Idea procesu pokazowego nie polegała w rzeczywistości na konkretnych represjach wymierzonych w konkretnych ludzi. „Podstawowy wymiar inscenizacji sądowej stanowiły kwestie ideologii, propagandy i bieżącej linii politycznej. […] Z pewnym nadużyciem można więc pokusić się o stwierdzenie, że aparat partyjno-państwowy prowadził w tych przypadkach rozprawy przeciw całemu społeczeństwu” – ocenia Patryk Pleskot.
Polityczne procesy pokazowe (publiczne) mają jeden cel – możliwie szerokie rozgłoszenie narracji przyjętej przez reżyserów rozprawy. „W przypadku komunistycznej Polski tym reżyserem (a zarazem scenarzystą) było kierownictwo partyjno-państwowe wraz z podległym mu aparatem, instrumentem działania zaś – odpowiednie instancje wymiaru sprawiedliwości z jednej strony, a propagandy i środków masowego przekazu z drugiej” – czytamy. Natomiast „aktorami” tych przedstawień, odgrywającymi z własnej woli lub pod przymusem przypisane im role i wypowiadającymi ustalone kwestie, byli nie tylko sami oskarżeni i świadkowie, ale również obrońcy, prokuratorzy i sędziowie.
„Klasycznym” okresem w historii komunistycznych procesów pokazowych był stalinizm oraz jego represje. „Granica między rzeczywistym a urojonym (ideologicznym) przeciwnikiem politycznym uległa wtedy zamazaniu” – wyjaśnia Pleskot. Co jednak ciekawe, aparat partyjno-państwowy nie walczył ze środowiskami, które manifestowały negatywny stosunek do nowej rzeczywistości w Polsce, ale z tymi, którzy niekiedy aktywnie ją tworzyli. Szukano zatem wroga wewnętrznego i represjonowano – na zasadzie quasi-mafijnych porachunków – dawnych towarzyszy i osoby współtworzące nowy ustrój. W tym kontekście można zatem wspomnieć o otoczeniu Władysława Gomułki czy wysokich rangą oficerów ludowego Wojska Polskiego z przeszłością AK-owską.
Zgodnie z ideologicznymi wytycznymi w społeczeństwie doszukiwano się także tzw. wrogów socjalizmu, czyli – jak wymienia autor – „kułaków”, spekulantów, sabotażystów, szpiegów, zwolenników sanacji, „zdrajców narodu”, „obszarników” itp. Dowiadujemy się ponadto, że „zdecydowano się także na uderzenie w jedyne pozostałe, niezależne i znaczące środowisko – Kościół katolicki”. Patryk Pleskot te różne fronty walki pokazał na przykładzie rozprawy przeciw Leonardowi Maringe’owi, dyrektorowi Państwowych Gospodarstw Ziemskich, z 1951 r., tzw. proces generalski z 1951 r. oraz proces bp. Czesława Kaczmarka z 1953 r. Jako pewnego rodzaju dodatek autor omówił także wątek rehabilitacji Kazimierza Moczarskiego z 1956 r., aby – jak pisze – „zaznaczyć zjawisko sądowych rozliczeń ze stalinizmem (czy raczej ich braku) w dobie odwilży”.
W okresie od 1956 r. do końca istnienia PRL, jak wskazuje Pleskot, „procesy pokazowe zmodyfikowały swoją formę i treść, uległy też zróżnicowaniu i swego rodzaju rozproszeniu”. W umowny sposób ówczesne procesy można podzielić na dwie kategorie: procesy „ku przestrodze” oraz rozprawy przeciw środowiskom opozycyjnym. Procesy „ku przestrodze” były organizowane zazwyczaj w okresach względnej stabilizacji politycznej, przerwanej wybuchami niezadowolenia społecznego, której nie miały jednak trwałego i instytucjonalnego charakteru. „W spokojniejszych czasach władze mogły skupić się na walce z korupcją i przestępczością gospodarczą, dostrzegalną zarówno w kręgach społecznych (afera mięsna z 1964 r.), jak i – w wyjątkowych sytuacjach – w establishmencie (afera +Zalew+ z 1972 r.). Patryk Pleskot wskazuje także, że poprzez surowe wyroki, które były nagłaśniane w mediach, aparat partyjno-państwowy chciał również zademonstrować stanowczość w karaniu obywateli, którzy decydują się na zdradę „ludowej” ojczyzny. Dobrze ilustruje takie podejście kara śmierci dla Adama Kaczmarzyka – agenta brytyjskiego wywiadu.
Narodziny i rozwój trwałych inicjatyw opozycyjnych wywarł także wpływ na procesy pokazowe. W działaniach decydentów wrócił bowiem wątek procesów wymierzonych w przeciwników politycznych. „Swego rodzaju preludium, jeszcze na zasadzie wyjątku, stanowiła sprawa tzw. taterników z lat 1969-1970. Problem zaczął narastać po 1976 r., by w pełni rozkwitnąć w rzeczywistości stanu wojennego” – czytamy. Penalizacja działaczy i liderów „Solidarności” oraz nielegalnych grup lub partii politycznych wraz ze związanymi z nimi inicjatywami (np. Radio „Solidarność”) stała się jednym z podstawowych zadań władz. „Przewlekłość i niekonsekwencje w realizacji tych celów stanowiły widoczną różnicę w porównaniu z latami czterdziestymi i pięćdziesiątymi. Coraz częściej oficjalny przekaz ideologiczno-propagandowy musiał ustępować przekazowi alternatywnemu, a dotychczasowi reżyserzy tracili panowanie nad poszczególnymi etapami sądowej inscenizacji” – ocenia autor.
Książkę „Sądy bezprawia. Wokół pokazowych procesów politycznych organizowanych w Warszawie (1944–1989)” Patryka Pleskota wydał Instytut Pamięci Narodowej, w ramach serii wydawniczej „Warszawa Nie?pokonana”.
Anna Kruszyńska (PAP)
akr/