6 października mija 90. rocznica śmierci na tatrzańskiej Zamarłej Turni 18-letniej Marzeny Skotnicówny i jej siostry Lidy (16 lat); pionierek samodzielnego taternictwa kobiet, nastoletnich feministek. Tragedię uwiecznił poeta Julian Przyboś.
"Sprawa odbiła się szerokim echem i wciąż jest pamiętana. To były miejscowe dziewczyny, bardzo dobre taterniczki, zaprzyjaźnione z wieloma osobami i ogólnie znane" – powiedziała PAP Anna Wende-Surmiak, dyrektorka Muzeum Tatrzańskiego i dodała, że Skotnicówny znał osobiście jej ojciec, który też był wspinaczem.
Okoliczności powstania wiersza "Z Tatr" – szkolnej lektury - przez pół wieku znali tylko przyjaciele i biografowie poety. W 1928 r. Julian Przyboś pracował jako nauczyciel w gimnazjum i zakochał się w swej uczennicy, Marzenie Skotnicównie, młodszej o 10 lat. Po śmierci dziewczyny w górach przez jego późniejszą twórczość przewijał się motyw spadania. Przyboś zmarł 6 października 1970 r., czyli dokładnie w 41 rocznicę tragedii w Tatrach.
Latem 1927 r. awangardowy poeta Julian Przyboś dostał w Cieszynie posadę nauczyciela języka polskiego i propedeutyki filozofii w Państwowym Gimnazjum im. Antoniego Osuchowskiego. W wierszu "Co dzień" wyznał, jak nie lubił swojej pracy w szkole: "Skonany-m wśród zajęć szkolnych jak pośród pustaci,/ja, tępymi pałami uczniów utłuczony belfer". Stawiał na uczniów najzdolniejszych, i nie interesował się słabszymi. Wykształcił wiele wybitnych osobowości, np. socjologa Jana Szczepańskiego, pisarza Kornela Filipowicza, świadka historii Eryka Nanke, reżysera radiowego Zdzisława Nardellego i krytyka Alfreda Łaszowskiego.
Był niski, drobny, raczej małomówny, sztywny w obejściu i zarozumiały. Miał ciągoty do dominacji, które wówczas nazywano wodzowskim charakterem. Obrazowo opisał Przybosia przyjaciel, pisarz Jalu Kurek: "kiedy je zupę, podnosi łyżkę do ust takim gestem, jakby czynił zaszczyt zupie, że raczy ją konsumować".
We wrześniu 1927 pojawiła się w Cieszynie, w klasie której był wychowawcą, 16-letnia Marzena Skotnicówna. Była (wraz z siostrą Lidą) znana jako znakomita taterniczka, wróżono jej wielką sławę.
"Tatry są mną i ja jestem nimi" - zwykła mawiać Marzena, postrzegając siebie jako kobietę przyszłości – i twierdziła, że urodziła się o sto lat za wcześnie. Matka zacytowała jej list: "Kto dziś w ogóle mówi o narodowości? To jest zagadnienie nieaktualne, przeżyte. Dzisiejszy patriotyzm to szowinizm, a szowinizm to rzecz nieestetyczna i mała" - przytoczyła Krystyna Heska-Kwaśniewicz w "Śląskich latach i wierszach Juliana Przybosia".
Zygmunt Leśnodorski, nauczyciel, literat, krytyk i taternik, starszy od Marzeny o cztery lata, skupił się na walorach fizycznych (Wspomnienia i zapiski, 1959) - "Kapryśna fala włosów o kolorze starego złota. Marzące niebieskie oczy. Wydatnie zarysowany pro?l. Figura i ruchy tancerki ze szkoły Dalcroza. (…) Tańczyła jak elf".
"Porywała sobą. Miała jakiś szczególny magnetyzm, który stale przybierał na sile... Jednak ten żywiołowy temperament Skotnicówny nie potraił odnaleźć się w ustabilizowanym życiu. Ją pociągał żywioł, ryzyko, niebezpieczeństwo... Dlatego planowała nowe pionierskie przejścia w Tatrach i żyła tym na co dzień" – skwitowała uzależnienie Marzeny od adrenaliny Mariola Bogumiła Bednarz (Taternik, 4/2008)
Partnerką Marzeny w zespole wspinaczkowym była młodsza o dwa lata siostra Lida, która mając 13 lat dokonywała pionierskich przejść na najtrudniejszych szlakach w Tatrach. Jan Alfred Szczepański "Jaszcz", literat i krytyk, jeden z czołowych wówczas młodych wspinaczy zostawił jej portret w książce "Przygody ze skałą, dziewczyną i śmiercią. Wspomnienia z Tatr", wydanej w 1956 r. "Lida wcześnie poszła w góry z chłopcami, obojętna na uroki dancingów, niezręczna (choć świetnie zbudowana), kanciasta, dzika i milcząca, w salonikach zgubiona i uboczna, ale w przyrodzie bujna i pełna temperamentu. (...) Lida zakosztowała wspinaczki. Weszła w krąg najświetniejszych zakopiańskich asów. Mistrz Bronisław Czech udzielał jej lekcji nart i liny" – zapisał.
I ta Skotnicówna miała licznych wielbicieli. Ostatecznie Lida związała się z Wiesławem Stanisławskim, legendarnym taternikiem tamtej doby, studentem szkoły handlowej, który słynął z brawurowych ataków na trudne ściany. "Lida była najpiękniejsza, a Wiesław najgodniejszy" – zauważył "Jaszcz". W parze z Wiesławem Lidka osiągnęła znaczące sukcesy we wspinaczce i w latach 1927-29 wyprzedziła w dokonaniach starszą siostrę, wówczas mieszkankę Cieszyna. "Lida - nie przecz - góruje nade mną" – żaliła się Marzena "Jaszczowi".
O relacji Przybosia i Marzeny niewiele wiadomo, i badacze rozmijają się w ocenie skandalu obyczajowego, jakim ok. 1929 r. stała się miłość 28-letniego profesora cieszyńskiego gimnazjum, który miał wadę serca i cierpiał na lekki lęk wysokości do nieletniej feministki, uczennicy, pionierki wspinaczki kobiecej.
Krystyna Heska - Kwaśniewicz twierdzi, że Przyboś obdarzył Marzenę głębokim uczuciem, które uczennica klasy VII przelotnie odwzajemniła. Alfred Łaszowski, krytyk literacki i wychowanek Przybosia, tak wspominał ten okres: "Pedagog, zakochany w siedemnastoletniej prześlicznej uczennicy, dał Cieszynowi powód i temat do plotek. A dyrektora gimnazjum skłonił do interwencji niezmiernie dyskretnej i powściągliwej. A mimo to w odczuciu pisarza boleśnie upokarzającej. Głęboko tym oburzony, ani słowa na to mu nie odpowiedział i wysłuchał tych uwag przełożonego w milczeniu” (Wspomnienia, studia, szkice o Przybosiu, 1983).Kolejny snop światła rzucił Józef Duk, biograf Przybosia, który przy wsparciu Ludwika Brożka, bibliofila i bibliotekarza z Cieszyna dotarł do dokumentów szkolnych z okresu nauczycielstwa Przybosia: "Doktor Brożek przeglądał je wraz ze mną, pokazywał mi własnoręczne adnotacje poety przy nazwiskach poszczególnych uczniów i opowiadał dzieje jego wielu wybitnych wychowanków. Z niemałym zdziwieniem przekonałem się ad oculos, że Marzena Skotnicówna była zaledwie trójkową uczennicą, jedynie Przyboś stawiał jej piątki, ale miał w tym interes" – napisał Duk w blogu "Studium zawartości kosza na śmieci".
W tamtym okresie Marzena przyjaźniła się z Marią Wardasówną, starszą od siebie raptem kilka lat uczennicą Gustawa Morcinka, pionierką lotnictwa kobiet, pisarką i feministką, która w latach 1928-30 szokowała Cieszyn, bo jeździła w spodniach na motocyklu: "To towarzyszka wspólnych wycieczek beskidzkich w czasach cieszyńskich mojej córki Marzeny" – napisała po latach Maria Skotnicowa.
Okoliczności przyjazdu 16-letniej Marzeny do Cieszyna są niejasne. Stanisław Zieliński w książce "W stronę Pysznej" podaje za przyczynę przeprowadzki interwencję u matki Skotnicówien Józefa Oppenheima, legendarnego ratownika TOPR: "Wspinaczki młodych dziewcząt (chodziły już w góry, gdy młodsza miała lat czternaście, a starsza szesnaście) budziły wśród starszych, prócz podziwu, wiele wątpliwości i zastrzeżeń. Oppenheim, który nigdy nie wtrącał się do takich spraw, tym razem uznał za stosowne rozmówić się z matką młodych taterniczek. Wychodził z założenia, że (…) drobiazg może spowodować katastrofę".
Z ustaleń Katarzyny Chrudzimskiej-Uhery wynika, że Skotnicówna wyjechała do Cieszyna tuż po śmierci na Zamarłej Turni, Mieczysława Szczuki, awangardowego i komunizującego artysty, który był jej dyskretnym adoratorem. Szczuka był też wytrawnym taternikiem. Bił rekordy, przesuwał granice ludzkich możliwości. "Zmodernizował taternictwo, kładąc nacisk na jego sportową stronę" – oceniła badaczka.
Katarzyna Chrudzimska-Uhera, powołując się na dzienniczek Skotnicówny, twierdzi, że na dzień przed śmiercią Mieczysław Szczuka odbył ważną rozmowę z Marzeną w rejonie Hali Gąsienicowej. "Może spotkam raz jeszcze Mietka... Nie widziałam go od wczorajszej naszej rozmowy. Odszedł ode mnie zimny, zrównoważony i spokojny, a taki mi już obcy... (…) Czuję, że dziś kocham Mietka i kocham nad życie, ale wiem - pierwszy jego krok do naszego zbliżenia, a znów stanie się on dla mnie zwykłym, zwykłym mężczyzną... Wiem, że on mi jest najdroższy i wiem, że już nadszedł czas, aby przestać o nim myśleć. I znów zacząć żyć na nowo, by w drugim zakochać się bez pamięci..." - zapisała Skotnicówna po czasie, bo notatka nosiła datę 4 stycznia 1929 roku.
Zamarła Turnia (2179 m npm) to niewielki szczyt, dwuwierzchołkowy, w bocznej grani Tatr - podaje "Wielka Encyklopedia Tatrzańska" Zofii z Radwańskich i Witolda Paryskich. Sugestywną nazwę wymyślił poeta Franciszek Henryk Nowicki, projektodawca Orlej Perci. Zygmunt Lubertowicz - nauczyciel, poeta i publicysta z Nowego Targu - nazwał Zamarłą "ucieleśnieniem, a raczej uskalnieniem cienia szatana w Tatrach". Wtórował mu Wawrzyniec Żuławski - profesor muzykologii, kompozytor, pisarz, alpinista i ratownik górski w opowiadaniu "Zamarła Turnia": "Południowa ściana Zamarłej Turni pozostanie chyba na zawsze symbolem tego, co dla człowieka jest nieosiągalne" – napisał Żuławski. Północny stok taternicy zdobyli w 1904 r., ale zbocze południowe (ok. 140 m.) przez lata opierało się wspinaczom.
W niedzielę 6 października 1929 r. była piękna, złoto-jesienna pogoda. "Skotnicówny poszły z Zakopanego na Halę Gąsienicową i przez Zawrat zmierzały do Pięciu Stawów. Czekali tam na nie znajomi i stamtąd miały odbywać wyprawy wspinaczkowe. Wiele okoliczności przemawia za tym, że atak +wprost z drogi+ na południową ścianę był dziełem przypadku" – Zieliński zasugerował, że dziewczęta podeszły z impulsu, bez przygotowania, do pierwszej w historii próby przejścia przez kobiecy zespół południowej ściany Zamarłej Turni. Ignacy Bujak, sekretarz TOPR, napisał w sprawozdaniu za rok 1929 r. w roczniku "Wierchy": "Równocześnie na Zamarłą Turnię udała się druga grupa, ze Stawów Polskich, złożona z Bronisława Czecha, Józefa Wójcika i Jerzego Ustupskiego. Wzajemnie grupy te o sobie nic nie wiedziały". Wkrótce obie ekipy wypatrzyły się, zidentyfikowały, i dziewczęta zaczęły na oczach młodzieńców, w ślad za nimi, brawurowo forsować południowy stok Zamarłej Turni. A potem Bronisław Czech zobaczył "lecącą głową w dół Lidę i falującą za nią wężykowatym ruchem linę. Marzeny zaś, z powodu zasłaniającej ściany skalnej, nie widzieli. Dopiero przy przekraczaniu tzw. nyży zobaczył Br. Czech i jego towarzysze leżące dwa ciała w przepaści u stóp Zamarłej Turni" – sucho zaznaczył Bujak. Komentarz PAT, który przedrukowały wszystkie gazety, nie bawił się w niedomówienia: "Obie runęły (…) z wysokości 30 metrów. Turyści pospieszyli (…), aby udzielić pomocy nieszczęśliwym ofiarom. Niestety, znaleziono już tylko dwa zniekształcone trupy".
9 października odbył się pogrzeb ofiar. Gazety uznały go za "wielką manifestację uczuć matki"; wkrótce zresztą panią Skotnicową zaczęto nazywać "tatrzańską Niobe". Inny komentarz do jej przeżyć stanowi rysunek Witkacego, stałego mieszkańca Zakopanego. Praca powstała 4 maja 1937 r. - osiem lat po wydarzeniach; obecnie jest w zasobach Muzeum Tatrzańskiego, zatytułowana „Lida i Marzena przed wycieczką”, a przedstawia popiersia trzech kulturystek, oplątane liną, na tle górskiej panoramy – jakby sportretowane w momencie upadku, z oczami, w których zakrzepła świadomość nieuniknionego dramatu. Dominuje Lida, która mocarną dłonią usiłuje chwycić powietrze. Jedna z postaci została przez autora podpisana - "matka".
"Niestety, nie znamy okoliczności powstania tego szkicu" – Wyjaśniła Anna Wende-Surmiak. „Ale sprawa sióstr Skotnicówien odbiła się szerokim echem i wciąż jest pamiętana. To były miejscowe dziewczyny, bardzo dobre taterniczki, zaprzyjaźnione z wieloma osobami i ogólnie znane" – dodała.
Dni po wypadku były dla Przybosia dniami z "najczarniejszego smutku". W latach 1927-29 nie ogłosił ani jednego wiersza, a w 1929 r. zaledwie kilka jego utworów drukowały "Europa" i "Głos Literacki". Następny zbiór wierszy Przybosia ukazał się dopiero w 1930 r. W rodzinie Marzeny, jak podają biografowie, przechowały się słowa poety dotyczące wiersza "Wieczór": "Wiersz ten niestety pisałem z myślą o Marzenie, gdyż Marzena jest dla mnie niedobra". W swoich wspomnieniach poeta wiąże wiersz "Z błyskawic" z chwilą, w której dowiedział się o śmierci Skotnicówny, a badacze włączają do tej serii także "Noc". Najbardziej znane pojawiają się po wielu latach - "Z Tatr" (Równanie serca, 1938) i "Tam, w urwisku" (Najmniej słów, 1955).
Legenda Skotnicówien żyje i wciąż pojawiają się nowe motywy. Dla przykładu Jerzy Tawłowicz, poeta i tatrzański przewodnik, w 1995 r. wydał tomik "Anielskie pieśni w trawie". Znalazł się tam wiersz "Skotnicówny". Hubert Jarzębowski uwiecznił przesąd wspinaczy: "Każdy przecież wie, że (…) biwakujący pod ścianą Zamarłej Turni budzą się z poduszką mchu pod głową – prezentem od troskliwych sióstr Skotnicówien" (Cmentarz Symboliczny pod Osterwą. Duchy miejsca, 2016). W 2017 r. pismo "Taternik” wypuściło serię t-shirtów z wizerunkami "ludzi, którzy tworzyli historię naszego środowiska". Na liście pasjonatów znajduje się "sześć postaci z tysięcy": Janusz Chmielowski, Wiesław Stanisławski, Roman Kordys, Wanda Jerominówna, Wanda Herse, Marzena Skotnicówna.
autorka: Iwona L. Konieczna (PAP)
ilk/ pat/ wj/