1 lipca 1980 roku władze PRL ogłosiły kolejną podwyżkę cen żywności. W całym kraju zaczęły wybuchać spontaniczne strajki, jednak przełomem okazał się dopiero strajk w Stoczni Gdańskiej im. Lenina.
Bezpośrednim powodem stoczniowego strajku była jednak nie tyle podwyżka cen, co zwolnienie z pracy działaczki Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża – Anny Walentynowicz. Była osobą znaną i szanowaną, która przepracowała w stoczni trzydzieści lat i za kilka miesięcy miała przejść na emeryturę. Protest w jej obronie zorganizowali działacze i sympatycy WZZ, którzy wydrukowali i rozkolportowali około 10 tysięcy ulotek nawołujących do obrony Walentynowicz. Pomysłodawcą strajku był Bogdan Borusewicz, a inicjatorami trzej młodzi stoczniowcy: Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński. Strajk zaczął się rankiem 14 sierpnia.
Pomysłodawcą strajku był Bogdan Borusewicz, a inicjatorami trzej młodzi stoczniowcy: Jerzy Borowczak, Bogdan Felski i Ludwik Prądzyński. Strajk zaczął się rankiem 14 sierpnia.
Liczba stoczniowców przyłączających się do strajku rosła z godziny na godzinę i do południa stanął już praktycznie cały zakład. W stoczni pojawił się też Lech Wałęsa, działacz WZZ i były stoczniowiec, zwolniony z pracy w 1976 roku za krytyczne wypowiedzi wobec władz. Zgodnie z planem Borusewicza, to właśnie Wałęsa stanął na czele tworzącego się komitetu strajkowego.
Sformułowano pierwsze żądania: przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz, podwyżka płac o 1 tysiąc złotych i wprowadzenie „dodatku drożyźnianego”. W później formułowanych postulatach upomniano się o inne osoby zwolnione z pracy z powodów politycznych, zażądano podwyżki płac o 2 tysiące złotych, a także zgody władz na budowę pomnika ku czci ofiar Grudnia ’70 i powstanie niezależnej organizacji związkowej. Po południu do stoczni przybyła Anna Walentynowicz, której zgotowano owacyjne powitanie. Strajkujący proklamowali strajk okupacyjny, zorganizowali straż robotniczą i wprowadzili na terenie zakładu prohibicję. Wszystko po to, aby uniknąć możliwości prowokacji ze strony władz i bezpieki.
15 sierpnia 1980 roku listę strajkowych postulatów przekazano dyrektorowi stoczni Klemensowi Gniechowi. Tego dnia do strajku dołączyli pracownicy pozostałych trójmiejskich stoczni, Gdańskich Zakładów Rafineryjnych, PKS, Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego, Zarządów Portów w Gdańsku i Gdyni, a także gdańskich Zakładów Okrętowych Urządzeń Elektrycznych i Automatyki „Elmor”. Warto zaznaczyć, że na czele strajku w „Elmorze” stanęli działacze WZZ – Andrzej Gwiazda, Bogdan Lis i Janusz Satora, a protestem w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni kierował należący do WZZ Andrzej Kołodziej. Rola WZZ w wywołaniu strajku okazała się kluczowa.
Na czele strajku w „Elmorze” stanęli działacze WZZ – Andrzej Gwiazda, Bogdan Lis i Janusz Satora, a protestem w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni kierował należący do WZZ Andrzej Kołodziej. Rola WZZ w wywołaniu strajku okazała się kluczowa.
Władze podjęły próbę przekupienia robotników: 16 sierpnia I sekretarz KW PZPR w Gdańsku Tadeusz Fiszbach obiecał pracownikom Wojewódzkiego Przedsiębiorstwa Komunikacyjnego pięćdziesięcioprocentową(!) podwyżkę płac i bezpieczeństwo po zakończeniu strajku. Postawił warunek: zakład ma zacząć pracę w niedzielę 17 sierpnia. W tej kuszącej propozycji krył się chytry zamysł, gdyż zakończenie strajku komunikacji znacznie osłabiłoby pozycję negocjacyjną strajkującej Stoczni Gdańskiej i wbiłoby klin podejrzliwości pomiędzy robotników Wybrzeża.
Równocześnie dyrektor Gniech obiecał stoczniowcom podwyżkę pensji o 1,5 tysiąca złotych, „wprowadzenie dodatku drożyźnianego”, przywrócenie do pracy Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy oraz zgodę na budowę tablicy ku czci ofiar Grudnia ’70. Dodatkowo Fiszbach osobiście zagwarantował bezpieczeństwo wszystkim uczestnikom strajku. Władze nie zgadzały się jedynie na utworzenie niezależnych związków zawodowych. W tej sytuacji część strajkujących uznała sprawę za załatwioną i po południu 16 sierpnia Lech Wałęsa ogłosił decyzję o zakończeniu protestu, większością głosów takie postanowienie podjęli członkowie stoczniowego komitetu strajkowego. Ludzie zaczęli wychodzić z zakładu.
Jednak chwilę potem, pod naciskiem grupy stoczniowców i przedstawicieli innych zakładów (zaalarmowanej między innymi przez Henrykę Krzywonos, Ewę Ossowską, Alinę Pienkowską [żonę Borusewicza] i Annę Walentynowicz), Lech Wałęsa wznowił strajk. Jak wspominał Edmund Soszyński: „Te trzy dni strajku zmęczyły niektórych stoczniowców, chcieli jak najszybciej być za bramą stoczni i wypocząć w domu lub na świeżym powietrzu[…]. Po przyjściu na wydział przekonałem się, że jest mało ludzi i wszyscy się spieszą do domu”. Bogdan Borusewicz wspominał natomiast: „Wałęsa pytał się, co robić. Ja mówię, że nie wiem, co robić, w zasadzie jest chyba sprawa skończona, przegraliśmy. Należałoby powstrzymać wychodzących ludzi, ale jak?”.
Jak wspominała Alina Pienkowska: „Ewa Ossowska, Anna Walentynowicz i ja rozbiegłyśmy się do wszystkich bram[…]. Pobiegłam do bramy, poprosiłam straż, żeby ją zamknąć. W odpowiedzi usłyszałam, że jak to zrobimy, to nas pobiją. Szczęśliwie znalazłam jakąś tubę i zaczęłam wołać, że jest ważny komunikat[…]. Wołałam, że strajk jest kontynuowany[…]. Nikt nie liczył, ale [w stoczni – PB] pozostało ok. 700 osób”. Choć w zakładzie pozostała ledwie garstka protestujących z ponad 16-tysięcznej załogi stoczni, w nocy z 16 na 17 sierpnia ukonstytuował się Międzyzakładowy Komitet Strajkowy i opracowano słynne 21 postulatów. Był to pierwszy przełomowy moment strajku, który od tej chwili nabrał cech protestu międzyzakładowego i solidarnościowego.
Strajk nabierał rozpędu. 18 sierpnia wybuchł protest w Szczecinie, a dzień później w Elblągu.
Poirytowany obrotem wydarzeń Tadeusz Fiszbach stwierdzał: „Od godzin wieczornych 16 bm. atmosfera dyskusji w niektórych zakładach pracy, w tym zwłaszcza w Stoczni Gdańskiej, której część załogi pozostała na terenie zakładu, mimo podjętej uprzednio przez komitet strajkowy decyzji o udaniu się do domów i rozpoczęciu normalnej pracy w poniedziałek rano, przybrała niepokojący charakter. Robotnicza dyskusja przekształciła się bowiem w nieustające wiecowanie, któremu towarzyszą wystąpienia ludzi w ogóle ze stocznią niezwiązanych”. Mimo to, partyjny sekretarz zgodził się na odprawienie na terenie stoczni mszy w niedzielę 17 sierpnia. Jak później powiedział, zrobił to dla uspokojenia strajkujących. W rzeczywistości msza tylko wzmocniła protest, dodając wiary w zwycięstwo strajkującym i osobom, które wspierały ich poza stocznią.
Strajk nabierał rozpędu. 18 sierpnia wybuchł protest w Szczecinie, a dzień później w Elblągu.
Władze skierowały do Gdańska wicepremiera Tadeusza Pykę, który – pomijając zawiązany w Stoczni Gdańskiej MKS – 19 sierpnia nawiązał bezpośrednie rozmowy z przedstawicielami kilkunastu innych zakładów i zgodził się na wszystkie postulaty ekonomiczne, odrzucając polityczne. W ten sposób próbował skłócić strajkujących i podważyć pozycję MKS. Rozwijające się korzystnie dla władz rozmowy załamały się jednak dzień później, gdy mocodawcy Pyki niespodziewanie nie zgodzili się na oferowane przez niego robotnikom daleko idące ustępstwa ekonomiczne. Pyka został odwołany do Warszawy, a negocjujący z nim delegaci wrócili do MKS. Był to drugi przełomowy moment sierpniowego strajku, gdyż udało się utrzymać jedność strajkujących i obronić postulaty polityczne. Według szacunków z 21 sierpnia do gdańskiego MKS należało już 350 zakładów. Strajk wsparli działacze Ruchu Młodej Polski i studenci Uniwersytetu Gdańskiego a także grupa 64 warszawskich intelektualistów.
Według szacunków z 21 sierpnia do gdańskiego MKS należało już 350 zakładów. Strajk wsparli działacze Ruchu Młodej Polski i studenci Uniwersytetu Gdańskiego a także grupa 64 warszawskich intelektualistów.
Do najważniejszych postulatów politycznych należały:
- akceptacja przez władze PRL niezależnych związków zawodowych,
- gwarancja prawa do strajku i bezpieczeństwa dla jego uczestników i osób wspomagających protest,
- umożliwienie legalnego wydawania niezależnych od władz publikacji,
- przywrócenie do pracy osób zwolnionych po strajkach z 1970 i 1976 roku,
- zgoda władz na opublikowanie w mediach informacji o powstaniu MKS i kolportaż jego postulatów,
- zgoda władz na opublikowanie informacji na temat skali kryzysu gospodarczego kraju i podjęcie publicznej dyskusji na temat potrzeby niezbędnych reform.
Członkowie MKS zdawali sobie sprawę z realiów, w których przyszło im działać i świadomie wykreślili z listy postulatów żądanie przeprowadzenia wolnych wyborów do Sejmu PRL. Choć pierwsze sześć postulatów miało ogromne znaczenie polityczne, trzeba otwarcie przyznać, że aż dwie trzecie sierpniowych żądań dotyczyło spraw stricte ekonomicznych, a z dzisiejszej perspektywy brzmią one wręcz utopijnie. Strajkujący domagali się między innymi:
- podwyżki miesięcznej pensji dla każdego pracownika o 2 tys. zł,
- gwarancji automatycznego wzrostu płac równoległego do wzrostu cen i spadku wartości pieniądza,
- wprowadzenia 3-letniego płatnego urlopu macierzyńskiego,
- obniżenia wieku emerytalnego dla kobiet do 50 lat i dla mężczyzn do 55 lat,
- wprowadzenia wszystkich wolnych sobót,
- skrócenia czasu oczekiwania na mieszkanie.
21 sierpnia 1980 roku do Gdańska przyjechał wicepremier Mieczysław Jagielski, który dwa dni później udał się do Stoczni. Rozpoczęły się dramatyczne negocjacje. Przedstawiciele rządu usiłowali blokować powstanie niezależnych związków zawodowych. Dzięki działaczom WZZ, MKS dysponował jednak spójnym programem i – w przeciwieństwie przybyłych z Warszawy tzw. doradców – jego członkowie nie brali pod uwagę możliwości rezygnacji z utworzenia niezależnych związków.
Widząc to, Tadeusz Fiszbach powiedział 26 sierpnia na posiedzeniu Biura Politycznego KC PZPR: „Zdajemy sobie sprawę, co może oznaczać zgoda na utworzenie wolnych związków, ale wyczerpaliśmy już wszystkie środki. Podstawową sprawą dla kraju jest przerwanie strajku. Solidarność społeczeństwa ze strajkującymi jest pełna”. Wypowiedź ta świadczyła o elastyczności gdańskiego sekretarza, który zrozumiał, że rodzącego się niezależnego ruchu związkowego nie da się już zatrzymać.
Fiszbach zdementował docierające do KC pogłoski, mówiące o tym, że strajki są rezultatem antysocjalistycznego spisku. Jak przekonywał: „Błędem byłoby sądzić, że strajk w stoczni gdańskiej, a następnie w kilkuset innych przedsiębiorstwach Trójmiasta był wynikiem działalności nielicznej grupy przedstawicieli sił antysocjalistycznych. W toku strajku, mimo jego szerokiego zasięgu, ze strony robotników nie ujawniły się w zorganizowanej postaci dążenia czy działania, które byłyby wymierzone we władzę ludową, ustrojowe podstawy państwa lub system naszych sojuszy”. Fiszbach krytycznie odniósł się też do rozważanego w KC pomysłu siłowej pacyfikacji strajku.
Pod wrażeniem twardej postawy członków MKS rządowi negocjatorzy w końcu zgodzili się na utworzenie nowych związków zawodowych. Aby nie drażnić komunistów nie nazwano ich jednak „wolnymi”, lecz „niezależnymi i samorządnymi”, a przedstawiciele MKS zgodzili się na wpisanie do preambuły porozumienia zapisów o „kierowniczej roli” PZPR w państwie i poszanowaniu „istniejących sojuszy międzynarodowych”.
Pod wrażeniem twardej postawy członków MKS rządowi negocjatorzy w końcu zgodzili się na utworzenie nowych związków zawodowych. Aby nie drażnić komunistów nie nazwano ich jednak „wolnymi”, lecz „niezależnymi i samorządnymi”, a przedstawiciele MKS zgodzili się na wpisanie do preambuły porozumienia zapisów o „kierowniczej roli” PZPR w państwie i poszanowaniu „istniejących sojuszy międzynarodowych”.
Ostatnim punktem spornym była sprawa działaczy Komitetu Obrony Robotników, aresztowanych już w czasie trwania sierpniowego strajku. Wicepremier Jagielski naciskał na szybkie podpisanie porozumienia, lecz MKS nie odstępował od żądania uwolnienia więźniów. Dopiero po rozmowie Andrzeja Gwiazdy z Jagielskim uzgodniono, że strajk zostanie zakończony przed wypuszczeniem uwięzionych opozycjonistów. Był to trzeci przełomowy moment protestu, który umożliwił zawarcie porozumienia gdańskiego, podpisanego ostatecznie 31 sierpnia 1980 roku o godz. 16. Tego dnia do MKS należało już blisko 800 zakładów. Nazajutrz – zgodnie z obietnicą Jagielskiego – uwolniono aresztowanych opozycjonistów.
Zgadzając się na powstanie „Solidarności”, władze PRL mimowolnie przyznały, że nowy związek reprezentuje interesy robotników znacznie lepiej niż oficjalnie „robotnicza” partia.
Sierpień ’80 wstrząsnął PZPR, a zawarcie porozumienia z robotnikami zaniepokoiło przedstawicieli partyjnego aktywu. Jak raportował we wrześniu 1980 roku rezydujący w Gdańsku konsul generalny ZSRS Lew Wachramiejew: „Sytuacja w wielu podstawowych organizacjach partyjnych w ocenie miejscowych towarzyszy, a także w naszej opinii, jest nadal ciężka. Często najniższy aktyw partyjny oraz szeregowi komuniści jeszcze nie doszli do siebie po szoku i wstrząsie, którego doznali w minionym miesiącu, są zmieszani i przygnębieni”.
Zgadzając się na powstanie „Solidarności”, władze PRL mimowolnie przyznały, że nowy związek reprezentuje interesy robotników znacznie lepiej niż oficjalnie „robotnicza” partia.
To, co martwiło działaczy PZPR, obudziło nadzieję zwykłych obywateli, którzy uwierzyli, że „Solidarność” będzie siłą, która wyprowadzi kraj z głębokiego kryzysu gospodarczo-społecznego. Tak zaczął się niezwykły „Karnawał Solidarności”, który zakończył się wprowadzeniem stanu wojennego w grudniu 1981 roku. Kolejne lata dowiodły jednak, że nawet użycie przez rząd PRL wojska przeciwko własnemu narodowi nie było w stanie stłumić wolnościowych aspiracji Polaków i zniszczyć ideałów, które legły u podstaw robotniczego zrywu z sierpnia 1980 roku.
Piotr Brzeziński
Autor jest historykiem, pracownikiem gdańskiego oddziału IPN.
Źródło: MHP