Życiorysy duchownych, którzy byli ofiarami zbrodni katyńskiej, znamy w większości jedynie w ogólnych zarysach. Wiemy tylko mniej więcej, kiedy zostali złapani, dokąd mogli następnie trafić oraz gdzie zginęli – mówi PAP dr hab. Patryk Pleskot, historyk z IPN, autor książki „Księża z Katynia”.
Polska Agencja Prasowa: Oficjalna wykładnia sowiecka postrzegała wszystkich zatrzymanych po 17 września 1939 r. żołnierzy w kategorii „ludzi ujętych z bronią w ręku na terytorium sowieckim”. Chociaż rozróżniano oficerów i szeregowców, nie przeznaczono żadnej specjalnej kategorii dla kapłanów różnych wyznań. Z czego mogło to wynikać?
Dr hab. Patryk Pleskot: Duchowni różnych wyznań, którzy znaleźli się w sowieckich obozach jenieckich, w większości nosili mundury – byli to zawodowi kapelani wojskowi lub kapelani rezerwy, którzy zostali powołani jeszcze wiosną 1939 r. – a w momencie zatrzymania nie musieli mieć na sobie wyraźnych dystynkcji kapłańskich. Zresztą na początku dla Sowietów nie miało to nawet większego znaczenia – w końcu oficer to oficer.
Jednak już w obozach Sowieci starali się wyszukiwać oficerów kapłanów. Zdawali sobie sprawę z tego, że ci duchowni mogą organizować życie religijne, a zatem podnosić morale oficerów i utrzymywać zachowanie polskiej tożsamości, czego Sowieci sobie – oględnie mówiąc – nie życzyli.
PAP: Czy wobec tego w obozach jenieckich znaleźli się wyłącznie kapelani ordynariatu polowego?
Dr hab. Patryk Pleskot: Ci duchowni formalnie byli oficerami, ponieważ zarówno kapelani zawodowi, jak i ci z rezerwy mieli oficerskie stopnie wojskowe. Jak już wspomniałem, wiosną 1939 r. ponad 550 księży zarządzeniem prezydenta RP zostało powołanych w charakterze kapelanów rezerwy do wojska, a w momencie wybuchu wojny zostali dołączeni do poszczególnych oddziałów. Siłą rzeczy to głównie z tego grona, związanego z Kurią Polową Wojska Polskiego, rekrutowała się grupa księży, którzy ostatecznie trafili do trzech głównych obozów specjalnych dla oficerów.
Chociaż – jak to bywa na wojnie – dochodziło też do przypadkowych sytuacji. Przykładem duchownego, który nie powinien się znaleźć w gronie jeńców oficerów, jest opisywany przeze mnie w książce franciszkanin – brat Dominik (Ignacy) Drabczyński. Trafił do niewoli, a następnie do obozu jenieckiego, prawdopodobnie tylko dlatego, że włożył na siebie płaszcz oficerski – sam z wojskiem właściwie nie miał nic wspólnego. Przypadek brata Dominika nie musiał być wcale odosobniony.
PAP: Jak wśród duchownych rozkładały się wyznania?
Dr hab. Patryk Pleskot: Kiedy popatrzymy na mozaikę etniczną II Rzeczypospolitej, zobaczymy, że ponad 1/3 polskich obywateli to nie byli rzymscy katolicy, ale wyznawcy innych odłamów chrześcijaństwa i innych religii. Tak też mniej więcej rozkładały się wyznania, jeśli chodzi o zidentyfikowane przez nas ofiary zbrodni katyńskiej spośród grona duchownych: na ponad 30 nazwisk co najmniej sześć osób reprezentowało inną niż rzymskokatolicką tradycję.
Można zatem powiedzieć, że w jakiś sposób owa wielokulturowość II Rzeczypospolitej znalazła swoje odzwierciedlenie w ekstremalnej rzeczywistości obozów jenieckich i ostatecznie w kontekście masowych mordów z wiosny 1940 r., określanych zbiorczo mianem zbrodni katyńskiej.
PAP: Jakie represje dotykały duchownych w obozach jenieckich?
Dr hab. Patryk Pleskot: Na ogólnym poziomie nie byli oni wyróżniani jako oficerowie ani na plus, ani na minus w porównaniu z oficerami niebędącymi duchownymi. Sowieci starali się jednak wyrugować wszelkie ślady życia religijnego, zatem represje, jakie mogły spadać za praktykowanie wiary – zarówno katolickiej, jak i innej – dotykały zarówno zwykłych oficerów, jak i oficerów duchownych.
Jednocześnie, jak już powiedziałem, Sowieci usiłowali identyfikować osoby duchowne i tłumić w samym zalążku możliwość organizowania przez nich katakumbowego życia religijnego. Z tej perspektywy oficerowie duchowni byli dla władz obozowych (czy więziennych) szczególnie interesujący i tym samym bardziej narażeni na represje. Świadczy o tym chociażby fakt, że przed Bożym Narodzeniem postanowiono wywieźć z obozów zidentyfikowanych duchownych tylko po to, aby nie mogli oni sprawować – co prawda w szczątkowej formie – liturgii Bożego Narodzenia. Mamy zatem całą grupę kapelanów, którzy zostali wywiezieni do innych obozów lub więzień sowieckich. W Kozielsku czynnym duchownym pozostał w zasadzie tylko ks. Jan Ziółkowski – chyba najbardziej znana z ofiar-księży z Katynia.
To transportowanie duchownych sprawia nam pewną trudność badawczą. Świecki oficer, który trafił do danego obozu, np. do Kozielska, na ogół pozostawał w tym obozie od późnej jesieni 1939 r. do kwietnia, maja następnego roku. Z kolei duchowni często byli przenoszeni. Miejmy na uwadze również to, że część duchownych mogła także do końca ukrywać swoją prawdziwą tożsamość.
PAP: Jak wyglądało obozowe życie duchownych?
Dr hab. Patryk Pleskot: Część z nich była związana z wojskiem jeszcze od czasów Legionów Józefa Piłsudskiego i doskonale znała cienie i blaski żołnierskiego życia. Oprócz tego, że byli duchownymi, to także na równi z innymi oficerami stali się ofiarami tej ludobójczej machiny rozkręconej przez Sowietów. Nie przebywali w oddzielnych barakach, w codziennym życiu funkcjonowali tak samo jak świeccy oficerowie. Zapewne także mieli chwile zwątpienia czy poczucia bezsensu. Pamiętajmy, że mówimy o ekstremalnych warunkach życia, ciągłym zmaganiu się z głodem, brudem, zimnem. Trudno tu było zachować optymizm i dodawać otuchy wiernym. A jednak wielu tak właśnie robiło.
PAP: W jaki sposób na przejawy kultu religijnego reagowali Sowieci?
Dr hab. Patryk Pleskot: Trudno na to pytanie dokładnie odpowiedzieć, ponieważ dysponujemy ograniczoną liczbą dokumentów i źródeł. Mamy tylko nieliczne relacje osób, które przeżyły katyńskie piekło, i ze strzępów informacji możemy próbować te kary – jak również samo obozowe życie (nie tylko religijne) – odtworzyć.
Nie może rzecz jasna dziwić, że w przypadku odkrycia jakichkolwiek dewocjonaliów (choćby nawet wystruganych palcami krzyżyków) były one od razu konfiskowane. Te osoby, nie tylko kapłani, u których te dewocjonalia zostały znalezione, trafiały często do karcerów czy jakichkolwiek punktów odosobnienia. Ograniczano i tak minimalne racje żywnościowe, przesłuchiwano, szykanowano. Natomiast nie mamy relacji mówiącej wprost o tym, żeby ktoś został np. rozstrzelany za to, że się modlił lub organizował modlitwę.
Sowieci oczywiście nadzorowali i ukrócali każdą formę zbiorowego manifestowania wiary, m.in. śpiewania pieśni religijnych – o mszach i innych nabożeństwach nie wspominając. Warto zarazem pamiętać, że praktycznie we wszystkich obozach jenieckich dla polskich oficerów trwała intensywna akcja propagandowa: komuniści pragnęli – w toporny sposób – pokazać, jak wspaniałym ustrojem jest komunizm. Jako że próbowali indoktrynować własne ofiary, akcja ta zakrawa na absurd, choć niewielki odsetek jeńców udało im się złamać (choć niekoniecznie przekonać). W walce o rząd dusz Sowieci stali raczej na przegranej pozycji. W tym sensie „wojujący ateizm” został pokonany przez „katakumbową metafizykę” (nie tylko o katolickim charakterze).
PAP: Czy duchowni, którzy trafili do sowieckiej niewoli, stanowili elitę ordynariatu polowego?
Dr hab. Patryk Pleskot: W swojej książce starałem się pokazać zarówno osoby wybitne, które wyróżniały się jeszcze przed wojną na tle innych kapłanów, jak i te „zwykłe”, przeciętne w dobrym tego słowa znaczeniu, które nie osiągnęły może jakichś spektakularnych sukcesów w międzywojniu. Obok elitarnego grona doświadczonych kapelanów wojskowych, naczelnego rabina i popa Wojska Polskiego, stoi proboszcz-chłop spod Chełma czy młody franciszkanin. Wszyscy jednak nagle znaleźli się w tym samym obozowym piekle, a ta wybitność lub przeciętność w jakiś sposób została „spłaszczona” i skonfrontowana z wojenną rzeczywistością. Nagle to zwykła, codzienna posługa stała się – w rzeczywistości obozów jenieckich i w kontekście zbrodni katyńskiej – oznaką heroizmu i bohaterstwa.
Jeśli skupiamy się na biografiach poszczególnych osób, to niewątpliwie do postaci wyróżniających się należałoby zaliczyć ks. Jana Ziółkowskiego, weterana wojny polsko-bolszewickiej, wręcz symbolu tego, kim był zawodowy oficer wojskowy w II RP. Niezwykłą osobą jest również choćby Jan Józefat Potocki – duchowny protestancki. Jeszcze jako uczeń w czasach zaborów angażował się w działalność duszpasterską, został zesłany na Syberię, potem wiele lat spędził na emigracji w USA, jednak w 1934 r., w dobie wielkiego kryzysu, pomimo rosnącego zagrożenia ze strony komunizmu i nazizmu zdecydował się na niezwykłą rzecz: powrócił do Polski. Sześć lat później spoczął w masowym grobie w lasku katyńskim.
Specyficzna jest też postać ks. Zdzisława Peszkowskiego. Został wyświęcony dopiero po wojnie, ale wcześniej udało mu się przeżyć piekło obozu w Kozielsku. Koleje wojny i burzliwych lat powojennych zaprowadziły go do Palestyny, Tanzanii, Indii, Wielkiej Brytanii, a wreszcie do Stanów Zjednoczonych. Dużą część życia poświęcił na badanie i nagłaśnianie losów polskich oficerów duchownych w czasach II wojny światowej (na czele ze zbrodnią katyńską).
PAP: Czy duchownych obowiązywała ta sama co żołnierzy topografia mordu?
Dr hab. Patryk Pleskot: Z pewnym uproszczeniem można stwierdzić, że w przypadku księży mamy do czynienia z tym najbardziej klasycznym schematem działań: transport z Kozielska do Katynia, ze Starobielska do Charkowa i do masowych grobów w pobliżu wsi Piatichatki oraz z Ostaszkowa do Tweru (nazywanego wówczas Kalininem) i „dołów śmierci” w Miednoje. Pod tym względem w topografii najszerzej rozumianej zbrodni katyńskiej duchowni nie wyróżniali się.
Mamy jednak przypadki księży, którzy między obozem jenieckim a ostatecznie dołami śmierci trafiali jeszcze do więzień w Moskwie. Wiemy o takim dziesięcioosobowym transporcie, który zgromadził duchownych różnych wyznań. Przeszli oni drogę Starobielsk–Moskwa–Kozielsk–Katyń. Wiązało się to z zauważoną już taktyką przemieszania zidentyfikowanych kapłanów, by w ten sposób utrudniać organizowane przez nich życie religijne.
PAP: Czy znamy pełną liczbę kapelanów, którzy trafili do obozów jenieckich i zostali zamordowani?
Dr hab. Patryk Pleskot: Obecnie badacze najczęściej mówią o 31 czy 34 zamordowanych duchownych. Chodzi o osoby zidentyfikowane, znane z imienia i nazwiska, odnośnie do których możemy bardzo ogólnie stwierdzić, w którym obozie przebywali i gdzie zginęli. Mówimy jednak tutaj o tych duchownych, którzy trafili do trzech największych obozów specjalnych w Kozielsku, Starobielsku i Ostaszkowie. Tymczasem trzeba pamiętać choćby o więzieniach NKWD, w których znajdowały się tysiące polskich oficerów, a wśród nich mogli znaleźć się również duchowni. Zresztą miejsc zbrodni jest przecież więcej: to nie tylko Miednoje, Piatichatki czy Katyń, ale też Bykownia, Kijów, Mińsk...
Jeśli chodzi o kapelanów zawodowych lub rezerwy, to liczba ofiar spośród nich jest w miarę reprezentatywna, prawdopodobnie znamy już większość nazwisk (może wszystkie?). Trudniej jest z odtworzeniem losów tych osób, które przypadkowo zaplątały się w tę wojenną machinę śmierci. Jest zatem całkiem możliwe, że jeszcze jacyś inni duchowni, zakonnicy, niekoniecznie związani z wojskiem, gdzieś w tych dołach śmierci, rozsianych w kilkudziesięciu (albo i więcej) miejscach zachodniej Rosji, jeszcze są do odnalezienia.
PAP: Czy poza liczbą zamordowanych pozostają jeszcze jakieś inne „białe plamy”, jeśli chodzi o duchownych w kontekście zbrodni katyńskiej?
Dr hab. Patryk Pleskot: Życiorysy duchownych, którzy byli ofiarami zbrodni katyńskiej, znamy w większości jedynie w ogólnych zarysach. Wiemy tylko mniej więcej, kiedy zostali złapani, dokąd mogli następnie trafić oraz gdzie zginęli. Natomiast wszystko to, co działo się pomiędzy, jest nam znane tylko ze strzępków grypsów, które udało się jakoś przemycić, lub relacji tych nielicznych ocalonych osób, które miały kontakt z duchownymi. Istnieje co prawda dokumentacja sowiecka, ale ona nie wystarczy do opisania tego, co się działo w obozach. Zresztą nie wszystkie dokumenty są w pełni dostępne dla historyków. Dlatego badając losy duchownych (i nie tylko) w czasie wojny, często uderzamy głową w mur.
Dodatkowo w przypadku księży istnieje ten problem, że bardzo duża część dokumentacji kościelnej, chodzi głównie o archiwa ordynariatu polowego z czasów II RP, w wyniku zawirowań wojennych została zniszczona czy zaginęła. Z tego też względu nie możemy odtworzyć wielu biograficznych szczegółów duchownych nawet przed 1939 r. – korzeni rodzinnych, przebiegu drogi kapłańskiej.
Dysponujemy zatem pojedynczymi puzzlami, z których możemy układać pewne wzory, ale to się nie składa jeszcze na pełen obraz. Być może stworzenie takiego szczegółowego obrazu nie będzie już możliwe, a upływ czasu wcale w badaniach nie pomaga.
Rozmawiała Anna Kruszyńska (PAP)
akr/ skp /