50 lat temu, 10 lutego 1971 r., w Łodzi wybuchł strajk włókniarek. Wystąpienie kilkudziesięciu tysięcy kobiet zatrudnionych w zakładach zakończyło się rezygnacją władzy z podwyżek cen żywności. Było to jedno z niewielu ustępstw osiągniętych przez protestujących przed powstaniem „Solidarności”. Dziś zryw ten jest niemal zupełnie nieobecny w pamięci o walce z reżimem komunistycznym.
Brutalne stłumienie strajków robotniczych na Wybrzeżu w grudniu 1970 r. oraz przejęcie władzy przez Edwarda Gierka doprowadziło do jedynie częściowego wygaszenia niepokojów społecznych. Już 22 stycznia 1971 r. szczecińscy stoczniowcy ogłosili nowy strajk oraz listę żądań, zawierającą m.in. odwołanie podwyżek cen żywności oraz spotkanie z premierem Piotrem Jaroszewiczem i I sekretarzem KC PZPR w celu „nawiązania bezpośredniego szczerego dialogu z przedstawicielami robotników”. Spełnienie tego drugiego postulatu było wydarzeniem bezprecedensowym w dotychczasowych dziejach PRL. Spotkanie z robotnikami Trójmiasta i Szczecina nie przyniosło spełnienia najważniejszych żądań, ale wskazywało, że próby domagania się swoich praw nie będą w każdym wypadku bezwzględnie tłumione przez reżim komunistyczny.
Podwyżki cen żywności
Podwyżki cen żywności najbardziej uderzały w zarabiających najmniej. Władze komunistyczne ze względów ideologicznych faworyzowały przemysł ciężki. W czasach rządów Władysława Gomułki nakłady na przemysł lekki pozostawały na bardzo niskim poziomie.
Od ponad 100 lat najważniejszym polskim ośrodkiem przemysłu lekkiego pozostawała Łódź. Tak jak w XIX w. większość pracowników fabryk włókienniczych stanowiły kobiety. W 1970 r. ich udział wśród 130 tys. pracowników tych zakładów dochodził do 80 proc. Ich zarobki były zaś niższe o blisko 450 zł od średniej krajowej, wynoszącej ok. 2,5 tys. zł. „Warto zauważyć, że gdy ekipa Gierka podniosła zasiłki dla najniżej zarabiających, to otrzymało je 40 proc. łódzkich robotników. Na podwyżkę, a tym samym nastroje mieszkańców Łodzi nałożyło się wprowadzenie 1 stycznia 1971 r. nowych norm produkcyjnych, które oznaczały wypłacenie w lutym niższych pensji” – powiedział PAP prof. Krzysztof Lesiakowski z Instytutu Historii Uniwersytetu Łódzkiego. Także warunki pracy nie różniły się od tych znanych z kart „Ziemi obiecanej”. W wielu fabrykach wciąż pracowało wiele maszyn z czasów rewolucji przemysłowej, brakowało jakiegokolwiek zaplecza socjalnego, choćby stołówek pracowniczych lub łazienek.
Lokalne władze partyjne zdawały sobie sprawę z narastającego ryzyka wybuchu niezadowolenia społecznego. Od początku 1971 r. w całym kraju odbywały się spotkania lokalnego aktywu partyjnego z przedstawicielami Komitetu Centralnego i Biura Politycznego. Rano 10 lutego takie spotkanie rozpoczęło się w siedzibie łódzkiego Komitetu Wojewódzkiego PZPR. Z Warszawy przybyli członek KC Henryk Jabłoński i wicepremier Eugeniusz Szyr. Atmosfera rozmów była zaskakująca gorąca. Łódzcy członkowie PZPR krytykowali biurokrację partyjną i pogardę „centrali” dla struktur lokalnych. Pytano również, „jak mogło do tego dojść, żeby po 25 latach strzelano do robotników?”.
Poprawa warunków pracy
W czasie tej burzliwej narady partyjnej w nieodległych Zakładach Przemysłu Bawełnianego im. Juliana Marchlewskiego strajk rozpoczęło ok. 400 robotników. Pracę przerwała też część załogi łódzkiego „Stomilu”. Co ciekawe, liderem protestu w zakładach im. Marchlewskiego był mechanik Wojciech Lityński, który w trakcie protestów grudniowych był w Gdańsku. Ważną rolę odegrała również tkaczka Czesława Augustyniak. Podczas strajków nie doszło jednak do ukształtowania się wyraźnego ośrodka koordynującego działania, a rola liderów była stosunkowo niewielka i ograniczała się do tonowania nastrojów lub organizowania wewnętrznych służb porządkowych.
Od początku żądano powrotu do cen sprzed podwyżki oraz podniesienia pensji o 20 proc. W kolejnych dniach to drugie żądanie zredukowano o połowę. 12 lutego z robotnikami spotkali się przewodniczący Centralnej Rady Związków Zawodowych Władysław Kruczek, wicepremier Jan Mitręga i minister przemysłu lekkiego Tadeusz Kunicki. Uzależnili rozmowę o podwyżkach od natychmiastowego powrotu robotników do pracy. Tego dnia liczba protestujących wzrosła do blisko 10 tys. W niektórych zakładach rozpoczął się strajk okupacyjny. Rozszerzała się również lista żądań. Domagano się też m.in. poprawy warunków pracy, lepszego traktowania przez kierownictwo, wyrównania przywilejów pracowniczych, wprowadzenia przerwy śniadaniowej, gwarancji bezpieczeństwa dla strajkujących, obniżenia płac przedstawicielom władz oraz ukarania winnych za Grudzień ’70.
W sumie do strajku przyłączyły się 32 fabryki, m.in. Zakłady Przemysłu Bawełnianego im. Obrońców Pokoju, im. 1 Maja, im. Armii Ludowej, im. Feliksa Dzierżyńskiego, im. Harnama oraz kilkanaście innych przedsiębiorstw przemysłu wełnianego i dziewiarskiego. Według szacunków w kulminacyjnym momencie – 15 lutego – protestowało ok. 55 tys. osób, z czego 80 proc. stanowiły kobiety. W kolejnej fali protestów, w 1976 r., liczba protestujących w całym kraju była podobna.
Pierwszą reakcją władz było postawienie w stan pogotowia kilku tysięcy żołnierzy i milicjantów. Duża część sił została skupiona wokół siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR, ponieważ obawiano się jego podpalenia, tak jak stało się to w Gdańsku i Szczecinie.
Przyjazd Jaroszewicza
Przełomowy okazał się dopiero przyjazd do Łodzi premiera Piotra Jaroszewicza. 14 lutego o godz. 13:00 rozpoczęło się wyreżyserowane przez władze spotkanie z ponad tysiącem przedstawicieli aktywu partyjnego i związkowego z 80 największych łódzkich zakładów pracy. Następnego dnia łódzka prasa pisała, że była to „rzeczowa dyskusja o żywotnych problemach ludzi pracy”. W rzeczywistości spotkanie było podobne do rozmów Gierka z protestującymi w Szczecinie i Gdańsku – ograniczyło się do „patriotycznych” apeli o powrót do pracy i ostrzeżeń przed konsekwencjami dalszego protestu, które sprzyjają „naszym wspólnym wrogom”.
Po zakończeniu trzygodzinnego wiecu Jaroszewicz podjął decyzję o spotkaniu ze strajkującymi włókniarkami z dwóch ośrodków protestu – Zakładów im. Marchlewskiego i „Obrońców Pokoju”. „Znalazłem się wśród setek straszliwie zdenerwowanych i zmęczonych kobiet, pracujących wówczas w warunkach urągających elementarnym wymogom higieny i bezpieczeństwa pracy. A przy tym one tak mało zarabiały! Odwiedziłem w nocy trzy duże stare zakłady włókiennicze [w rzeczywistości dwa – przyp. red.] znajdujące się w najtrudniejszej sytuacji lokalowej i technicznej. Wiele wówczas na tej nocnej zmianie przeżyłem i zrozumiałem. Zrozumiałem też, że albo trzeba podnieść włókniarkom płace, ale taki wariant pociągnąłby za sobą lawinę roszczeń płacowych, albo czym prędzej zrezygnować z podwyżki cen dokonanej w grudniu. Nie mieliśmy rezerw na taką decyzję, wierzyłem jednak, że jeśli pozbędziemy się sporów płacowych, ruszymy naprzód”. Jaroszewicz nie dodał, że delegację rządową po przybyciu do zakładów Marchlewskiego powitała śpiewana przez tysiące protestujących szydercza pieśń „O, cześć wam, panowie magnaci”.
Włókniarki zalały Jaroszewicza żądaniami podniesienia pensji, poprawy warunków pracy i obniżenia pensji kierownictwu fabryk. Jedna z włókniarek próbowała wyrwać mu mikrofon. Każda jego wypowiedź była zagłuszana, a propozycje kwitowane głośnym „nie”. Podobna atmosfera panowała w Zakładach im. Obrońców Pokoju. „Jaroszewicz był politykiem gabinetowym, który nie potrafił uczestniczyć w tego rodzaju wiecach. Jego działania były więc skazane na niepowodzenie. Przekonywanie robotników, że za jakiś czas nastąpi poprawa warunków ich życia, nie wystarczało. Uspokojenie strajkujących mogło nastąpić wyłącznie w wyniku podwyżek płac lub rezygnacji z podwyżek wprowadzonych w grudniu 1970 r. Wybrano rozwiązanie bezpieczniejsze” – stwierdził w rozmowie z PAP prof. Lesiakowski.
Punkt kulminacyjny łódzkiego strajku
Kilkanaście godzin później strajk osiągnął punkt kulminacyjny. Protestowały niemal wszystkie łódzkie fabryki, nie tylko włókiennicze. W mieście rozeszły się plotki o wyjściu robotników na ulice. Ostatecznie w marszu do Prezydium Rady Narodowej wzięło udział zaledwie kilkuset robotników. Doszło do niewielkich starć z ZOMO.
Po powrocie do Warszawy Jaroszewicz na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR zgłosił wniosek o natychmiastowe odwołanie podwyżek. Decyzja została podjęta jeszcze tego samego dnia i wieczorem ogłoszona na antenie Polskiego Radia. Weszła w życie 1 marca 1971 r.
O godz. 22:00 w zakładach Marchlewskiego ogłoszono, że strajk zostanie zakończony o północy. Ostatnie protestujące zakłady powróciły do pracy 17 lutego. Tego samego dnia do dymisji podał się I sekretarz łódzkiego Komitetu Wojewódzkiego PZPR, Józef Spychalski. Strajk przyniósł również poprawę warunków pracy, częściową modernizację zakładów oraz zwiększenie nakładów na inwestycje mieszkaniowe i komunikacyjne w Łodzi. „Sukces łódzkich robotników należy rozpatrywać w kontekście dramatu Grudnia. Gdyby nie tamte ofiary, strajk nie zakończyłby się powodzeniem. Reżim i robotnicy wyciągnęli wnioski. Łódzcy robotnicy pozostali w zakładach, prowadzili strajk okupacyjny. Pozostanie w fabrykach obniżyło ryzyko rozprawy ze strajkującymi” – podkreślił prof. Lesiakowski.
Zapomniany zryw
Jedną z niewielu pamiątek strajku jest ufundowany przez włókniarki z zakładów Marchlewskiego kościelny sztandar z wyhaftowanym dziękczynieniem za zwycięstwo: „Dziękujemy Ci, Matko Najświętsza, za opiekę w dniach 10–15 II 1971”. Dziś protest ten jest najbardziej zapomnianym zrywem społecznym w okresie PRL. „Łódzki strajk nie był tak dramatyczny jak na Wybrzeżu. Nie ma więc miejsca pamięci o strajku łódzkich włókniarek” – zaznaczył prof. Lesiakowski. Zdaniem historyka wydarzenia z lutego 1971 r. nie były istotne również dla tworzącego się dekadę później ruchu „Solidarności”. Wspomnienia na jego temat bardzo rzadko pojawiały się też na łamach gazetek wydawanych przez łódzką „Solidarność”. W opinii prof. Lesiakowskiego upadek przemysłu włókienniczego jest jednym z powodów zapomnienia o proteście z 1971 r. „Zabrakło tych, którzy mogliby ponieść pamięć o strajku w kolejne dziesięciolecia” – zauważył historyk.
Michał Szukała (PAP)
szuk / skp /