Twórczość Urszuli Broll, Konrada Swinarskiego, Zofii Rydet czy Jerzego Lewczyńskiego będzie można od soboty oglądać na wystawie pt. „Zwrotnica. Początki neoawangardy na Górnym Śląsku” w starej siedzibie Muzeum Śląskiego w Katowicach przy Al. Korfantego.
Jak podkreślały podczas czwartkowej konferencji prasowej kuratorki wystawy, Górny Śląsk na przełomie lat 40. i 50. był żywym ośrodkiem kultury i sztuki.
„Śląska neoawangarda była zjawiskiem absolutnie wyjątkowym. Powstawała w przestrzeni mocno zindustrializowanej, ale też niezwykle nasyconej propagandą komunistyczną, która oferowała m.in. sposoby spędzania wolnego czasu, ale nie spełniała potrzeb bardzo ważnej grupy osób - artystów, którzy tutaj tworzyli. Ta wystawa jest dowodem na to, że nie da się zamknąć sztuki w jakieś ustalone schematy, nadać jej rysu propagandowego. Artyści – jak woda – zawsze znajdą swoją szczelinę, przez którą będą komunikować światu swoją wizję” – powiedziała PAP dyrektor Muzeum Śląskiego Alicja Knast.
Jak zaznaczyła, to pierwsza tak obszerna, a zarazem syntetyczna próba krytycznego namysłu nad tym okresem w sztuce Górnego Śląska. „Dokonania grupy ST-53, Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego czy inne zjawiska z tamtego czasu mają ogromny wpływ na to, co się dzieje dzisiaj w sztukach wizualnych” - podkreśliła.
Wystawa prezentuje m.in. twórczość artystów z Gliwickiego Towarzystwa Fotograficznego. „Było ono swego rodzaju fenomenem, ponieważ w Gliwicach spotkali się ludzie ze lwowskiego środowiska fotograficznego, które już w latach międzywojnia stało za eksperymentem, za przekraczaniem granic fotografii, wyznaczanych przez malarską konwencję. Fotografia nie musi udawać tego, czym nie jest, nie musi kopiować innych sztuk plastycznych po to, by pokazać pełnię i siłę swojego wyrazu" - powiedziała jedna z kuratorek Ada Grzelewska.
„Śląska neoawangarda była zjawiskiem absolutnie wyjątkowym. Powstawała w przestrzeni mocno zindustrializowanej, ale też niezwykle nasyconej propagandą komunistyczną, która oferowała m.in. sposoby spędzania wolnego czasu, ale nie spełniała potrzeb bardzo ważnej grupy osób - artystów, którzy tutaj tworzyli. Ta wystawa jest dowodem na to, że nie da się zamknąć sztuki w jakieś ustalone schematy, nadać jej rysu propagandowego. Artyści – jak woda – zawsze znajdą swoją szczelinę, przez którą będą komunikować światu swoją wizję” – powiedziała PAP dyrektor Muzeum Śląskiego Alicja Knast.
"Ta postawa lwowskich mistrzów skupiła wokół siebie młodych ludzi z Gliwic, czyli Lewczyńskiego czy Rydet, którzy postawili sobie za cel w latach 50. zdobyć granice medium, odrzucić to wszystko, co jest dla fotografii niewłaściwe, sztuczne, żeby ona potrafiła przemówić własnymi środkami wyrazu i we właściwych sobie formach obrazowania" - dodała.
„To również dla nas, nieartystów, kolejna opowieść o tym, jak istotna jest dyskusja w środowiskach artystycznych. Jak buzują w nim różne wizje i jaka jest geneza poszczególnych dzieł. Wszystkie książkowe definicje nurtów, tendencji czy stylów nie są wiele warte jeśli zapominamy o aspekcie ludzkim – tym, że ktoś kogoś inspiruje, ktoś się z kimś pokłócił, lub ktoś kogoś bardzo kocha” – powiedziała dyrektor Knast.
Część wystawy jest poświęcona grupie ST-53. Tę wieloznaczną nazwę można uznać za nawiązanie do nazwy, jaką Katowice nosiły w latach 1953-1956 dla uczczenia Józefa Stalina, ale też do imienia i nazwiska wybitnego artysty i pedagoga, patrona grupy Władysława Strzemińskiego. Liczba członków grupy zmieniała się, ale jej czołowymi przedstawicielami pozostali: Konrad Swinarski, Urszula Broll, Klaudiusz Jędrusik, Hilary Krzysztofiak, Zdzisław Stanek, Tadeusz Ślimakowski, Maria Obremba oraz Stefan Gaida i Irena Bąk.
Innym ciekawym zjawiskiem była działalność grupy Oneiron, stworzonej już w latach 60. przez Urszulę Broll, Antoniego Halora, Zygmunta Stuchlika, Andrzeja Urbanowicza i Henryka Wańka. W grudniu 1967 roku punktem zwrotnym dla pojawienia się nazwy grupy stała się wspólna decyzja artystów o podjęciu zespołowego dzieła nazwanego później „Encyklopedią”, ”Leksykonem” lub „czarnymi kartami”, które również można oglądać na katowickiej wystawie.
Pomysł ten był próbą stworzenia swoistego leksykonu symboli, choć artystom nie chodziło o stworzenie dzieła „poważnego”. „Czarne karty” – 30 prac na kartonie przedstawiało pozornie bezładne linie hieroglifów, obrazy fantazmatów, symbole i osobiste notatki.
Kuratorkami wystawy są Ada Grzelewska, Agnieszka Kołodziej-Adamczyk i Joanna Szeligowska-Farquhar. Za kształt plastyczny odpowiadał Krystian Banik. Sufit jest czarny, ściany białe, a podłogi czerwone, umieszczono na nich fragmenty wypowiedzi twórców obecnych na wystawie. Przestrzeń dzielą ogromne tekturowe płachty z wyciętymi szczelinami, pozwalającymi oglądać prace z pespektywy dającej złudzenie zamknięcia.
"Czarna płyta, która nas przywala, przygniata, białe ściany – dobre środowisko do prezentacji obrazów awangardowych, bo czyste, nieskażone, czerwona podłoga wykonana z gumolitu – to materiał z tamtych czasów, a czerwony kolor, bo nie wiemy, jak się poruszać po tej odrealnionej rzeczywistości, wiszące ściany z tektury dają wrażenie tymczasowości" – tłumaczył Krystian Banik.
Wystawa zajmuje dwa piętra starej siedziby Muzeum Śląskiego przy Al. Korfantego i jest ostatnią ekspozycją instytucji w tej przestrzeni; w przyszłym roku budynek dawnego hotelu nie będzie już jej służył, nie wiadomo jeszcze, jak zostanie wykorzystany. Obecnie główną siedzibą Muzeum Śląskiego jest mieszczący się pod ziemią budynek na terenie po byłej kopalni Katowice, instytucja wykorzystuje też jako przestrzeń wystawienniczą dawne kopalniane obiekty.
Autor: Anna Gumułka (PAP)
lun/ itm/