Zaczynał jako sekretarz Lecha Wałęsy, potem biura krajowego „Solidarności”, wreszcie znalazł się w Belwederze. „Byliśmy jak chłopcy w krótkich spodenkach, którzy nie do końca wiedzieli, z czym to się je" – wspomina tamten czas Krzysztof Pusz, w latach 1990–1992 szef zespołu organizacyjnego w Kancelarii Prezydenta.
Polska Agencja Prasowa: Wie pan, jak my, akredytowani w Belwederze dziennikarze, nazywaliśmy pana?
Krzysztof Pusz: Wiem [śmiech].
PAP: ”Walizkowy”, bo chodził pan za Lechem Wałęsą zawsze z walizeczką w ręku. Mówiliśmy, że wzorem amerykańskim nosi pan za prezydentem tajne kody i guziki…
K. Pusz: ... guzików nie było, bo niby, do czego, może do koszuli? Raczej papiery różne miałem, ktoś to przecież musiał nosić, nie wypadało, żeby prezydent… A ja byłem szefem biura organizacji i obsługi prezydenta. Tam, gdzie latał on, latałem i ja, tylko że dwa razy…
PAP: ?
K. Pusz: Pierwszy raz na przygotowanie wizyty, drugi – z wizytą i oficjalną delegacją.
PAP: Jak pan trafił do "drużyny” Lecha Wałęsy?
K. Pusz: Jak zwykle w życiu – z przypadku… W 1984 r., gdy SB wypuściła Bogdana Lisa, poszliśmy do Wałęsy na sylwestra złożyć mu życzenia. Przypadkowo, bo ja byłem z grupy Bogdana Borusewicza…
PAP: Co było dalej?
K. Pusz: W 1985 r. spotkałem się z Wałęsą w jego domu i już zostałem...
PAP: Co pan tam robił?
K. Pusz: Różne rzeczy, a dwa lata później zostałem jego sekretarzem, szefem biura u niego w domu, potem Krajowego Biura „Solidarności”, aż wreszcie szefem biura w Kancelarii.
PAP: Nie tak szybko; na razie mamy 1989 r. i Okrągły Stół. Jak pan przyjął ten pomysł?
K. Pusz: Zdecydowanie byłem "za”.
PAP: Dlaczego?
K. Pusz: Uważałem, że jest szansa na reaktywowanie „Solidarności”, a to było już po debacie Miodowicz – Wałęsa i to był sygnał, że władza, gen. Czesław Kiszczak, zgodzi się na reaktywowanie związku. Chociaż nikt nie przewidział, że to wszystko tak szybko się potoczy… Naszymi "mózgami” byli wówczas Bronisław Geremek i Tadeusz Mazowiecki – ja im ufałem.
PAP: Mazowiecki zostaje premierem…
K. Pusz: Nie tak szybko... Okrągły stół skończył się 5 kwietnia, a Mazowiecki premierem został we wrześniu. Wcześniej były pomysły Adama Michnika "Wasz prezydent – nasz premier”, a Wałęsa chwycił to… Jarosław Kaczyński rozmawiał ze Stronnictwem Ludowym i Stronnictwem Demokratycznym. Tak doszło do przełomu. Choć Wałęsa dużo, dużo bliżej był zawsze z Lechem Kaczyńskim, ale on uważał, że jego brat jest lepszym strategiem politycznym. Z kolei Jarek bardzo liczył się ze zdaniem brata.
Wtedy Jarek chciał wejść do rządu Mazowieckiego, ale Wałęsa o to nie zabiegał.
PAP: Mam wrażenie, że gabinet Mazowieckiego najchętniej widziałby Wałęsę, jak siedzi w Gdańsku, szefuje „Solidarności” i nie wtrąca się w rządzenie...
K. Pusz: Dokładnie tak było! Ta grupa "unijna” [politycy, którzy powołali Unię Wolności - przyp. PAP] uważała, że to nie jest czas na to, żeby Wałęsa kandydował na prezydenta. Z kolei Wałęsa nie zorientował się, że nie będzie miał wpływu na tworzenie rządu Mazowieckiego, a tak było. Pamiętam spotkanie z Jackiem Ambroziakiem, szefem URM-u, po desygnacji Mazowieckiego na premiera, który nie brał pod uwagę sugestii Wałęsy co do składu rządu. Wałęsa był wściekły, ale nie naciskał na swoje kandydatury. Taktownie się zachował…
PAP: To jakby wstęp do "wojny na górze”.
K. Pusz: Tak, tak, Wałęsa odsunął od siebie "unijne” środowisko, oparł się na braciach Kaczyńskich, Janie Olszewskim, Romualdzie Szeremietiewie... Wałęsa parł już do prezydentury.
PAP: Ale prezydentem został Jaruzelski.
K. Pusz: Jednym głosem, przy wstrzymujących się i głosach nieważnych… Jednak to było zaskoczenie. Wałęsa wtedy był u siostry swojej żony Danusi. Pojechaliśmy do niego z Lechem Kaczyńskim, żeby to zablokować. Ale on się nie zdecydował i Jaruzelskiego wybrali. A przecież przymierzał się do prezydentury…
PAP: Jakoś nieśmiało…
K. Pusz: Bo środowiska "unijne” były przeciw. Rozmawiałem z Adamem Michnikiem, który przewidywał, że będą niepokoje, będzie niezadowolenie z reform Leszka Balcerowicza. I wtedy na bazie tego objawi się Wałęsa. A na razie miał mieć - jak się mówiło – swój Sulejówek w Gdańsku... [śmiech].
PAP: Stało się inaczej.
K. Pusz: Sam się do tego przyczyniłem... W rozmowie z Radiem Wolna Europa zapowiedziałem, że Wałęsa idzie na prezydenta. Nie konsultowałem tego i trochę się wystraszyłem, że wyszedłem przed szereg. Pobiegłem do Wałęsy, a tam był u niego Lech Kaczyński, siedzieli razem w altanie. I usłyszałem: dobrze powiedziałeś, bardzo dobrze…
PAP: W końcu Mazowiecki stanął naprzeciw Wałęsy w walce o urząd prezydenta. I przegrał, ale z Tymińskim.
K. Pusz: Źle się stało… Dziwiłem się, że środowiska unijne twierdziły, iż Mazowiecki wygra. Ja mówiłem, że nie, bo rozmawiałem z ludźmi i wiedziałem, że nie ma szans… To nie był typ wiecowego polityka, który porywa ludzi na spotkaniach. Przykra sprawa.
PAP: Za to pan instaluje się z Wałęsą w Belwederze.
K. Pusz: Było ciężko, dlatego że to było zupełnie coś nowego, nikt z nas nie był na to przygotowany. Byliśmy jak chłopcy w krótkich spodenkach, którzy nie do końca wiedzieli, z czym to się je…
PAP: Jak z perspektywy Belwederu oceniał pan Balcerowicza?
K. Pusz: Bardzo wysoko, ale nie tylko ja, Wałęsa też go popierał.
PAP: Bo?
K. Pusz: Bo zdawał sobie sprawę, że nie ma innego wyjścia. Gdy powstawał rząd Bieleckiego, Wałęsa był zdecydowanie za tym, żeby Balcerowicz w nim był.
PAP: Jednocześnie Wałęsa powtarzał, że potrzebuje do Balcerowicza "bliźniaka”, który będzie szedł za nim i poprawiał.
K. Pusz: Wałęsa ma nosa, czuł, że coś jest jednak nie tak, i stąd te pomysły na drugiego Balcerowicza. Ale tak naprawdę nie było innego wyjścia…
PAP: Po wyborach prezydenckich Mazowiecki odszedł.
K. Pusz: Wałęsa proponował mu, żeby został, żeby dalej był premierem, ale Mazowiecki się nie zgodził.
PAP: Pan też się nie godził na współpracę z Mieczysławem Wachowskim, który był szefem gabinetu Wałęsy.
K. Pusz: Nie chciałem, żeby w Kancelarii Prezydenta był Wachowski, złożyłem rezygnację, ale … nie spodziewałem się, że Wałęsa ją przyjmie.
PAP: Skąd wzięły się konflikty z Wachowskim?
K. Pusz: To trzeba znać kontekst… Wachowski to taki człowiek, który zawsze chce wszystkim kierować, i ci, którzy stali na jego drodze, byli niszczeni, różnymi metodami…
PAP: Jakimi?
K. Pusz: Choćby sprawa Mariana Terleckiego, wówczas prezesa TVP. Byliśmy wtedy sąsiadami i Terlecki wpadł do mnie na imieniny. Trochę wypiliśmy, ale ja miałem poranne zajęcia, więc zarządziłem koniec imprezy. Goście przenieśli się do Terleckiego, który mieszkał piętro niżej. No i po alkoholu on wsiadł za kółko, został zatrzymany, a Wachowski przekonywał Wałęsę, że to ja go upiłem. Powiedziałem "dość”, rezygnuję.
PAP: I dołączył pan do środowisk unijnych.
K. Pusz: W 1995 r. z całą gdańską grupą przystąpiłem do Unii Wolności. Ale ciągle czułem się lojalny wobec Wałęsy i utrzymywałem z nim bliskie kontakty.
PAP: Ba, po latach wrócił pan do "drużyny”.
K. Pusz: Wałęsa poprosił – nie, on nigdy nie prosi [śmiech] - żebym zajął się Instytutem jego imienia po usunięciu Wachowskiego.
PAP: Wachowski nabroił…
K. Pusz: W Instytucie źle się działo, Wachowski przejął fundusz, który finansował Instytut, zostawił długi, nachapał się i tyle.
PAP: Ne boi się pan takich oskarżeń?
K. Pusz: Nie, może do sądu mnie podać…
PAP: Na koniec zostawiłem sprawę pana znajomego „Bolka”…
K. Pusz: W 1990 r. dowiedziałem się, że są jakieś haki na Wałęsę, ale ja w to nie wierzyłem, a byłem bardzo blisko przy nim przez wiele lat. Poza tym – jeżeli SB miała coś na niego, dlaczego nie wykorzystali tego wcześniej? Choćby przed Okrągłym Stołem, kiedy to tylko Wałęsa upierał się, że bez Michnika i Kuronia nie zasiądzie z władzą do rozmów? Nawet oni byli gotowi usunąć się, żeby nie rozwalać stołu. Gdyby mieli haki, nie zaszantażowaliby go? Dodatkowo: agent przewróciłby im pół Europy?!
PAP: To tylko pana wiara…
K. Pusz: Nie tylko. SB fałszowała, co chciała, byli specjalni ludzie od tego.
PAP: Może ich przesłuchać?
K. Pusz: Miał być proces "fachowca” od dokumentów "Bolka", ale zmarł i sąd umorzył sprawę. Umorzył! Bez szans na jej wyjaśnienie. Co może zrobić Wałęsa?
PAP: Jak pan ocenia lata początków III RP ? "Piękna" 30-letnia czy "szpetna"?
K. Pusz: Pewnie można było to wszystko zrobić lepiej, szybciej, ale tak, jak potrafiliśmy, tak robiliśmy… Do końca nie wszystko się udało, jednak proszę pamiętać, że byliśmy liderem przemian w tej części Europy. I za to płaciliśmy.
Rozmawiał Zbigniew Krzyżanowski
zig/skp/