trzecia część "Ojca chrzestnego" nie sprostała oczekiwaniom recenzentów, występ Pacino w roli Michaela Corleone zgodnie ocenili jako "niesamowite", "mistrzowskie dopełnienie tryptyku". W tamtym okresie aktor stworzył także portret romantyka - byłego więźnia zakochanego w koleżance z pracy (granej przez Michelle Pfeiffer) w komediodramacie romantycznym "Frankie i Johnny" Garry'ego Marshalla. "To wspaniała rola. Pokazuje, że mężczyzna w średnim wieku, który przeżywa nowe uczucia może mieć wiele twarzy, w tym komiczną. Jest wylewny, wzruszający i chwilami nawet groźny" - pisał Terrence Rafferty w "New Yorkerze".
W kolejnym roku stworzył postać niewidomego, emerytowanego oficera w "Zapachu kobiety" Martina Bresta, za którą otrzymał Złoty Glob i Oscara w kategorii najlepszy aktor pierwszoplanowy. "Po wygranej czułem wokół siebie aurę szczęścia. Nigdy w życiu tak się nie czułem. Oscar to jak wygrana na Olimpiadzie, jest tak powszechnie znaną nagrodą. Tylko, że medale na Olimpiadzie wygrywają najlepsi, a Oscary nie zawsze. Po prostu przychodzi twoja kolej" - stwierdził w jednym z wywiadów udzielonych Grobelowi, które ukazały się w książce "Al Pacino" nakładem wydawnictwa Axis Mundi.
Jego pozycję umocniły role płatnego zabójcy w filmie "Donnie Brasco" Mike'a Newella, Lucyfera w przebraniu szefa dużej firmy prawniczej w "Adwokacie diabła" Taylora Hackforda oraz mecenasa Roya Cohna słynącego z licznych powiązań ze światem polityki w serialu "Anioły w Ameryce" wg sztuki Tony'ego Kushnera w reżyserii Mike'a Nicholsa. Ta ostatnia zapewniła mu w 2004 r. kolejny Złoty Glob - tym razem dla najlepszego aktora w miniserialu lub filmie telewizyjnym oraz nagrodę Emmy.
Następnie w 2004 r. Al wystąpił jako żydowski lichwiarz Shylock w filmie "Kupiec wenecki" Michaela Radforda, opartym na sztuce Williama Szekspira. Do postaci tej powrócił sześć lat później w spektaklu wyreżyserowanym przez Daniela Sullivana w Central Park's Delacorte Theater. "Pacino jest olśniewający jako Shylock" - głosiły nagłówki amerykańskich gazet. "Ten występ oznacza powrót do formy aktora, który właśnie otrzymał nominację do nagrody Emmy za kreację Jacka Kevorkiana w filmie +Jack, jakiego nie znacie+. Jest to również najbardziej intrygujący aspekt spektaklu Sullivana" - pisał Charles McNulty w "Los Angeles Times". Na 2020 r. planowana jest premiera filmowej adaptacji sztuki Szekspira "Król Lear" w reżyserii Radforda, w której Al zagra rolę tytułową.
W 2013 r. aktor zekranizował "Salome" Oscara Wilde’a, w tytułowej roli obsadzając Jessicę Chastain, sobie zaś powierzając partię Heroda. Grał go uprzednio na scenie, mocno zrósł z bohaterem Wilde’a, dlatego postanowił dać mu jeszcze jedno wcielenie. Obraz nie trafił do polskich kin, jego światowa dystrybucja też była ograniczona.
Nie był to pierwszy film wyreżyserowany przez artystę. Znamy i w Polsce świetny "Sposób na Szekspira" z 1996 r., gdzie sekwencje z "Ryszarda III" (kolejna wielka teatralna kreacja artysty) łączyły się z prowadzonymi przez Pacino wywiadami ze znawcami tematu (chociażby wielkim reżyserem i interpretatorem twórczości autora "Hamleta"), jak i zwykłymi, spotkanymi na ulicy przechodniami. Wszystko po to, by dociec, czy istnieje jakiś współczesny sposób na Szekspira. Film ma swoich zaprzysięgłych fanów, oglądających go po wielokroć za każdym razem z silniejszym przeświadczeniem, że Pacino był imponująco blisko Szekspira.
Po "Salome" Ala można było oglądać m.in. w filmach telewizyjnych "Phil Spector" Davida Mameta i "Paterno" Barry'ego Levinsona. Do kin powrócił w wielkim stylu w "Pewnego razu... w Hollywood" Quentina Tarantino, a także w "Irlandczyku" Martina Scorsese. W pierwszym z nich zagrał Marvina Schwarza, agenta aktora Ricka Daltona, granego przez Leonardo DiCaprio. Z kolei w najnowszej produkcji twórcy "Taksówkarza" wystąpił jako legendarny amerykański działacz związkowy Jimmy Hoffa, którego zaginięcie w połowie lat 70. stanowiło jedną z najtrudniejszych do rozwikłania zagadek kryminalnych w USA. Kreacja ta zapewniła mu ósmą nominację do Oscara, która ostatecznie nie zamieniła się w statuetkę. Jednak jak zawsze ważniejsze niż nagroda było dla Ala "poszukiwanie takiej gry, która nie jest grą" i twórcza wymiana. Tym bardziej, że na planie spotkał się ze swoimi przyjaciółmi Robertem De Niro i Joe Pescim.
W sobotę amerykański aktor skończył 80 lat. Wciąż podpisuje się pod słowami, że radość płynąca z pracy jest tym, co go w życiu napędza. "Wierzę, że osiągnąłem sporo i dlatego upieram się: dopóki masz zamiłowanie do sztuki, nie przestawaj pracować, bo wiek cię goni" - mówił niedawno "The Guardianowi". Wiele lat wcześniej, zapytany przez Grobela o definicję aktorstwa, odpowiedział, że jest ono jego potrzebą. "Moja ulubiona kwestia z Ryszarda III brzmi: +Jeśli zajdzie taka potrzeba+. Potrzeba! Potrzeba jest wszystkim. Wokół niej świat się kręci: wokół apetytu i potrzeby. Kiedy jakiś taksówkarz spytał: +czy pragniesz sukcesu?+, odpowiedziałem, że bardzo go pragnę. A gdy zapytam, jak go osiągam, odpowiedziałem: +Gram. Muszę grać. Taką mam potrzebę+" - mówił Pacino. (PAP)
autorka: Daria Porycka
dap/ wj/