W ostatnich miesiącach istnienia PRL za przyzwoleniem czołowych funkcjonariuszy reżimu rozpoczął się proces masowego niszczenia archiwów dokumentujących działalność bezpieki. Część archiwaliów „sprywatyzowano”: wiele materiałów kluczowych dla oceny wydarzeń lat osiemdziesiątych znalazło się w rękach byłych esbeków lub polityków PZPR. Stały się one także narzędziem wpływu na scenę polityczną III RP.
„Pozostawienie tych materiałów w takim stanie wprowadzałoby w błąd przyszłych badaczy, zniekształcało obraz tych czasów i ludzi” – stwierdził w lutym 1992 r. były szef MSW Czesław Kiszczak. W momencie gdy wypowiadał te słowa, trwały przygotowania do pierwszej próby ujawnienia akt bezpieki oraz przeprowadzenia procesu lustracji. Ze zrozumiałych względów Kiszczak dezawuował znaczenie akt SB oraz krytykował sens podejmowania lustracji lub badań historycznych nad PRL. W tej samej wypowiedzi zapewniał, że istotne materiały dotyczące Lecha Wałęsy oraz innych liderów opozycji zostały bezpowrotnie zniszczone. W rzeczywistości skala zniszczenia akt nie była tak wielka, jak sugerował były minister spraw wewnętrznych, a duża ich część zachowała się w „prywatnych archiwach” funkcjonariuszy bezpieki oraz wysokich rangą dygnitarzy reżimu komunistycznego.
Tempo zmian politycznych w PRL między wiosną a jesienią 1989 r. sprawiało, że realne stawało się przejęcie archiwów bezpieki przez przedstawicieli dotychczasowej opozycji. Kierownictwo MSW obawiało się, że dojdzie do masowej „dekonspiracji” osobowych źródeł informacji i tajnych współpracowników SB. Kilka tygodni po wyborach kontraktowych szef Służby Bezpieczeństwa gen. Henryk Dankowski podczas narady z szefami Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych powiedział: „Ponieważ nagromadziło się dużo spraw i dokumentów, należałoby odchudzić nasze szafy. W związku z powyższym proszę o rozważenie i dokonanie weryfikacji posiadanych materiałów operacyjnych”. Dodawał, że takie działania są uzasadnione zmieniającą się „sytuacją społeczno-polityczną”. Wypowiedź gen. Dankowskiego była nieformalną i zakamuflowaną sugestią niszczenia archiwów. Rozpoczęty wówczas proces „brakowania akt” trwał aż do wiosny 1990 r. i nie był, jak sugerowała część byłych funkcjonariuszy, „aktem samowoli” niektórych z nich, lecz wypełnianiem przez nich poleceń przełożonych.
Kierownictwu Służby Bezpieczeństwa zależało na zachowaniu pozorów legalności. Był to element tworzonej przez Kiszczaka narracji o postępujących zmianach w SB. Szef MSW utrzymywał, że doprowadzą one do ukształtowania się nowych służb specjalnych, wspierających przemiany demokratyczne. Generał dążył jednocześnie do ochrony kadr SB przed masowymi zwolnieniami. Zmiany w formacji miały więc charakter pozorowany i służyły zachowaniu wpływów Kiszczaka. Formalnie proces niszczenia określano jako „brakowanie” i w niektórych wypadkach sporządzano protokoły brakowania. W przypadku niektórych rodzajów dokumentów szefowie Wojewódzkich Urzędów Spraw Wewnętrznych nakazywali niszczenie wszystkich akt. „Niektóre zaś sprawy, jak np. dotyczące duszpasterstwa akademickiego, należałoby w ogóle zniszczyć” – zaznaczał dyrektor istniejącego w latach 1989–1990 Departamentu Ochrony Konstytucyjnego Porządku Państwa MSW, gen. Krzysztof Majchrowski.
Niszczenie akt nabrało tempa po powołaniu przez posłów 17 sierpnia 1989 r. Sejmowej Komisji Nadzwyczajnej do Zbadania Działalności MSW, nazywanej „komisją Rokity”. Jej celem było m.in. wyjaśnienie okoliczności śmierci opozycjonistów w trakcie stanu wojennego i w okresie po jego zakończeniu. „Komisja interesować się może takimi zdarzeniami, które interpretowane będą jako stanowiące naruszenie przez funkcjonariuszy prawa w okresie stanu wojennego i późniejszym. Wszelkie materiały z tym związane nieprzydatne operacyjnie, procesowe czy z punktu widzenia poznawczego lub ocenno-analitycznego winny być zniszczone, zlikwidowane” – stwierdzał gen. Dankowski. W tym samym czasie Departament IV, zajmujący się działaniami wymierzonymi w Kościół, przygotował raport dotyczący zniszczenia wszystkich teczek oraz wyrejestrowania duchownych z ewidencji. Na początku września rozpoczęto niszczenie dokumentów tego departamentu. Polecenie wyrejestrowania z kartotek nie zostało zrealizowane w niektórych województwach. Skala zniszczeń dokumentów dotyczących współpracowników Wydziału IV (wojewódzkich odpowiedników Departamentu IV) była ogromna. W niektórych województwach dokumenty dotyczące duchownych zachowały się szczątkowo.
Część dokumentów niszczono tak, jak pokazano to w słynnym filmie „Psy” w reżyserii Władysława Pasikowskiego – przez ich palenie na wysypiskach śmieci. Skala procederu była jednak tak wielka, że angażowano do niego zakłady papiernicze. Według zachowanych dokumentów do Zakładów Celulozy i Papieru w Świeciu latem i jesienią 1989 r. wysłano z WUSW w Gdańsku ponad 23 tony dokumentów. Akta palono również w kotłowniach; część worków z teczkami nie została spalona i na początku XXI w. została przejęta przez IPN. W gdańskim WUSW zniszczono także 90 proc. mikrofilmów. Szacowana skala zniszczeń teczek personalnych sięga 50–60 proc., ale w niektórych regionach (m.in. w Gdańsku) nawet 90 proc. Zniszczono też niemal całość dokumentacji Wojskowej Służby Wewnętrznej. „Trudno mówić o jednolitej, centralnie sterowanej strategii niszczenia akt. Była bardzo różna, w zależności od regionu. Często decyzja o kolejności niszczenia akt należała do szefów różnych pionów operacyjnych w terenie. Jednak bez wątpienia największe zniszczenia dotyczą akt wywiadu i spraw dotyczących inwigilacji opozycji w latach osiemdziesiątych” – mówi PAP Grzegorz Wołk z Biura Badań Historycznych IPN.
Na początku 1990 r. sprawa niszczenia akt została ujawniona przez prasę, m.in. przez Jerzego Jachowicza, wówczas piszącego dla „Gazety Wyborczej”. 31 stycznia 1990 r. wciąż stojący na czele MSW gen. Kiszczak zakazał dalszego niszczenia jakichkolwiek archiwaliów. Rozkaz doprowadził do ograniczenia „brakowania”. Według Piotra Naimskiego, szefa Urzędu Ochrony Państwa w czasie rządów premiera Jana Olszewskiego, wiosną 1990 r. niszczono jednak akta Departamentu I, czyli wywiadu.
W 1989 r. niszczone były nie tylko dokumenty Służby Bezpieczeństwa, lecz i bezcenne dla historyków protokoły Biura Politycznego KC PZPR. W 2014 r. w domu zmarłego Wojciecha Jaruzelskiego zabezpieczono notatkę służbową z MSW kpt. Sylwestra Jagusiaka, który stwierdzał w niej, że 20 grudnia 1989 r. w Fabryce Papieru w Jeziornej k. Warszawy zniszczono dwie tony tzw. tajnej makulatury. Według zeznań jednego z pracowników sekretariatu KC PZPR zniszczono 267 teczek ze stenogramami z lat 1982–1989. „Jedyną nadzieją historyków jest możliwość, że stenogramy zachowały się w formie odpisów w domach członków Biura Politycznego. Być może nie zwrócili ich do archiwów partyjnych” – tłumaczy PAP Grzegorz Wołk.
„Jaruzelski wyjaśnił mi okoliczności, w jakich doszło do spalenia tych dokumentów. Z prawnego punktu widzenia jest to rzeczywiście przestępstwo, choć z drugiej strony partia może ze swoją dokumentacją zrobić co chce” – zapisał w swoim „Dzienniku” Mieczysław F. Rakowski. Warto dodać, że działania określane przez Jaruzelskiego jako „przestępstwa” były przedmiotem śledztw prokuratorskich i procesów sądowych. Nie przyniosły jednak efektów w postaci skazania mocodawców procesu niszczenia akt lub jego wykonawców.
W domu Jaruzelskiego odnaleziono także dokumenty PZPR dotyczące współpracy Departamentu I z grupami przestępczymi w zachodniej Europie w ramach akcji „Żelazo”. Dokumenty przejęte przez IPN po śmierci Wojciecha Jaruzelskiego to jeden z wielu przykładów „prywatyzacji” dokumentów. „Dwadzieścia parę tysięcy byłych funkcjonariuszy SB jest obecnie emerytami bądź jest poza służbą. Trzeba przyjąć założenie, że przynajmniej 1/3 z nich jest w posiadaniu interesującej wiedzy” – powiedział w 1996 r. ówczesny minister spraw wewnętrznych Zbigniew Siemiątkowski. Zdaniem dr. Tomasza Kozłowskiego, autora monografii „Koniec imperium MSW”, u schyłku PRL „resort był w stanie rozsypki, a funkcjonariusze zaczęli realizować swoje indywidualne strategie przetrwania”. Jedną z nich było tworzenie własnych archiwów. „Nie wiemy, jak duży procent dokumentów został sprywatyzowany, np. w celu uzyskania haków. Znamy kilka przypadków takiego wykorzystania akt. Zdecydowanie najważniejszy z nich dotyczy próby zaszantażowania Lecha Wałęsy w 1995 r. – w ten spisek były zaangażowane czołowe postacie życia politycznego” – podkreśla w rozmowie z PAP dr Tomasz Kozłowski.
Wśród historyków pojawiało się też wiele informacji o innych „prywatnych archiwach”. Na dokumenty w posiadaniu peerelowskich dygnitarzy powoływał się m.in. Lech Kowalski, autor biografii Czesława Kiszczaka. Pojawiały się również przypuszczenia, że po ujawnieniu w 2016 r. „teczek +Bolka+” w domu Czesława Kiszczaka inni funkcjonariusze reżimu niszczyli posiadane archiwalia. W rozmowie z PAP Grzegorz Wołk przypomina o przypadkach sprzedaży i wywożenia archiwaliów do zachodnich archiwów, m.in. Instytutu Hoovera.
Dokumenty komunistycznych służb specjalnych były niszczone również po roku 1990. W lipcu 2018 r. szef Wojskowego Biura Historycznego prof. Sławomir Cenckiewicz poinformował, że do niszczenia akt Wojskowej Służby Wewnętrznej dochodziło do 2013 r. Zniszczenia dotyczyły też akt Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego, sądów i prokuratur z okresu stalinowskiego, Głównego Zarządu Informacji, Zarządu II Sztabu Generalnego, Szefostwa Wojsk Ochrony Pogranicza. W ocenie specjalistów WBH poza dokumentacją „organów bezpieczeństwa” PRL zniszczono tysiące jednostek archiwalnych, których „znaczenie dla badania komunistycznej przeszłości wydaje się wręcz bezcenne”.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /